XIII. Genie In A Bottle

466 47 79
                                    

— Nie wierzę, że się na to zgodziłem — cmoknął Stefan.

Staliśmy we dwójkę przed drzwiami do pokoju na drugim piętrze. Zza nich dało się usłyszeć lecące na cały głos Cheri Cheri Lady, trochę krzyków, a nawet dźwięk rozbijanego szkła. Jednym słowem w pokoju trwała obiecana norweska "impreza". Dziwiłem się, że ktoś z recepcji nie znalazł się tutaj przed nami.

— Oj nie narzekaj. — Szturchnąłem go w ramię. — Będzie... Fajnie?

Stefan spojrzał na mnie wymownie. Nie uśmiechało mu się iść na to spontanicznie spotkanie, co, szczerze mówiąc, trochę mnie zdziwiło. Przeważnie to on musiał mnie namawiać na takie wypady, a tym razem to ja miałem ochotę się na nim pojawić. Może przekonał mnie fakt, że wszystko było na miejscu, a my nie musieliśmy wychodzić na chłodne skandynawskie powietrze? Trudno byłoby nie skorzystać z takiej okazji.

— No dobra — westchnął. — Ale jak mówię, że wychodzimy, to wychodzimy.

Kiwnąłem głową, przystając na jego propozycję. W końcu uniosłem rękę i zapukałem. Nie chciało mi się wierzyć, że ktoś w pokoju w ogóle to usłyszy, w końcu w środku było naprawdę głośno. Po chwili jednak usłyszałem przekręcany zamek, a drzwi się otworzyły. Stanął w nich Stjernen, który powitał nas szczerym uśmiechem.

— Nareszcie! Już myślałem, że wolicie spać.

Andreas rzucił mi się na ramię i obejmując mnie, zaciągnął nas do środka. Dodatkowo trzymał w ręce piwo, a że przez jego nieuwagę szklana butelka znalazła się niebezpieczne blisko mojej twarzy, zacząłem modlić się, by nie wydłubał mi nią oka. Norweg najwyraźniej się tym nie przejmował, bo doprowadził mnie na środek pokoju.

— Chłopaki! Zobaczcie, kto przyszedł!

Rozejrzałem się dookoła, by ogarnąć wzrokiem wszystkie zgromadzone osoby.  Na złączonych w rogu pokoju łóżkach rozsiedli się jego właściciele -Johann z Danielem. Kiedy ten pierwszy, siedział na rogu i uzupełniał szklanki rozstawione na podłodze, drugi chował się za swoim laptopem, bawiąc się w DJ-a. Norweskie trio dopełniał Johansson, który gdzieś z tyłu łózka opierał się leniwie o ścianę.

Reszta gości rozsiadła się na podłodze. A mówiąc reszta gości, mam na myśli wszystkich Niemców i naszego imprezowego rodzynka Manuela. Jedynie Koflerowi udało się zająć wygodniejsze miejsce, ponieważ dosłownie rozłożył się na skórzanym fotelu. Przez taką ilość osób w pokoju zrobiło się niesamowicie duszno. Widziałem, że jedno z okien było otwarte, ale to nie mogło wystarczyć jako odpowiednia wentylacja. Westchnąłem. Musiałem jakoś to wytrzymać.

Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Odwróciłem głowę, by przekonać się, że to Fannis wyszedł z łazienki. Spojrzał na nas - nowo przybyłych gości - i obrzucił swoim szalonym uśmieszkiem. Zgarnął z biurka kubek, który zapewne należał do niego, i wciągając rękę do przodu, wskazał nam miejsca na podłodze.

Skorzystaliśmy z jego propozycji i już po chwili siedzieliśmy obok niego na miękkiej wykładzinie. W zasadzie trochę nie wiedziałem, co robić. Wszyscy, w mniejszych lub większych grupkach, rozmawiali między sobą, a ja nie za bardzo czułem chęć włączenia się do którejkolwiek z nich. Spojrzałem przez ramię na Krafta, który jedynie wzruszył ramionami i spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć, że to jednak nie był dobry pomysł.

— Uwaga, chłopaki! — uciszył nas Stjernen, który nadal stał nad zgromadzonymi. — Wszyscy są, więc gramy w butelkę!

Wyzerował piwo, które trzymał w ręce i z triumfalnym uśmiechem na ustach pokazał nam atrybut niezbędny do rozpoczęcia gry. Zadowolony rzucił się na podłogę, by położyć butelkę w środku naszego koła i jako pierwszy nią zakręcić. 

You Are My Wings | A Kraftboeck StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz