Część pierwsza

2.2K 134 13
                                    

 To była środa, początek kwietnia. Restauracja była wypełniona ludźmi, wręcz upchana nimi po kątach. Jedyne co dało się słyszeć to rozmowy, setki rozmów zagłuszających Agnes Obel, której głos wydobywał się z gramofonu. Jednak nikt na to nie narzekał, bo klienci miło spędzali czas, a właściciel zdecydowanie sobie zarobi. Po deszczu sprzed trzech dni nie było śladu, wręcz przeciwnie – Słońce świeciło boleśnie, zwiastując nadejście ciepłej wiosny, i Louis naprawdę nie rozumiał dlaczego ludzie swój wolny czas wolą spędzić w zamknięciu niż na świeżym powietrzu. Gdyby on sam mógł wybierać to oczywiste, że zabrałby dzieci i męża na zewnątrz. Jednak nie mógł, bo pociechy pilnie się uczyły, a mąż pracował. I on też. Rzucił ostatnie spojrzenie za okno, na przyjemną pogodę i wrócił na zaplecze. Przygotował sobie mocną herbatę, ustawił ją na niskim taborecie i na podobnym usiadł z laptopem na kolanach. Był środek tygodnia, początek miesiąca, co znaczyło, że musi zamówić towar. Tego nie lubił najbardziej w pracy managera. O wszystko wtedy pytał się Harry'ego, bo on wiedział najlepiej co potrzeba i ile (a to on powinien wiedzieć).

Tak, razem prowadzili restauracje. To był świetny biznes. Harry zajmował się kuchnią, a Louis całą resztą pilnując, by nie zbankrutowali i tak dalej. Naprawdę dobrze im się żyło w Liverpoolu. Dwa miesiące po przeprowadzce zaadoptowali czteromiesięczną Matyldę. Trudno było jej powiedzieć mniej niż rok temu, że jest adoptowana, że nie jest ich biologiczną córką, a Michael nie jest jej biologicznym bratem. Po prostu się dowiedziała, że mężczyzna może mieć dziecko tylko z kobietą, a ona nie miała mamy, tylko dwóch tatusiów. Musieli jej wszystko wyjaśnić. Przez jakiś czas Ealy była nieco przygnębiona. Przykro jej było z tego powodu. Ale była dość mądrą dziewczynką i zrozumiała, że rodzice ją kochają, i Michael też. Który zawsze jej powtarzał, że nieważne kto urodził, tylko kto wychował, co zawsze sprawiało, że serce Louisa puchło.
A Michael był już prawie dorosły, miesiąc temu skończył siedemnaście lat (Ealy dziewięć). Harry'ego trochę niepokoiło to, że chłopak nie przeszedł czegoś takiego jak okres buntu, nie sprawiał problemów. Był dość ułożony, uczył się przeciętnie, miał uroczą przyjaciółkę Sally (Harry szczerze liczył na związek i wnuki). Jednak był jeden mankament drażniący ich wszystkich. Bójki. Jako jeszcze młodszy chłopiec często się przepychał z rówieśnikami, którzy dokuczali mu z powodu dwóch ojców. Wtedy Harry i Louis przenieśli go do innej szkoły, bardziej tolerancyjnej, jak się okazało. Teraz Michael poszedł do liceum i od początku roku, Tomlinsonowie byli trzy razy wzywani do szkoły, bo Michael najzwyczajniej w świecie pobił się z jakimś kolegą. Louis zawsze podkreślał, że to nie kolega skoro się pobili. Mniejsza o to. Te incydenty były zdecydowanie niesprzyjające. Harry bał się, że jego syn dostanie kuratora, jednak to nie on wywoływał owe bójki. Zawsze był ofiarą, co martwiło ich jeszcze bardziej. I zawsze chodziło o to samo: brak cholernej tolerancji. Louis już po drugim razie chciał przenieść syna do szkoły prywatnej, jednak nie było ich na to stać, więc zaczął odkładać. Powiedział sobie, że jeszcze dwa razy stanie się coś takiego i zabiera swojego syna z tej homofobicznej szkoły.
Na ich szczęście był już spokój od świąt i praktycznie całkiem o tym zapomnieli.

Za to Matylda była jeszcze większym rozrabiaką. Zbierała same kiepskie oceny, podczas lekcji wiecznie rozmawiała, plątała się po klasie, robiła kawały rówieśnikom i była ogromną śmieszką. Mimo wszystko była kochaną i uroczą osóbką, której nawet nauczyciele wszelkie wybryki puszczali płazem. To przez te jej kręcone włoski i oczy koloru burzowego morza. Kiedy była w tarapatach robiła te swoją minę zbitego psiaka, albo raczej smutnego króliczka, jak to mówił Harry, i jej problemy znikały jak za dotknięciem magicznej różdżki. I dzięki temu miała również czego tylko chciała. Tak więc, ściany jej pokoju były różowe i ozdobione naklejkami dinozaurów. Po kątach walały się lalki, misie, samochody i klocki lego. Miała także swoją własną toaletkę, przy której malowała usta błyszczykiem z jakiejś dziewczęcej gazety. I przy okazji biały mebel wymalowała zieloną i niebieską farbą. Harry z bólem patrzył na to wszystko, a Louis jedynie udawał, że mu przytakiwał. Bo tak naprawdę sam pomagał córce wybierać farby, nakleić dinozaura w miejscu gdzie ona nie dosięgała, wybierał razem nią klocki i kupił jej piłkę. Miał szczęście, że Matylda lubiła zabawy dla dziewczynek i dla chłopców, bo Michael nie lubił piłki nożnej, tak samo jak jego ojciec. Ale kochał swoje dzieci, oboje tak samo, mimo że żadne z nich nie było jego biologicznym potomkiem. Jednak nie to było ważne. Byli rodziną, troszczyli się o siebie nawzajem, kochali i tworzyli bezpieczne ognisko domowe razem z Albertem, ich świnką morską z lekką nadwagą.

Louis przerwał myślenie nad swoją rodziną, bo w końcu jednak musiał się zająć pracą. Na stronie internetowej ich ulubionego dostawcy przeglądał produkty i zastanawiał się czego najbardziej potrzebowali. Szpinak jeszcze był, ale fasoli brakowało, kalafiora, ziemniaków, a poru nie było już od wczoraj. I jeszcze mnóstwo innych rzeczy niezbędnych dla kuchni wegetariańskiej. Kątem oka dostrzegł Harry'ego biegającego z jednego końca sali na drugi. Reszta również pracowała na przyśpieszonych obrotach, kelnerki co chwila wychodziły i wracały z kolejnymi zamówieniami. Gdzieś z boku Louis słyszał jak są myte naczynie, dźwięk sztućców i garnków rozchodził się po całym pomieszczeniu, a wszelkie zapachy mieszały się ze sobą. Nie było to zbyt przyjemne, kiedy aromat duszonej papryki mieszał się z właśnie zaparzoną kawą.
Chwycił filiżankę swojej herbaty i upił kilka dużych łyków. Na ekranie laptopa wyświetliła mu się promocja na szparagi, ale z tego co wiedział to jeszcze trochę mieli w zamrażarce. Jednak promocja to promocja. Nie będąc pewnym co zrobić odłożył laptop na krzesełko, gdzie siedział i omijając kucharzy podszedł do Harry'ego. Brunet właśnie kroił kolejną porcję papryki, co chwile mieszając w patelni obok. Louis delikatnie położył dłoń na jego ramieniu sprawiając, że Harry spojrzał na niego najpierw rozzłoszczony, że ktoś mu przeszkadza, jednak zaraz mina ta zamieniła się na czuły uśmiech.

- Czego potrzebujesz? – spytał, przerywając na chwilę i sięgnął po pasek papryki, odgryzł kawałek i resztę wsunął pomiędzy wargi swojego męża.

- Jest promocja na szparagi, ale mamy jeszcze trochę. Więc nie wiem czy zamawiać. – odparł przeżuwając ze smakiem.

Rzucił okiem na zegarek nad wejściem i w myślach przypomniał sobie, że za godzinę musi jechać odebrać Matyldę ze szkoły i później zawieźć ją na judo. Chciał, by jego córka umiała się obronić w razie potrzeby, a Harry wolał zapisać ją do domu kultury na zajęcia plastyczne, bo wydawała się interesować rysowaniem i malowaniem, jednak Louis go przekonał, razem z Matyldą prosząc, by to jednak było judo. Jak na razie robiła niezłe postępy, z tego co obaj zauważyli. W piątek byli na jej zajęciach i Harry był pod wrażeniem, że jego córka, potrafiła powalić czterech chłopaków. Był dumny, szczególnie Michael, który cały czas krzyczał do Matyldy, żeby skopała im tyłki, jakby to były jakieś zawody.

- Mmm. – mruknął Harry bawiąc się kosmykiem włosów Louisa przy jego uchu. – Zamów. Od przybytku głowa nie boli.

- A co jak się zepsują?

- Nic – odparł po czym nachylił się, by cmoknąć policzek męża i wrócił do krojenia papryki. Louis zaśmiał się, ale nic nie powiedział.

Wrócił na swoje miejsce, zgarnął laptopa na kolana i szparagi też zamówił, jednak nie za dużo. Pół godziny później był już wolny i postanowił trochę odetchnąć od sprawdzania, czy blaty są umyte, czy naczynia nie mają zacieków i czy goście są zadowoleni. Przysiadł w kącie przy małym okrągłym stoliku, by mieć widok na klientów, objął dłońmi nową filiżankę herbaty, tym razem malinowej i odprężył się podjadając rodzynki i przeglądając strony internetowe.

Szukał jakichś nowych butów dla siebie. Nie to, że znudziły mu się teraźniejsze, po prostu chciał nowe. I Matyldzie również się nowe przydadzą, ale jeśli już miał kupować to tylko z nią, bo to w końcu dla niej. Ewentualnie Harry pójdzie razem z nią w sobotę na zakupy, bo on był już umówiony z Niallem, a Ealy zdecydowanie potrzebowała jakichś pantofelków na wiosnę. Michael za to sam sobie kupował buty jeśli tylko dostał pieniądze od rodziców. Harry już dawno przestał ubolewać nad tym, że jego mały synek dorasta. Zaczął się przyzwyczajać w momencie, gdy Michael poszedł do nowej szkoły w Liverpoolu i mnóstwo swojego czasu spędzał z nowymi kolegami. Nawet się nie obejrzeli kiedy chłopak przyprowadził do domu, na razie tylko, koleżankę, a potem skończył szesnaście lat i jest już praktycznie samodzielny. Już nawet zadeklarował, że kiedy skończy szkołę (za dwa lata!) i znajdzie prace, bo na studia nie chciał iść, to się wyprowadzi. Louisowi tylko było ciężko to zaakceptować. Nie umiał tak szybko pogodzić się z rozstaniem ze swoim synem. Ale cóż, Michael chciał już być dorosły i w ogóle nie pokazywał, że jest mu z tym jakoś ciężej. Był gotowy. A Harry chciał wnuków. Za jakiś czas oczywiście.

Zauważył, że jest już godzina wpół do dwunastej, więc musiał się zbierać i jechać po córkę. Laptop zaniósł do mieszkania, zostawiając go w salonie na stole, zmienił buty, założył kurtkę i wyszedł, drzwi zamykając na klucz, wiedząc, że Harry w najbliższym czasie nie będzie potrzebował iść do domu. Będąc na zewnątrz skierował się na parking, gdzie stał samochód jego i Harry po czym wyjął kluczyki z kurtki. Wsunął do odtwarzacza starą płytę Queen i jechał do szkoły cicho podśpiewując z Frieddiem.

Matylda wyszła ze szkoły razem z dzwonkiem, albo raczej wybiegła, co wyglądało jakby jej plecak wcale jej nie ciążył, tak jak dziś rano narzekała ile to książek musi codziennie nosić. Louis stał pod bramą i czekał, aż jego córka pożegna się kolegami, nie z koleżankami. Zauważył kątem oka jak ktoś koło niego staje, więc spojrzał na kobietę uśmiechającą się do niego nachalnie. To była Audrey, mama najlepszego przyjaciela Matyldy, która pomimo tego, że wiedziała, że Louis jest gejem, ma męża i dzieci to i tak za każdym razem kiedy się widzieli, ona z nim flirtowała.

- Cześć, Louis – odezwała się pierwsza. Miała około trzydziestu pięciu lat, czyli była jakoś w wieku Harry'ego. Jej ciemne włosy przy skroniach zaczęły już siwieć.

- Hej. – odparł obojętnie i odwrócił od niej wzrok, wypatrując swoją córkę. Matylda jeszcze zawzięcie gawędziła z kolegami.

- Więc dzisiaj się spotykamy? – mruknęła szczęśliwie, na co Louis zmarszczył brwi. Audrey zaśmiała się. - Na judo – odparła. Louis pokiwał głową. Nie wiedział co miał powiedzieć i na szczęście uratowała go Matylda rzucając się na jego nogi. Pisnęła gdy Louis wziął ją na ręce.

- Hej, królewno – przywitał się z nią i ucałował ją w czoło. Matylda wydęła wargi i wybełkotała 'blee', bo nie lubiła takich czułości.

- Nie mów tak do mnie – obruszyła się. Zeskoczyła z ramion ojca i od razu wpakowała się do samochodu. Louis nie zwracając uwagi na Audrey ruszył za nią. Matylda miała rozpiętą kurtkę, szalik pewnie schowała do plecaka, a jej trzewiczki były rozwiązane, jednak Louis tego nie komentował. Przyzwyczaił się do tego, że jego córka nigdy nie choruje i rzadko kiedy się go słucha. Bardziej za autorytet uznawała Harry'ego ale cóż. Louis był za to dla niej kompanem do zabaw, na które to Harry był uczulony, jak berek po całym mieszkaniu i restauracji albo malowanie dłońmi nie tylko po kartkach. Gdyby to Harry poprosił córkę, by się zapięła – zrobiłaby to.

- Jak było w szkole? – oczywiście, że musiał zapytać.

- Niedługo będzie dzień matki – mruknęła Ealy, nie wyglądała na zbyt zadowoloną z tego powodu.

- Czemu tak późno?

- Bo miesiąc nie było naszej pani co się zajmuje tymi apelami czy coś. Ale nieważne. No więc.. spytałam się pani co mam zrobić jeśli mam dwóch tatusiów. A ona powiedziała, że jeden z was może przyjść jako mama. To głupie nie? Przecież ani ty ani tata nie jesteście dziewczyną.

- Mhm. Masz rację, to głupie. – odparł lekko zirytowany, ale nie dawał tego poznać po sobie. Matylda uśmiechnęła się zwycięsko.

Zawsze uważała, że ma rację, nawet jeśli wiedziała, że jej nie ma. Harry wiedział, że to źle, bo kiedy będzie starsza to stanie się przemądrzała, a to nie jest dobra cecha. Nie chciał, żeby jego dzieci były mniej lubiane przez swoich rówieśników.

Przechodzili już przez to z Michaelem i nadal przechodzą, a ich mała córeczka nie może być w takiej sytuacji. Dlatego obaj starali się ją tego oduczyć, Harry nawet kupił kilka poradników i miał nadzieję, że to zadziała. Nie było nic złego w tym, że Matylda trochę rozrabiała, że nie umiała usiedzieć w miejscu i wokół niej zawsze musiało się coś dziać, bo w tym wszystkim była naprawdę urocza starając się o uwagę innych i cieszyła się, gdy inni ją podziwiali i chwalili. Harry przeczytał, że w ten sposób chce podbudować swoją samoocenę i jest po prostu ruchliwa. Musiała tylko przestać zachowywać się tak jakby pozjadała wszystkie rozumy.

Louis wziął jej plecak i zanim zdążył otworzyć drzwi samochodu Ealy już dawno wysiadła i gnała do wejścia restauracji. Nie gonił jej, bo to nie miało sensu, zanim zrobił kilka kroków, ona już była w środku. Modlił się tylko, by nie potrąciła któregoś z klientów i nie zrobiła sobie krzywdy. Wiedział też, że pobiegła do kuchni, by przywitać się z tatą. Zatrzymał się w wejściu obserwując jak jego córka wita się z Ianem, jej ulubionym kucharzem (bo robił najlepsze babeczki truskawkowe) przybijając z nim żółwika, a potem przywarła do nóg Harry'ego. On zdezorientowany upuścił łyżkę w garnku, ale nie przejmując się tym, pochylił się do córki i wziął ją w ramiona. Ealy objęła jego szyje ramionami, on trzymał ją mocno pod pupą, a twarz wetknął w jej brązowe loki, tak bardzo podobne do jego, co było niemożliwe, ale wciąż.. byli do siebie podobni. Za to jeśli chodzi o Michaela to ludzie zawsze uważali, że jest synem Louisa. Absurd. To znaczy, oczywiście, że był, tylko chodzi o biologiczne powiązanie. Nawet nie byli podobni!

