Rozdział pierwszy

59.4K 2.4K 2.3K
                                    

Teraźniejszość

Rachel

- Colin! Śniadanie! - zawołałam synka, stawiając na stole talerz z kanapkami.

- Już idę, mami! - odkrzyknął, a po chwili już słyszałam tupot malutkich nóżek. - Jestem, kapitanie - powiedział, stając na baczność i salutując. Roześmiałam się z naszego codziennego powitania i również zasalutowałam.

- Spocznij, kapralu - odparłam, przystawiając mu talerz pod nos. - Proszę to zjeść, poruczniku - dodałam, klepiąc krzesło, aby na nim usiadł.

- Przed chwilą byłem kapralem, a teraz porucznikiem. To nie to samo, mamo - zamarudził, siadając i śmiesznie marszcząc nosek.

- Ci, mamusia się nie zna - powiedziałam cicho, przykładając palec do ust. Chłopczyk pokiwał grzecznie głową i zacisnął usta. - A teraz jedz grzecznie, urwisie - dodałam, mierzwiąc mu jego czekoladowe włosy.

***

- Dzień dobry, Steve. Mam nadzieję, że jeśli mały tu posiedzi, to to nie będzie żaden problem? - zapytałam z nadzieją w głosie.

- Jasne - odparł mężczyzna po czterdziestce. - Nie ma problemu.

- Świetnie - ucieszyłam się, ciągnąć syna w kierunku korytarzu przy którym miałam swój własny mały gabinet. Posadziłam na małej, białej kanapie chłopca i spojrzałam mu w jego błękitne oczka - Chcesz czekać tu, czy może w moim gabinecie? - zapytałam, powtarzając tę samą śpiewkę od kilku dni. Przedszkole do którego uczęszczał Colin ostatnio ma awarie, przez co nie mam gdzie podziać chłopca, a nie chce przytwarzać problemów Cole'owi zwłaszcza, że ma ich wystarczająco ze swoją pierworodną.

- Mamo - jęknął - Przelabialiśmy to juź. Wolę siedzieć tu, z ciocią Gwen - powiedział, delikatnie sepleniąc.

Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, zmierzwiłam mu włosy i pocałowałam go w polik.

- Bądź grzeczny - szepnełam mu na ucho, przytulając do siebie. - Gwen pilnuj go! - krzyknęłam, podając synowi swój telefon.

- Oczywiście! - odkrzykneła z drugiej części sali. Pokręciłam głową rozbawiona i skierowałam się w stronę swojego gabinetu. Otworzyłam mahoniowe drzwi i po chwili weszłam do swojego małego królestwa.

Blaise

- Pieprzony menadżer - powiedziałem cicho, zaciskając mocniej dłonie na skórzanej kierownicy. Wcisnąłem mocniej gaz, przez co prędkościomierz pojazdu cały czas skakał w górę.

Po kilku minutach zaparkowałem przy dobrze presperującej kancelari. Wkurzony wysiadłem z auta i głośno trzasnąłem drzwiami.

Bez żadnego powitania, ani flirtu z chętnymi sekretarkami skierowałem się w stronę wind. Wszedłem do metalowej puszki w której sie wręcz dusiłem, ale bez żadnego ostrzeżenia wcisnąłem przycisk z najwyższym piętrem budynku.

Ze zniecierpliwoną miną, wpatrywałem się uporczywie w drzwi, że może jakimś cudem się otworzą. Ku mojemu wybawienie w końcu mogłem wyjść i zaczerpnąć, jako tako, powietrza. Wszedłem na piętro i rozejrzałem się. Wszędzie były umieszczone biura, a korytarz był schludnie urządzony.

Mom, do you love daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz