2.2

329 7 0
                                    

Nie za bardzo lubię to miejsce. Ludzie tutaj są dla mnie zbyt agresywni, nawet gdy tylko siedzą i piją czarną, gorzką kawę przy powycieranych stolikach.

Sam siedzę przy jednym z nich. Czekam trzymając w dłoniach kubek ciemnej cieczy. Nie piję jej. Uważam, że nie jest dobra. Dlaczego? Bo inni tak myślą.  Więc po co nadal tu przychodzą? A no tak, rozumiem.

Tylko w tym miejscu mogą swobodnie rozmawiać. Nie czuć, że ktoś ich ciągle podsłuchuje, śledzi. Nie wszyscy są zwykłymi ludźmi. Garstka z nich ma dar, który tak łatwo mogę wyczuć. Jak na przykład kelner, który przechodzi obok mnie. Woń zieleni czuć na sąsiedniej ulicy. Tak myślę.

Do mojego stolika dosiada się wyczekiwana przeze mnie osoba.

Dokładniej dwie. Nie spodziewam się tego.

-John – wysokiej postury mężczyzna kiwa mi głową na przywitanie. Wiem, że poznałbym go wszędzie dzięki brazylijskiej urodzie. Siada, a obok niego dziewczyna z ognisto rudymi włosami. Wyczuwam mocną więź między nimi.

-Dzięki za spotkanie Adam – mówię.

-Wiesz, że jestem Ci to winny.

Ja sądzę inaczej. Płaci niepotrzebny dług.

-Zaczęło się – odpowiadam

-Co dokładnie? - pyta dziewczyna. Jest zaciekawiona tym. Czuję, że Adam nie ma przed nią tajemnic.

-Zeta będzie wykorzystywał nas jako broń. Dzięki moim ludziom udało mi się ustalić położenie ośrodka, co daje nam częściową przewagę. Możemy pomóc tym co są uwięzieni, nie pozwolić, by również ich wykorzystali.

-Czy to jest już ostateczne? - Czuję, że przyjaciel jest gotowy do walki, więc nie odpowiadam na to.

-Mam dużo kontaktów w środkowej europie i na zachodzie Rosji. Jak dobrze pójdzie mogą tu być za tydzień.

-Ściągnę ludzi z ameryki. Będą do twojej gotowości, wiele Ci zawdzięczają.

-Dzięki – mówię i wstaję. Wiem, że rozmowa skończona.

-John – zatrzymuje mnie jego głos – Mają ją?

-Tak – odpowiadam i wychodzę na deszcz.


Parę godzin później wracam do domu, gdzie wszyscy jego mieszkańcy już są. Rodzice byliby dumni z tego. Ja nie. Denerwuję mnie to, że chodzą po tych samych schodach, po których kiedyś ganiałem się z Laylą. Siedzą w kuchni i śmieją się, a ja czuję jakby ktoś rozrywał mi duszę. Ukrywają te wszystkie uczucia nieświadomi, że przechodzą na mnie. Że pogrążają mnie w coraz większej, niekończącej się agonii.

Ściągam wilgotny płaszcz i wieszam na jednym z wielu haczyków w przedpokoju. Idę do jadalni. Zastaję tam Caroline, która jak się orientuję, czeka na mnie od dwóch godzin.

-Coś się stało? - pytam siadając obok niej przy stole. Zauważam jej podkrążone oczy i suchą skórę.

-To ja powinnam Cię o to spytać – odpowiada - Coś jest nie tak, czuję to. Musisz mi powiedzieć. Musisz Nam powiedzieć.

-Jesteś gotowa na walkę? – pytam. Wiem, że nigdy nie rwała się do niej. Uważa przemoc za niepotrzebną. Ale potrafi to.

-Dla niej tak – mówi bez wahania.

-To dobrze. Wiesz dlaczego? Bo za tydzień przyjadą tu ludzie, którzy zajmują się tym zawodowo, by pomóc uchronić nam nie tylko Laylę, ale wielu takich jak my. - czuję, że muszę jej wszystko powiedzieć. I tak robię. Ufam jej bardzo, jak mało komu.

Toucher d'eauWhere stories live. Discover now