07

160 38 36
                                    


Zakręciłem kurek z wodą i nie odsłaniając zasłonki, zacząłem się wycierać. Dobiegł mnie przytłumiony głos Taeyonga, który jak zwykle gadał sam ze sobą. Śmiał się również, co już było dziwne nawet na niego. Próbowałem usłyszeć, co mówi, bo można się było z niego ponabijać, ale jego wypowiedź brzmiała składniej niż normalnie. Najwyraźniej osiągnął nowy poziom szaleństwa.

Owijając biodra jednym ręcznikiem, drugi przyjąłem jako broń. Przyjacielskie lanie w szatni jest lekarstwem na wszystko, jestem prawie pewien, że to fakt potwierdzony naukowo.

Nie myśląc wiele, odsłoniłem chyżo zasłonkę i z okrzykiem bojowym na ustach wymierzyłem solidnego bata prosto w pośladek, który niestety nie należał do Taeyonga. Ręcznik z plaskiem odbił się od pupy. Przybysz pisnął upuszczając książkę do zlewu. Okulary zleciały mu z nosa z wrażenia.

Skonfundowany, to nie najlepsze słowo w tej sytuacji.

Oniemiałem upuszczając ręcznik na podłogę. Niski chłopak zakręcił kran i wyjął ze zlewu książkę, którą najwyraźniej mył, co wydało mi się dziwniejsze, niż jego bytowanie tutaj. Powoli, jakby bojąc się, że mogę się na niego rzucić, odwrócił głowę. Jego ramiona były podciągnięte wysoko zdradzając, iż jest raczej bardzo zestresowany. Zmierzył mnie wzrokiem, by po chwili zacisnąć usta w wąską kreskę.

— C — Co to miało być, do cholery? — wyartykułował zdanie, które chyba miało wzbudzić mój respekt, jednak przez zająknięcia wywołało jedynie cichy śmiech.
— Ponawiam pytanie — burknął, wyglądając jak chihuahua gotowa do ataku. Zamachnął się książką i zaczął okładać moje lewe ramię.

— Ściągnij wodze kowboju, to boli. Myślałem, że to Taeyong — stwierdziłem ignorując wcześniejsze pytanie i trąc zaczerwienione ramię. Skąd tyle siły w tak niewielkim ciele?

Kurdupel poczerwieniał, bo najwyraźniej nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Wyglądał jak gotujący się czajnik z wodą, której nikt nie chce zużyć na herbatę. Nie prezentował się poważnie, tym bardziej groźnie, jak miał w zamierzeniu. Na myśl przywodził niewielkiego węża, który nadepnięty, odgrażał się, szczerząc zęby jadowe.

— Co ty tu w sumie robisz? Zostałeś członkiem drużyny? — zapytałem łapiąc się pod biodra by wyglądać bardziej pewnie.

Chłopak prychnął nonszalancko i przytulił ociekającą książkę.

— Twoje niedoczekanie. Tae...Taeyoon? Taeyong, o. Pozwolił mi się tu obmyć, bo był po części winny oblania mojej cudownej książki sokiem — wyjaśnił ukradkowo przybliżając się do drzwi.

— Mhm — mruknąłem przesuwając się, aby prościej było mu uciec.

Spojrzał na mnie z ukosa nieufnie i chwilę zastanowił się, co powinien zrobić.

— To ja już pójdę — rozejrzał się po szatni jakby szukając kolejnych zagrożeń.

— Oki, to pa — powiedziałem, przyglądając się mokremu śladowoi odciśniętemu na jego pośladku.

Niski chłopak zostawił mnie samego. Złapałem się za głowę, wzdychając ciężko.

Najpierw myśl, potem rób.

Pod zlewem dostrzegłem czarne okulary. Schyliłem się po nie i obejrzałem dokładnie.
Czy on serio wierzył, że umyje książkę w zlewie?
Wyrwał mi się cichy chichot, gdy chowałem jego własność do szafki.
Moją samotność przerwał Taeyong skaczący pod rękę z Markiem. Radośnie pobrykali pod prysznic, rozrzucając ubrania po podłodze. Po chwili do szatni wszedł Lucas nadając jak katarynka do Yuty, który słuchał, następnie wystrzeliwując słowa niczym karabin maszynowy. Jaehyun szedł sennie na końcu uśmiechając się sam do siebie. Nie zwracając na nikogo uwagi, wszedł pod pierwszy lepszy prysznic. Taeyong pisnął i zwyzywał go, wyganiając równocześnie, bo trafił na niego. Trochę mokry Jaehyun, zawrócił na pięcie i usiadł koło mnie.
Zmierzyłem przyjaciela wzrokiem od góry do dołu.

— Coś taki szczęśliwy?

— Był tam — westchnął kładąc się na ławkę i patrząc jak ubieram koszulkę.

— Wszystko jasne. Nie zapomnij o imprezie, Romeo — krzyknąłem trzaskając szafką i wychodząc.

— Gdzie idziesz? — poderwał się z ławki oprzytomniały.

— Zorganizować tę imprezę — zaśmiałem się opuszczając szatnię.

Po mojej głowie nadal kręcił się chłopak bez okularów. Dzisiaj jest piątek, więc do poniedziałku będzie chodził jak kret. Cóż, było nie gubić.

🌼

Tego właśnie dnia, 23 października, miałem okazję pierwszy raz zamienić z tobą jakiekolwiek słowo. Oraz ochrzcić twój tyłek solidnym ręcznikowym batem. Teraz mogę się z tego śmiać jak wtedy, ale ty nadal czerwieniejesz na myśl o praniu książki w zlewie i naszym pierwszym spotkaniu.

Wild Cats | johnil |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz