Rozdział 5 - Nie do końca poprawny

Zacznij od początku
                                    

Wzdychając wyszedł przed budynek i ujrzał leżącą na trawie żonę, na której brzuchu trzymał swą głowę król m&m'sów. Patrzyła w niebo i palcem wskazywała na chmury mówiąc coś do dzieci, które z uwagą jej słuchały.

— Indigo, czy uda ci się dotrzeć do burmistrza za godzinę? — zapytał i ujrzał jak unosi się na łokciach i spogląda na niego, osłaniając dłonią oczy przed oślepiającymi promieniami słonecznymi. — Jesteśmy trochę spóźnieni, ale widzę, że twoi przyjaciele dobrze się bawią, więc pójdę sam. Byłbym tylko wdzięczny gdybyś do mnie dołączyła.

— Obiecuję być najdalej za godzinę, kochanie — oświadczyła uroczyście.

— Wiesz który to dom? — zapytał, choć ostanie o co musiałby się martwić, to Indigo błądząca i nie mogąca znaleźć domu burmistrza. Ujrzał jak przytakuje głową i odwróciwszy się ruszył w stronę podjazdu.

— Caleb. — Usłyszał i odwrócił się za siebie. — Dziękuję — wyszeptała, posyłając mu promienny uśmiech, a on przez chwilę stał w miejscu nie mogąc oderwać od niej oczu.

Rozwiezienie dzieciaków do domów zajęło jej trochę więcej czasu niż założyła, dlatego gdy wyjeżdżała z podjazdu ostatniego pasażera przyspieszyła i pruła niczym wariat w stronę położonej na drugim końcu miasteczka, olbrzymiej rezydencji. Od zawsze kochała szybką jazdę, a teraz miała dobry powód, aby złamać kilka przepisów. Gdy podjechała pod posiadłość zeskoczyła zwinnie z pojazdu i ruszyła w stronę ogrodu, który znajdował się na tyłach domu. Ujrzała porozstawiane namioty i zmarszczyła czoło. Wyglądało to na większą uroczystość. Może pomyliłam domy i to jakieś wesele — przemknęło jej przez myśl.

— O kurwa — mruknęła pod nosem widząc poubieranych elegancko gości i ku swemu ogromnemu zaskoczeniu Caleba, stojącego wraz z dwoma mężczyznami, którzy coś do niego mówili, lecz on w roztargnieniu spoglądał się za siebie jakby szukał drogi ucieczki. Miał na sobie garnitur, którego nie zauważyła, gdy odchodził. Wszystko przez te cholerne słońce — pomyślała i zerknęła przelotnie na swe obcisłe dżinsy i czarny, opinający podkoszulek z nadrukiem „Fuck off!". Zrobiła krok w tył, chcąc niepostrzeżenie się wycofać.

— Indi! — Usłyszała dobrze jej znany głosik trzyletniej przyjaciółki, przez którą kilka dni temu prawie się udławiła i uśmiechnęła się krzywo do wszystkich gości, którzy teraz gapili się na nią w milczeniu.

— Cześć Cece — powiedziała i prawie wywaliła się na żwir w chwili, gdy dziewczynka z rozpędu podbiegła i objęła ją za nogi. — Ale jesteś silna. Jestem pewna, że w domu musiałaś dużo ćwiczyć — dodała, kucając przy małej.

— Tak! — Ucieszyła się dziewczynka. — Tes będę klólofą — dodała i objęła ją mocno za szyję.

Indi wzięła małą na ręce i ruszyła w stronę Caleba, który właśnie do niej szedł. Widziała jego wściekłą minę i miała ochotę uciec.

— Przepraszam. Nie miałam pojęcia, że to oficjalna impreza. Odwiozłam dzieci i chciałam przyjechać jak najszybciej, ale gdybym wiedziała, to...

— Masz smar na policzku — przerwał jej i rękawem marynarki oczyścił zaróżowioną od emocji buzię małżonki.

Pospiesznie wyjął z jej włosów kilka źdźbeł trawy i objąwszy ją ramieniem ruszył w stronę zebranych. Gości było około dwudziestu, ale odgłosy dochodzące zza namiotów świadczyły o tym, że jest ich o wiele więcej. Czuła się trochę dziwnie. Taka sytuacja nie była dla niej nowością i nie stanowiła jakiegoś problemu. W innych okolicznościach potraktowałaby to jak dobrą zabawę. Szczerze mówiąc lubiła tego typu klimaty. Normalnie zabawiłaby się, napiła i wyszła stąd w towarzystwie jakiegoś faceta, z którym umiliłaby sobie czas.

Indigo [Sex, blood & Rock'n'Roll]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz