Rozdział 15- Papa Smerf daje prezenty

334 23 0
                                    

Tak. Bicie mnie i krzyczenie „Pobudka!" to był świetny pomysł na wyrwanie mnie ze snu bez snów. Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą roześmianych Willa i Malcolma i chociaż byłam wciąż bardzo zmęczona, mogłam już myśleć.
Pierwsze co mi przemknęło ko głowę było: „hmm, na pewno wyglądam teraz jak zombie", a tuż za tym „a..ale dlaczego oni już nie mają tych śmiesznych strojów, a ja tak?".
-Co się dzieje i gdzie się podziały wasze pocieszne wdzianka?- zapytałam, uważam, że całkiem przytomnie.
-Dopływamy do pałacu Ozyrysa, a ubrania zmieniliśmy- odparł Will po czym rzucił mi worek żeglarski.- Trzymaj- powiedział.- Jak chcesz, też się możesz przebrać.
Wzięłam od niego worek i powlokłam się do łazienki. Makijaż, który nawiasem mówiąc odkryłam dopiero teraz i który był świetny, zachowałam, żeby nie wyglądać jak zombie. Włosy porządnie wyszczotkowałam i ułożyłam, wspomagając się trochę lakierem, ale tylko trochę, po czym wybrałam sobie dżinsy i niebieską bluzkę z długim rękawem. No co? Nie ma obowiązku chodzenia tylko w t-shirtach, zimno mi się robiło.
Kiedy wreszcie wyszłam, poczułam pod stopami tarcie pokładu o piasek.
-Albo wylądowaliśmy na mieliźnie, albo dotarliśmy na miejsce- oznajmiłam.
No dobra, raczej to drugie bo gdy wychynęliśmy z wnętrza kajuty, mostek był opuszczony, a na ląd właśnie schodziła Sadie. Pomachała do nas.
-Ruszcie się guzdrały!- zawołała, po czym dodała- świetnie wyglądasz Marina.
I mrugnęła do mnie konspiracyjnie. Uśmiechnęłam się do niej i lekko zeszłam po trapie zostawiając za sobą chłopców.
-Dzięki- szepnęłam do Sadie chichoczącej na całego. Będę sprawiedliwa- naprawdę starała się to ukryć.
A potem odwróciłam się i spróbowałam ogarnąć wzrokiem to co widziałam.
Przede mną rozciągała się czarna plaża z której wyrastał ogromny pałac ze strzelistymi basztami i ogromnymi wrotami. Ściany budynku były białe, tak samo jak dachy i cała reszta. Wyglądało to trochę tak jak biało-czarna fotografia. Najdziwniejsze jednak było to, że cały zamek migotał i co jakiś czas zmieniał się w apartament owiec, albo raczej jego cień, odbicie w tym świecie.
-Robi wrażenie, prawda?- Walt stanął obok mnie.
Przytaknęłam.
-Powinien być tu właściwie Anubis i pilnować wrót, ale z...- odchrząknął- hmm... z przyczyn technicznych nie może.
-Wiem- odparłam swobodnie.- Jest, tak jakby połączony z tobą, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Powiedzmy, że mieszka w twojej głowie. Z tego powodu dziwnie by było gdyby siedział tu. Coś tam do mnie docierało przez sen- mrugnęłam do niego.
Wydawało mi się, że Walt odetchnął, ale nie miałam czasu się nad tym zastanowić bo Carter rzucił szybkie „Idziemy" i wszyscy razem skierowaliśmy się do wejścia.

Kiedy znaleźliśmy się w czymś w rodzaju Sali tronowej, oniemiałam, po raz drugi tej nocy/tego dnia. To było spore pomieszczenie, powiedzmy że stylem przypominało styl gotycki i również co jakiś czas zmieniało się we wnętrze jakiegoś apartamentu, ale naprawdę dziwne były osoby znajdujące się w tym pomieszczeniu.
Po naszej lewej i prawej stronie, mniej więcej do jednej trzeciej długości Sali, ustawione były postacie mające ludzkie ciało i najróżniejsze przedmioty zamiast głowy: noże, widelce, śrubokręty, piły, korkociągi, słowem- cały scyzoryk. Te demony, jak wyjaśnił mi później Carter, były czymś w rodzaju gwardii Ozyrysa. Na końcu długiego czerwonego dywanu stało podwyższenie z tronem.
Po prawej stronie od tronu stała naprawdę piękna kobieta z opaloną skórą i blond włosami, bardzo podobna do Sadie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że kobieta nie miała nóg. To znaczy, jej szata rozpływała się gdzieś w połowie łydki, więc kobieta lewitowała.
Ale i ją, i demony zauważyłam w drugiej kolejności bowiem moją uwagę skupił mężczyzna siedzący na tronie.
Miał białe szaty, egipską koronę i okulary i niebieską skórę. Nie żartuję. Przypominał trochę Papę Smerfa. Już miałam otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, zapewne nic mądrego zważywszy na okoliczności, gdy Sadie podbiegła do niego i krzyknęła:
-Tato!
Mężczyzna wstał i ją przytulił. Co proszę? Tato?! Sądziłam, że ten niebieski koleś to Ozyrys... Postanowiłam przy najbliższej okazji wypytać o wszystko Willa i Malcolma, a tym czasem udawać, że rozumiem całą sytuację.
Carter i Walt podeszli do Faceta Którego Wzięłam Za Ozyrysa, więc i nam nie pozostawało nic innego- poszliśmy za nimi.
-Sadie, moja mała córeczko- zwrócił się do Sadie Ozyrys.- Tak się cieszę, że cię widzę. I ciebie Carterze też. O i Walt jest z wami i Zyia.- Zmarszczył brwi widząc nas.- A kim są wasi znajomi?
Carter odchrząknął.
-To jest Marina, córka Posejdona, Will, syn Apollina i Malcolm, syn Ateny.
Ukłoniliśmy się lekko.
-Dzieci greckich bogów?- brwi Ozyrysa podjechały do góry.
-Tak, panie- odparłam.- Obiecaliśmy Sadie i Carterowi, że pomożemy im złapać Setne w zamian za ich wsparcie w obronieniu naszego obozu.
Bardzo żałowałam, że nie mam przy sobie Lacy, gdy musiałam opowiadać tę samą historię po raz kolejny. Kiedy skończyłam, wydawało się, że brwi boga nie mogą już podjechać wyżej i tylko dlatego ich nie zgubił.
-No cóż- zwrócił się do lewitującej kobiety.- Zdaje się, kochanie, że miałaś rację. Tak czy inaczej na razie musicie skupić się na odnalezieniu Setne. Moi poddani donoszą, że ukrył się gdzieś na Antarktydzie. Nie jest to dokładna informacja, ale kiedy już tam się dostaniecie, powinniście dać radę go odnaleźć, no cóż, właściwie Walt powinien dać radę go odnaleźć.
Chłopak skinął głową. Nie bardzo rozumiałam, co oni obaj mają na myśli, ale najważniejsze by, cokolwiek to było, działało. Jutrzejszego poranka zostanie nam już tylko sześć dni na odnalezienie Setne.
-Utworzymy dla was portal- wtrąciła się kobieta.- Na końcu powinien czekać na was psi zaprzęg, który zawiezie was dokądkolwiek zechcecie.
-A co, jeżeli nie znajdziemy Setne akurat w tym obrębie w którym wylądujemy?- zapytał Malcolm.
-Wtedy będziecie musieli coś wymyślić i to szybko- odparł ponuro Ozyrys.
Aha. Wielkie dzięki, wujku dobra rada.
-Ale na razie jesteście tutaj- przerwała milczenie kobieta- i nie powinniście się martwić co będzie jeżeli... Przygotowaliśmy dla was z Juliusem mały poczęstunek.
Małym poczęstunkiem okazał się wielki stół zastawiony po brzegi, uginający się pod ciężarem potraw, dosłownie. Blat był lekko wygięty do dołu.
-Częstujcie się- zaprosiła nas ta piękna kobieta, chyba mama Sadie.
Usiedliśmy, a ja nie czekając na dalsze zachęty porwałam cokolwiek i zjadłam z prędkością, za którą moja mama na pewno by mnie zbeształa. No co? Byłam głodna jak wilk przez ten wysiłek, który musiałam włożyć w zatrzymanie eksplozji Ra. Od tego czasu jeszcze nic nie jadłam.
-Głodzili was w tym obozie?- zdziwiła się mama Sadie.
-Nie, proszę pani- odparłam grzecznie gdy już przełknęłam.- Po prostu nic nie jadłam od obiadu.
To akurat była prawda. Nie miałam okazji skosztować pizzy, którą w przypływie troski o moją figurę tylko do połowy spałaszowali Will z Malcolmem bo musieliśmy opuścić barkę światła czy jakkolwiek się to nazywało.
-Przecież pan Ra zawsze częstuje swoich gości?- właściwie zapytał Ozyrys alias tata Sadie i Cartera alias Julius Kane.
-Tak mi się zdaje- odparłam zmieszana.- Tylko że ja cały pobyt na łodzi niestety przespałam.
W tym momencie wtrąciła się Sadie, a mnie pozostawało tylko wbijać wzrok w stół podczas gdy ona opowiadała o tym co zrobiłam. Może trochę byłam dumna z tego czego udało mi się dokonać. No dobra. Bardzo dumna, zadowoleni? Ale chyba nie chciałam, żeby ta historia wyszła poza obręb naszej siódemki, a już na pewno nie chciałam, żeby była ona opowiadana przez Sadie, która miała irytujący zwyczaj bagatelizowania wszystkiego, niezależnie od sytuacji.
W każdym razie gdy wreszcie skończyła paplać byłam już jako tako najedzona, ponieważ Sadie dodała jeszcze skrócony opis wydarzeń w których nie uczestniczyłam.
-I dlatego- zakończyłam, gdy brała kolejny oddech- niestety nie zjadłam nic z reszty przysmaków pozostawionych przez moich kolegów- dodałam uszczypliwie.
Julius Kane się uśmiechnął.
-Ej!- zaprotestował Will.- zostawiliśmy ci całą pizze!
-Pół- sprostowałam.
-I lasagne- dodał Malcolm.
-Jedną trzecią- dodałam niewinnym tonem.
-Nie mówiąc już o cukierkach- zakończył Carter, który zaraz po Willu i Malcolmie zjadł najwięcej z nas wszystkich.
-Faktycznie, dużo było tych papierków- uśmiechnęłam się, a cała reszta poszła w moje ślady. Ależ górnolotnie powiedziane!
-W takim razie jedz ile chcesz- uśmiechnęła się do mnie mama Sadie.- A w tym czasie my was trochę poinstruujemy. Wylądujecie na Antarktydzie, gdzieś w okolicach bieguna, tam ostatnio widziano Setne. Walt powinien go odszukać ponieważ jak każdy duch zostawia za sobą ślad, który Walt jest w stanie zobaczyć. Setne w jakiś sposób pozbył się wtęg Hathor, magicznych kajdanek- wyjaśniła widząc nasze zdziwione spojrzenia.- Trzeba będzie go złapać inaczej i podejrzewam, że tu będą potrzebni wasi przyjaciele ponieważ Setne nie powinien znać ich mocy. Waszym zadaniem będzie dostarczenie go niezwłocznie do Sali tronowej Juliusa, yyy... to znaczy Ozyrysa. Każde z was otrzyma od nas mały upominek, oczywiście kiedy już się najecie.
Ponieważ mój żołądek po wchłonięciu połowy pizzy, udka indyka faszerowanego, sałatki włoskiej i dwóch muffinek powoli zaczynał czuć się najedzony, wstaliśmy, podziękowaliśmy za posiłek i podążyliśmy za Ozyrysem do pokoju przylegającego do jadalni.
Bóg machnął ręką i na stole stojącym pod ścianą pojawiły się różne ciekawe przedmioty.
-Ruby ma dar wróżenia- powiedział.- Wiedziała jakie prezenty dla was przygotować aby pomóc wam w waszej misji.
Malcolm dostał srebrny sztylet. Zmarszczył brwi jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Willowi Ozyrys wręczył sporą fiolkę oświadczając, że jest to prawdopodobnie najważniejszy przedmiot naszej misji, ponieważ ta buteleczka przeznaczona była do chwytania w nią złych lub dobrych duchów.
-Sądzisz panie, że uda nam się w nią zamknąć Setne?- domyślił się Will.
Ozyrys pokiwał głową. Ja dostałam manierkę wielkości dłoni, zdobioną srebrnymi okuciami i wypełnioną złotawo zielonym płynem. Ozyrys oznajmił, że jest to Lekarstwo Lekarza, eliksir zdolny uleczyć nawet najcięższe rany lub wskrzesić umarłego. Przyjęłam dar z szacunkiem po czym spojrzałam zdziwiona na Willa. To on jest synem Apolla, boga medycyny; to on powinien dostać ten cenny lek, a ja jako przewodniczka całej wyprawy lampę dżina. Doszliśmy do milczącego wniosku, że mama Sadie musiała coś przewidzieć. Coś, co nie pozwoli mi być obecnej przy łapaniu Setne, albo przeszkodzi Willowi w użyciu lekarstwa.
Porzuciłam rozważania na ten temat kiedy Ozyrys wskazał nam stos puchowych ubrań i kazał nam je założyć podczas gdy on stwarzał nam portal. Z czarnego, wirującego prostokąta-drzwi mroku, jak wyjaśniła mi Sadie- powiało lodowatym zimnem. Upewniłam się, że wszystko mam na swoim miejscu, że nigdzie nie wystaje nawet milimetrowy skrawek gołej skóry, oczywiście poza twarzą, i jako pierwsza przeszłam przez drzwi.

Inna [zakończone]Where stories live. Discover now