Cesarka część 1

4.9K 823 136
                                    

11.09.18
Piszę tę notkę na raty, bo mam zapieprz przy dziecku.

Chciałam wszystko opisać na świeżo, zaraz po cesarce, ale niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem oraz po prostu miałam ważniejsze zadanie - zajęcie się synkiem. Wiele już zdążyłam zapomnieć z mojego porodu, ale najważniejsze rzeczy Wam opiszę.

Zanim zacznę, chciałabym podziękować Wam za cierpliwość i aktywność na moim instagramie (lil_scarlet_rain). To tam ostatnio jestem bardziej aktywna, więc zapraszam.

Od godziny 22 dnia poprzedzającego cesarkę nie mogłam pić ani jeść. Miałam się pojawić w szpitalu na 8:00. Szłam tam w miarę zrelaksowana i pewna siebie, zapewniona słowami koleżanki, że to nic takiego. Najpierw położyli mnie w sali z czterema innymi kobietami oczekującymi na cesarkę. Niestety obowiązywała kolejka i według nieznanego mi systemu, ja byłam ostatnia. Umierałam tam z głodu i pragnienia. Musiałam rozebrać się do naga i założyć taki fartuszek bez pleców. Przyszły dwie praktykantki zrobić wywiad. Zadawały mi dziwne pytania, nic się nie zgadzało. Okazało się, że pomylili mnie z jakąś Ruby, nie mogli znaleźć moich dokumentów (a na wejściu je złożyłam w recepcji, więc szybko wyparowały), co jeszcze bardziej opóźniło operację. Jak się w końcu znalazły, zdążyłam się już pokłócić z jedną z tych praktykantek, bo zaczęła mi wciskać szczepienia i witaminę K, mimo że wyraźnie zaznaczyłam w planie porodu, że sobie tego nie życzę. Zaczęła mnie straszyć, że mi dziecko umrze i tym podobne bzdury, chciała we mnie wzbudzić wyrzuty sumienia. Zagroziłam, że wezwę policję i złożę na nią skargę do NHS. Wystraszyła się i poszła, przysłała koleżankę.

Około godziny 11 przenieśli mnie do małej salki, gdzie razem z mężem czekaliśmy na lekarza. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że zaraz będą mnie kroić. Spanikowałam, chciałam uciekać. Lekarz szybko powiedział mi, co po kolei będą mi robić.

Potem już przeszłam na salę operacyjną. Mąż nie mógł być przy mnie w momencie znieczulenia. Było tam niesamowicie zimno, a zająć się mną miało kilkanaście osób. Wszyscy byli bardzo mili, usiłowali mnie uspokoić, zagadywali. Najpierw założono mi wenflon na górę dłoni, co było bardzo nieprzyjemne. Zapytałam, jak bardzo będzie bolało znieczulenie w kręgosłup. Powiedziano mi, że ten wenflon był gorszy. Cóż, okłamano mnie. Kazano mi usiąść na stole z nogami zwisającymi w dół, następnie mocno zgiąć się do przodu. Kłuto mnie siedem razy, bo nie mogli trafić w odpowiednie miejsce - nie znieczulało mnie. Bolało strasznie, a jeszcze doktor mi powiedział, że mam ani drgnąć, bo może mnie uszkodzić do końca życia. Super. 

W końcu się udało. W ciągu kilku sekund ogarnęło mnie przyjemne ciepło. Kazano mi się szybko położyć, żebym nie spadła. Po chwili lekarz zapytał, czy mogę zgiąć nogę w kolanach. Odpowiedziałam, pewna siebie, że oczywiście i... jakież było moje zdziwienie, kiedy nie mogłam. To naprawdę ciekawe uczucie. Czujesz, że masz nogi, wydaje Ci się, że jesteś w stanie nimi poruszać, a okazuje się, iż to niemożliwe. Przyznam, że wtedy trochę spanikowałam, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam. Założyli mi cewnik. Tego też nie czułam. Na salę wpuszczono mojego kochanego męża, który usadowił się obok mojej głowy, a poniżej piersi w tym czasie założono mi parawan, żebym nic nie widziała. Mąż jakby chciał, to bez problemu mógłby widzieć, co się za nim wyprawia, ale nie chciałam, żeby oglądał moje wnętrzności.

Nie czułam bólu. Czułam, że mnie kroją, grzebią w środku. Było to dziwne, niezbyt komfortowe, ale nie bolało. W końcu kazali mi się przygotować, że teraz mnie trochę przydusi, bo muszą wycisnąć dziecko. Nie spodziewałam się, że zabraknie mi tchu tak, że aż mi język wyjdzie. Poczułam silne szarpnięcie i usłyszałam płacz mojego maluszka. Szybko go wytarli (chociaż i tak był czysty) i pokazali nam go. Powiedziałam tylko „jaki on jest śliczny" i zaczęłam niesamowicie płakać. Nie mogłam się uspokoić z tego szczęścia i wzruszenia. Kazali mi się ogarnąć, bo trzęsie mi się brzuch, a mnie trzeba zszyć. Z trudem powstrzymałam łzy i rozkoszowałam się miłością, która mnie wypełniła. Wtedy właśnie obudził się ten magiczny instynkt macierzyński i wiedziałam, że dałabym się pokroić za tę małą istotkę. Całość trwała pół godziny. Ryan urodził się o 12:19 z wagą 3480g, 24 lipca. Byłam w takim szoku, że dałam się namówić na tę witaminę K, ale w kroplach, a nie zastrzyku. Po zaszyciu przewieźli mnie na pojedynczą salkę, gdzie przez pół godziny monitorowali mój stan i przyłożyli mi małego do piersi. Nikt mi jednak nie powiedział, czy robię to dobrze, żadnych rad, nic. Sutki strasznie bolały, ale jego śliczne oczka były znieczuleniem. Cudowna chwila, niesamowita więź od początku.

Ciąg dalszy nastąpi - pobyt w szpitalu i powikłania.

O tym się nie mówi [NA FAKTACH]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz