Dochodziła północ, ale oni, mimo ogromnego zmęczenia, nadal nie mogli zasnąć. Mieli już za sobą etap niezręczności, gdy żadne z nich nie umiało powiedzieć tego, co kłębiło im się w głowach. Że nie chce wychodzić. Że pragnie, aby został dłużej. Jak zwykle, wyrazili to w gestach. Czuły pocałunek, jasny T-shirt Harry’ego, który jakimś sposobem znalazł się na ciele Darcy i to, jak pociągnęła go w głąb korytarza do swojej sypialni. Obydwoje odczuli ulgę, ponieważ znowu nie musieli zdobywać się na trudne słowa, których wypowiedzenie byłoby równoznaczne z rozpoczęciem jakiegoś nowego etapu. Wystarczyło, że mieli tego świadomość i czuli się jak w innym świecie. Będąc ze sobą tutaj i teraz. Bez niepotrzebnych osób trzecich.
Darcy opierała głowę o tors Harry’ego, odwzorowując palcami jego tatuaże. Chłopak przyglądał się temu, próbując nie zwracać uwagi na fakt, że w tym podkoszulku wygląda jak wcielenie niewinności i pokusy jednocześnie. Jedną z dłoni wplótł we włosy Darcy, bawiąc się kosmykami swobodnie rozrzuconymi na poduszce.
Mayer co jakiś czas nabierała powietrza w płuca, aby wypowiedzieć słowa, które dręczyły ją już od dłuższego czasu. Harry zauważył jej nieme starania i z uśmiechem przeciągnął dłonią po policzku dziewczyny.
- Widzę, że chcesz coś z siebie wydusić, więc po prostu to zrób – zachęcił z nutkami rozbawienia w głosie – Nie ugryzę, przynajmniej… nie w negatywnym sensie.
Darcy przewróciła oczami, lekko uderzając go zaciśniętą pięścią w pierś.
- Zawsze musisz rzucać te idiotyczne żarty? – zapytała, tylko trochę zirytowana – Bądź chociaż raz poważny.
- A co mam zrobić? Usiąść w kącie i płakać, bo w sumie to jedyne, co mi zostało? – zapytał nagle, poważniejąc i lekko zwiększając dystans, jakby bał się okazywanych emocji nawet po tym wszystkim, co razem przeszli – Wolę już zgrywać błazna.
- Nawet przy mnie? – zapytała cicho, unosząc głowę i opierając podbródek o jego pierś.
Zacisnął szczękę, odwracając wzrok. Jego oczy błyszczały, gdy uparcie wpatrywał się w jakiś punkt na przeciwległej ścianie.
- Zwłaszcza… zwłaszcza przy tobie – wycedził z trudem – Już nie raz widziałaś, jak beznadziejnie słaby jestem.
- Nie jesteś słaby – zaprzeczyła stanowczo Darcy – Każdy na twoim miejscu zachowywałby się podobnie… zwłaszcza po tym, co przeszedłeś.
Westchnął głęboko, po czym w końcu zdecydował się na nią spojrzeć. Jego twarz wreszcie wyrażała to, co od dwóch miesięcy starał się za wszelką cenę ukryć – czysty ból i poczucie niesprawiedliwości. Wyglądał jak mały, skrzywdzony chłopak, a w głowie Darcy pojawiły się po raz kolejny słowa Louisa.
„Jesteś jego namiastką normalności. I być może tylko ty możesz mu pomóc”. Prześladowały ją w wielu momentach i nie wiedziała, co może zrobić, aby tak się stało. Nie miała pojęcia. Chciała wierzyć, że pomaga mu samą obecnością, ale nie była na tyle naiwna, aby myśleć, że to faktycznie wystarczy.
- Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – zapytał cicho, mierzwiąc włosy nerwowym gestem, jak zawsze odrzucając je na bok – Gemma. Tak, ona. – potwierdził, widząc zaskoczone spojrzenie Mayer – Obwinia mnie o wszystko, co się stało, nie mam pojęcia, dlaczego… Przecież bym nie zdążył… żebym nie wiem, jak się starał, nie zdążyłbym. Czasami… zastanawiam się, czy to faktycznie nie jest moją winą. Może gdybym nigdy stąd nie wyjechał… miał ją na oku…
- Harry – Darcy przerwała mu gwałtownie, podciągając się na łokciach i unieruchamiając jego twarz w swoich dłoniach. Miała ochotę się rozpłakać, wypuścić na zewnątrz ból, który wypalał ją od środka, gdy patrzyła na smutną twarz chłopaka – Nawet tak nie myśl, rozumiesz? To nie była twoja wina, przestań to sobie wmawiać! Nawet gdybyś był… co mógłbyś zrobić? Stanąć na tym skrzyżowaniu i zatrzymać ruch? To niemożliwe… Przed pewnymi rzeczami nie możesz nikogo uchronić. Choćbyś nie wiem, jak chciał.
CZYTASZ
breathless | h.s. (rozpoczęcie korekty-lipiec 2018)
FanfictionNiektórzy przeżywają trzęsienie ziemi. Inni - coś w rodzaju niekończącego się upadku. Harry Styles należy do tej drugiej kategorii i odkrywa to, gdy traci najważniejszą osobę w swoim życiu. Wydawać by się mogło, że nic nie uchroni go od zetknięcia s...