Rozdział 2.

15K 765 18
                                    

To był chyba jeden z najbardziej stresujących dni w moim życiu. Siedziałam w kuchni, na wysokim stołku przy blacie i stopą wystukiwałam nerwowy rytm o metalową obręcz. Co chwilę moje spojrzenie bezwiednie wędrowało w kierunku położonego nieopodal telefonu. Próbowałam zająć się czymkolwiek, chociażby zjeść śniadanie, ale każdy kęs rósł mi w gardle do rozmiarów pokaźnej piłeczki. Zasnęłam dopiero nad ranem, więc musiałam godzinę spędzić w łazience, aby doprowadzić się do porządnego stanu.

Byłam początkującą studentką resocjalizacji na uniwersytecie w Bradford, której akurat zaczęły się wakacje. Jak każdy z mojego roku musiałam znaleźć sobie jakąkolwiek pracę, choć trochę zbliżoną do kierunku, jaki wybrałam. Nie było to zbyt łatwe. W takiej dziurze jak ta mogłam liczyć tylko na zatrudnienie w więzieniu, poprawczaku, izbie wytrzeźwień albo zakładzie resocjalizacyjnym dla osób poniżej 21. Roku życia. Pierwsze trzy permanentnie olały moje CV, natomiast właścicielka ostatniej placówki odezwała się do mnie tydzień temu, zapraszając na rozmowę wstępną.

Spotkanie przebiegło szybko i bardzo… zimno. Pani Smith była typową przedstawicielką swojego zawodu – w nienagannie wyprasowanej garsonce i koczku tak ciasnym, że obawiałam się o jej oczy, które wyglądały tak, jakby zaraz miały wypaść. Przejrzała pobieżnie moje dokumenty, zamieniła kilka słów i na koniec stwierdziła:

- W ciągu tygodnia dostanie pani odpowiedź.

Po czym odprawiła mnie krótkim ruchem ręki. Jak ostatnią gówniarę. Zignorowałam to jednak i posłusznie wyszłam, chowając za kurtyną blond włosów zaczerwienione policzki. W innej sytuacji, gdybym miała jakiś wybór, zapewne powiedziałabym jej kilka miłych słów, ale… naprawdę potrzebowałam tej pracy.

Wiele osób pytało mnie, dlaczego wybrałam akurat taką drogę zawodową. Fakt, kompletnie nie pasowałam do tego środowiska. Mój… były chłopak zawsze nazywał mnie „aniołkiem”, pewnie ze względu na moje jasnoniebieskie oczy i blond włosy. Zazwyczaj zbywałam ich jakąś naprędce wykombinowaną odpowiedzią. Nie czułam się w obowiązku opowiadać komukolwiek o swojej przeszłości, od której naprawdę starałam się uciec.

A która cały czas mnie zresztą dopadała.

Do kuchni weszła moja współlokatorka, Victoria. Ona, w przeciwieństwie do mnie, wyglądała wręcz kwitnąco. Nic dziwnego. Miała połowę zmartwień mniej ode mnie. Rodzice od zawsze łożyli na jej utrzymanie, podczas gdy ja radziłam sobie sama, w jakikolwiek możliwy sposób.  Mimo to jakimś cudem udało nam się dotrzeć i od początku studiów wynajmowałyśmy to mieszkanko. Lubiłam w Victorii to, że o nic nie pytała. Po prostu… przyjmowała pewne rzeczy do wiadomości. To, że jakimś cudem zawsze mam pieniądze na czynsz, mimo, że nigdy nie widziała, jak rozmawiam z rodzicami przez telefon. Przykład jeden z wielu.

- Coś ty taka zestresowana? – zapytała, od razu nalewając sobie kawę z dzbanka.

Przewróciłam oczami, lekko zirytowana. Cud niepamięci Victorii bywał momentami zbawienny, a kiedy indziej potrafił doprowadzić do szału. Na przykład w tej chwili.

- Mówiłam ci milion razy – odparłam znużonym głosem – Czekam na ten telefon od Smith.

Spojrzała na mnie, nagle wyraźnie zbita z tropu. Miałam złe przeczucia. Odruchowo się wyprostowałam i zacisnęłam palce na kubku.

- Mówisz o tym ośrodku resocjalizacyjnym? – upewniła się, wyraźnie grając na zwłokę. Kiedy pokiwałam głową, zabijając ją spojrzeniem, lekko się zaczerwieniła – Wczoraj wieczorem dzwonili na domowy, nie było cię akurat. Masz być dzisiaj o jedenastej, rozpatrzyli twoje CV pozytywnie. Kompletnie wyleciało mi z głowy…

Zerwałam się jak oparzona ze swojego miejsca, czując nagły przypływ energii. W pośpiechu chwyciłam torebkę i niemal w locie baleriny wylądowały na moich stopach.

1000 ways to hell | z.m.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz