Prolog

55 9 1
                                    

Bieg. Nic innego im nie pozostało, jak pędzić na łeb na szyję między wąskimi uliczkami. W oddali było słychać ryk zbliżającego się motocykla. Nastolatek spojrzał na swoje ręce, były całe w zadrapaniach. Rzucił okiem na swoje ubranie, także nie prezentował się najlepiej. Obejrzał się za przyjacielem. Widząc, że gna coraz wolniej z przemęczenia, podbiegł do niego. Przełożył jego ramię i objął go w pasie. Zaczął kłusować z nim nieco wolniej, ale dalej wystarczająco szybko. Rozglądał się w panice za jakimś innym schronieniem. I znalazł. Było tuż, tuż. Zatrzymał się i pokazał na arterię, która prowadziła do uliczki samobójców.

— Patrz! Jeszcze moment, wytrzymaj! — Zmotywował przyjaciela. Widział, jak spojrzał w ich jedyną drogę ucieczki. Nie było czasu. Musiał z nim gonić co sił w nogach. Przed nimi były dwie aleje. Jedna, prowadząca prosto na główną ulicę, wydawała się idealnym rozwiązaniem. Druga, po prawej stronie, prowadziła w ślepą uliczkę, gdzie tylko wiatr rozrzuca śmieci. Zdecydował się wybrać ślepy zaułek. Usiedli przy ścianie starej kamienicy. Dyszał zmęczony bieganiem oraz dźwiganiem kolegi. Miał w sobie małą iskierkę nadziei, że to już koniec, że ją zgubili, że wygrali wyścig o życie. To, że zaczęła ich ścigać, musiało mieć jakiś powód. Nie próbowałaby chłopców przejechać, gdyby nie dostała zlecenia od kogoś, komu musiało zależeć na ich śmierci. Słyszał tylko swoje dyszenie oraz przejeżdżające za wysokim murem, pojedyncze auta. Cisza ciągnęła się w nieskończoność. Było zdecydowanie zbyt spokojnie. Zaczął się niepokoić. Ona nie odpuszcza tak łatwo. Wyjrzał zza ceglanej ściany na uliczkę, którą biegli chwilę temu. W końcu usłyszał kroki. Nie mógł być to nikt inny, niż Ano-chan. 

Swój pseudonim wzięła od słowa anons.  W swojej aplikacji publikowała ogłoszenia, które krótko opisywały oferowane przez nią usługi oraz towary, które były dostępne ciągle lub ograniczone czasowo. Raz na jakiś czas, umieszcza ogłoszenia o handlu wymiennym. Można wymieniać się z nią informacjami, potrafi udzielić nawet szczegółowych wieści na temat każdej osoby, ale wszystko kosztuje. Trzeba jej słono za to zapłacić. A biada temu, kto się u niej zadłuży i nie spłaci długu. Jej aplikację, którą nazwała Ano-chan APP można śmiało porównać do chyba każdemu świetnie znanego Deepweb'a, ale na wyższym levelu. 

Ano-chan skrzętnie skrywała swoją tożsamość. Podobnie było z jej szczegółowym rysopisem. Jedyne, co wiadomo o jej wyglądzie to to, że była wysoka oraz wysportowana. Nosiła czarną skórzaną kurtkę, czarne rękawiczki, czarne spodnie, od prawej kieszeni dżinsów miała przyczepiony srebrny łańcuszek, którego pewien odcinek chował się w kieszeni, a drugi koniec miał przyczepiony do paska. Na nogach miała czarne obuwie. Buty były podobne do czarnych glanów firmy Martens, takich za kostkę. Nie miało znaczenia czy lato, wiosna, jesień, czy zima — zawsze była ubrana tak samo. Na głowie nosiła kask a'la batman, hełm dość popularny w miejscowym sklepie. Nigdy nie odezwała się ani słowem. Zawsze używała migowego lub pisała w notesie. Niektórzy nie uważali jej za człowieka. Dla innych ona nie miała prawa bytu na tej ziemi. Codziennie jeździła motocyklem marki Honda X-ADV. Sądząc po cenach w jej aplikacji, pewnie stać ją było na coś lepszego. Na przykład Kawasaki czy Hyundai'a, jeśli Hyundai ma jakieś motocykle.

Ona nie była sama. Były składy, które pracowały w jej "piwnicy", oraz grupy, które działały jako niewielkie oddziały w różnych miastach. Pomagały jej wypełniać usługi, za które ktoś zapłacił. Każdy jej pracownik miał prawo do operacji plastycznych, aklimatyzowania miejsca zamieszkania, zmiany imienia oraz nazwiska. Tyle wiadomo.

Kroki były coraz głośniejsze. Zbliżała się. Powoli. Spojrzał na przyjaciela, a później obejrzał się w stronę, z której dochodziły kroki. Próbował ocenić, jak daleko jest zagrożenie. Niestety, nie był w tym dobry. W pewnym momencie wszystko ucichło. Usłyszał niepokojący dźwięk, jakby ktoś miał problem z oddychaniem. Spojrzał w stronę przyjaciela wystraszony i ujrzał ją... Ano-chan. Zaciskała na szyi leżącego swój łańcuch. Podbiegł i próbował ją odciągnąć od kompana. Ciągnął ją za ubrania, za ramię, ale nic nie pomagało. W końcu nastała głucha cisza. Spojrzał na przyjaciela. Na szyi miał odciśnięte ogniwa okowy. Podszedł do niego i przyłożył dwa palce, wskazujący i serdeczny po zewnętrznej stronie jego dłoni. Trochę wyżej niż nadgarstek. Był świadomy, że miał szklane oczy, ale miał nadzieję, że nie jest za późno. Nie wyczuł jednak pulsu kolegi. Spojrzał na nią wrogo. Stała jak gdyby nigdy nic. Podniósł się. Nie zareagowała. Nie ruszała się oraz trzymała swoje wiązadło w dłoni. Zacisnął zęby i ruszył do ataku. Zanim zdążył zadać jej pierwszy cios, poczuł przeszywający ból w okolicach brzucha, a następnie twardą ścianę. Osunął się na ziemie. Trzymał ręce w miejscu dolegliwości i spojrzał na nieboszczyka. Po chwili namysłu chciał się podnieść, ale poczuł kolejną boleść. Tym razem na głowie. Pociągnęła go za włosy i zaczęła uderzać tykwą o ścianę kamienicy. Czyniła to aż do momentu, kiedy raz, a porządnie uderzyła nim o ścianę... Puściła chłopaka z rozbitą czaszką. Zmierzyła mu puls. Nic nie czuła. Wyjęła z kieszeni telefon marki Blackberry. Zrobiła zdjęcie każdej rany oraz zdjęcia ciał pod każdym kątem. Kliknęła ikonę swojej aplikacji i napisała do swojego zleceniodawcy wiadomość o wykonanym zadaniu. Zablokowała aparat telefoniczny, schowała komórkę kieszeni i poszła spokojnym krokiem do swojego motoru. Z uśmiechem na twarzy ostatni raz spojrzała na zwłoki i odjechała.

Ano-chan APPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz