— A, to zdolna młodzież. Zwracam honor.

— A dziękuję — odrzekłem z uśmieszkiem.

Kobiecie też poprawił się humor. Oddelegowała mnie do regału z książkami po konkretny tytuł. Sama ruszyła na poszukiwania swojej partnerki, która też liczyła na piękne czytanie. Odpowiedziałem o tym Sho, którego spotkałem w małej bibliotece. On, przyklejony do książek niemal z taką zaciętością, jak ćma do światła, rozpromienił się.

— Trzeba więc znaleźć książkę dla tych uroczych dam. Daj mi chwilę. — Stanął przed regałem, jak przed wielkim wyzwaniem i zaczął szukać według kolejności alfabetycznej. Stanąłem nieco z boku, podziwiając zwierzę w jego naturalnym środowisku. Ono było jednak sprytne. Wyczuło, że stało się obiektem obserwacji.

— Chodź — nakazał mi cichym głosem, patrząc przez ramię, zalotnie, lecz subtelnie. Posłuchałem go od razu. Stanąłem obok, gapiąc się na ciemne grzbiety książek. Sho postukał w kilka z nich, szukając tej właściwej.

— Jest! — zawołaliśmy wspólnie, razem też wyciągnęliśmy po nią rękę. Wyrwanie książki z matecznego regału skończyło się tak, że wpadliśmy palcami na siebie. Żaden nie wycofał dłoni w panicznym ataku zakłopotania, a wręcz przeciwnie — wyraźnie poczułem nacisk Sho na swojej skórze. On, jak miał w zwyczaju, uśmiechnął się łagodnie i wyjął książkę z półki. Eksplodowałem od środka.

— Czy wciąż...

— Cicho — zbył mnie jednym słowem. Posłałem mu buntownicze spojrzenie, a on, wredna gnida, przyjął je z perfidnym uśmieszkiem.

— Ale Sho...

— Cicho. Pogadamy o tym za jakiś czas — odrzekł.

Zdurniałem, a on zagrał mi na nosie jeszcze bardziej, i to dosłownie, bo stuknął palcem w sam czubek nochala. Skrzywiłem się, on zachichotał i odszedł. Zatrzymał się jednak, widząc, że nie ruszyłem się z miejsca.

— Ej, idziesz?

— Nie jestem Ej, tylko Leight! — prychnął. Sho wywinął oczami.

— Niech Ej, noszący to zacne imię, ruszy się z miejsca. Czytelnicze obowiązki czekają. — Wskazał na książkę. Podszedłem do niego, sprzedałem zaczepny cios w ramię i umknąłem, zanim zdążył mi oddać.

***

Jeżeli zakładałem, że mojemu dukaniu będą przysłuchiwać się jedynie dwie pary uszu, popełniłem wielki błąd. Kobieta, a jak się szybko okazało, ze swoją partnerką życiową z czterdziestoletnim stażem, zgotowały nam niemałą niespodziankę. Dwie babcie z fantazją zorganizowały coś na kształt wielkiego czytania, gdy wokół zebrała się znaczna liczba mieszkańców domu, dziewczyny i personel — wszyscy zaciekawieni, co dla nich przygotowałem. Nie byłem przygotowany na tyle uwagi, dlatego spojrzałem rozpaczliwie na Sho. Doktor nauk historycznych odchrząknął, zorientował się w sytuacji i usiadł na fotelu naprzeciwko winowajczyń całego zamieszania.

— Chodź — ponaglił mnie.

Podszedłem do niego, a on pociągnął mnie za rękaw, przez co przycupnąłem na podłokietniku. Zabrakło mi słów, gdy mogłem oprzeć się o jego ramię, powąchać zapach czarnych, lśniących włosów, poczuć miłe ciepło. Odlecieć, jednym słowem. Teraz jednak nie mogłem. Ponad trzydzieści par oczu gapiło się na nas nieustannie.

— Jejciu, ale mi miło — rzekł Sho i rozpromienił się. — Przed tak zacnym gronem jeszcze nie miałem przyjemności występować.

Usłyszeliśmy wśród naszej widowni chichot, co oznaczało, że albo mogli nas pożreć, albo obrzucić aparatami słuchowymi. Pokręciłem się nieco na podłokietniku, uciekając wzrokiem od wszystkich, najbardziej od zdumionej Papayi. No tak. Ja — czytający publicznie. Ja — na jednym fotelu z wychowawcą. Ja — jak nie ja.

— Nie było podziału — rzekł nagle do mnie.

— Jakiego podziału? — zapytałem z zaskoczeniem.

— Na rolę. Przecież to Dravia i Lucien.

No tak. Wkopałem się po uszy. Trzymany w jego dłoniach epos należał do kanonu sztuki. Tragiczny romans Dravii i Luciena przerobiono na wszystkie możliwe sposoby, dlatego, sięgając po taki klasyk, mogłem bez problemu skompromitować się przed zgromadzonymi.

— Chcę być raz mężczyzną — powiedziałem. Sho uniósł brew z uśmieszkiem i rozsiadł się wygodnie.

— Uwaga, uwaga! W roli dzielnego woja i bezgranicznego kochanka...

— Leight Abelard! A w roli pięknej i mądrej Dravii...

— Shoiust Springsteen!

***

I choćbyśmy mieli odejść jeszcze przed świtem...

I choćby niebo miało nas wygnać.

Odejdziemy z tych dni wspólnie.

Razem. Wiecznie. Bez przebaczenia.

Złączeni przeznaczeniem.

Razem. Wiecznie. Bez zapomnienia.

Wsparłem się ramieniem o Sho i spojrzałem przenikliwym wzrokiem na zebranych, jakby słowa Luciena nie były wystarczająco niepokojące. Sho westchnął z przejęciem, oparł głowę o mnie i zamknął z cichym trzaskiem książkę. Wtedy na sali rozległa się burza oklasków, śmiechów i wesołych okrzyków. Wyszczerzyłem się z rumieńcem na twarzy. Na moment zamknąłem oczy.

W trakcie czytania, zawiesiłem się ponad dwadzieścia razy, przejęzyczyłem niezliczoną ilość, a ci, którzy tego słuchali, mieli ze mnie niezły ubaw. To nie miało jednak znaczenia. Nigdy bez takiego publicznego ośmieszenia, nie siedziałbym na jednym fotelu z Sho, swobodnie oparty o niego, przejęty jego obecnością. Choć rola wymagała minimalnego odegrania, wykorzystałem ją do własnych celów. Kiedy gra dobiegła końca, poczułem się źle, bo więcej nie mogłem. Nieśpiesznie odsunęliśmy się od siebie, wracając do dawnego porządku świata, gdzie zawartości mojej głowy należała do tajemnic. Chciałem kiedyś bez krępacji, wyrażać własne uczucia, szczególnie, tak, jak dwie starsze kobiety, odpowiedzialne na wielkie czytanie w domu seniorów.

Przypomniałem sobie nagle słowa Sho: Pogadamy o tym za jakiś czas. Pogadamy, ale o czym? O tym? Czym było to? Zgodą na bezkarne dotykanie mojej dłoni, na wspólne zasiadanie na jednym meblu? Na fizyczny kontakt przy dziesiątkach ludzi? Na bogów, przecież to było jakieś szaleństwo. Albo on bawił się ze mną, albo w tak bezpośredni sposób traktował swoich przyjaciół. Znaliśmy się pełne dwa tygodnie, i choć rozmawiałem z nim wiele, zrozumiałem, jak wiele o nim nie wiedziałem. Miał problemy rodzinne i dziewczynę w zapasie. Uwielbiał historię, komiksy i książki. Co było dalej?

W czasie, gdy inni dziękowali, pozwoliłem sobie na nagrodę za podjęty trud. Położyłem rękę na jego ramieniu. Sho naraz zesztywniał, poczułem to. Siedząc tak blisko, nie przeoczyłem niczego. Odetchnął spokojnie i i uniósł dłoń. Dotknął mnie jednym, może dwoma palcami, prawie niewyczuwalnie, lecz moja skóra nie kłamała. Zadrżałem, a on, jak niespodziewanie odwzajemnił tę subtelną czułość, tak pośpiesznie podniósł się z fotela. Odszedł.

Coś zabolało mnie w środku, ale tak boleśnie, jak nigdy wcześniej. Sho gadał dużo. Ale nie o swoich uczuciach. Uczucia przemilczał. Zupełnie, jak ja. A po tym, jak mnie dotknął, jak się zachował, wreszcie zrozumiałem, że obaj postanowiliśmy przerwać milczenie. Jak nic, byłem tego pewien, właśnie wtedy, gdy zostawił mnie na fotelu, wcześniej nie wprost, obiecując wspólną wieczność.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now