- Cześć, moja córko – zaświergotał Harry po czym postawił Matyldę na ziemię.

- Cześć, mój tato – odparła dziewczynka kręcąc swoimi biodrami. Louis podszedł do nich i ułożył dłoń na jej małym ramieniu. Harry nie mógł się powstrzymać, więc docisnął swoje wargi w kąciku ust jego męża. Obaj usłyszeli jak Matylda udaje odruchy wymiotne, ale zignorowali to.

- Teraz pójdziemy odrabiać lekcje, więc myślę, że za jakieś półtora godziny zejdziemy, żeby ci trochę poprzeszkadzać – powiedział Louis starając się zignorować denerwujące dźwięki gotowania i przekrzykiwania. Harry kiwnął w zrozumieniu i wrócił do swojego zajęcia. Zanim z Matyldą zdążyli wyjść z kuchni usłyszeli jak Harry krzyczy na kogoś kto upuścił talerz z pokrojonymi pomidorami i oboje głośno się zaśmiali.

Louis zagonił córkę do łazienki, by umyła ręce, a on w tym czasie nalał jej zupy warzywnej jego roboty. Kiedy ona jadła, on popijał swoją herbatę i wysłał smsa do Michaela z pytaniem o której będzie. Domyślał się, że chłopak ma lekcje dlatego nie odpisuje. Z Matyldą później usiedli w salonie i zaczęli odrabiać lekcje. Najtrudniej było napisać opowiadanie o jakimś bohaterze. Matylda chciała o Spidermanie, ale tu nie o to chodziło. Louis wymyślił krótką historyjkę o małym lisku, który uratował wiewiórkę, a Ealy ją zaakceptowała, więc było dobrze. Michael odpisał, że wróci koło szesnastej razem z Sally, co cieszyło Louisa – uwielbiał tą blondynkę.

- Mogę teraz iść oglądać bajki? – spytała Ealy pakując się na jutrzejszy dzień. Właśnie leciał Dexter, jej ulubiona kreskówka.

- Jasne – odparł. Zebrał z łóżka ubrania córki, które nadawały się do prania i razem wyszli jej z pokoju.

Ona usadowiła się w salonie na kanapie, a on w łazience, by zrobić pranie. Szczerze, zdecydowanie wolał pracę w domu niż w restauracji. Tu nie było żadnego stresu, żadnych problemów. Jeśli miał sprzątać to sprzątał, trzeba było zrobić pranie, więc to robił. Nic trudnego. Jednak każdy dzień rozpoczynał od załatwienia spraw z restauracją. W końcu był managerem i to należało do jego obowiązków: dbać o restauracje. I lubił to, tak naprawdę. Nie przepadał za posiadaniem kontroli nad wszystkim, po prostu to było dla niego za dużo, dlatego nad resztą czuwał Liam. On przede wszystkim rano przygotowywał stoliki, zajmował się produktami i menu i dbał o dobrą atmosferę między pracownikami. Zapłatę dostawali wspólnie z Harrym i było dobrze. Na wszystko zawsze wystarczało i co miesiąc odkładali trochę, tak na wszelki wypadek. Dzieci nie narzekały na braki ani nic. I to było w porządku.

Pralka zajęła się sobą i Louis mógł w końcu w spokoju usiąść obok swojej córki. To znaczy, ona tak za bardzo nie siedziała, bo leżenie do góry nogami na kanapie z nogami zwisającymi z oparcia i głową ułożoną pod dziwnym kątem to raczej nie siedzenie. Oglądała jakąś kolejną kreskówkę i chrupała czekoladowe kuleczki. Louis poczęstował się, co na szczęście nie spotkało się z oburzeniem. Jego telefon zabrzęczał, więc wyjął go i przeczytał smsa od Harry'ego o treści „jeszcze pół godziny😁" i sam się uśmiechnął. Nie mógł się doczekać, aż jego mąż weźmie go w objęcia i będą mogli razem, tylko we dwoje, milo spędzić czas.


Someone ElseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz