Chodzenie do kościoła jest jednym z kolejnych cyrków, które urządza mój mąż. Jesteśmy przecież pobożnymi chrześcijanami – przypominam sobie w duchu, kiedy wychodzimy już po mszy, a On mocno ściska moją rękę. Co za ironia. Przynajmniej tutaj nie wyróżniam się spośród tłumu. Wiele kobiet nosi także staromodne sukienki, niskie obcasy i rajstopy, nawet pomimo upału. Wyglądamy jak grupa odtwarzająca lata pięćdziesiąte, z łagodnymi uśmiechami i zdawkowymi, sztucznymi pozdrowieniami.Moja męka nie kończy się jednak na tym, o nie. Jedziemy właśnie do jednego z domów w okolicy, gdzie wiele rodzin spotyka się na kawie i ciastkach. Tego również nie znoszę, siedzenia wśród tych eleganckich pań domu z filiżanką w ręku. Nie ma jednak opcji, żebym tego uniknęła.
Wysiadam z samochodu a On prowadzi mnie pod rękę. Jedynym plusem jest to, że jeszcze moment, a nie będę musiała go dłuższy czas oglądać. Mężczyźni siedzą w jadalni, rozmawiając na poważne tematy, podczas gdy ich żony okupują salon, otoczone gromadą drących się bachorów, które słyszę jeszcze przed wejściem do środka. Mdli mnie na myśl, że mam dołączyć do tych mamusiek, bo jednak nie zakrwawiłam bielizny ani w nocy, ani w ciągu dzisiejszego dnia. Muszę z żalem stwierdzić, że był to jednorazowy incydent, a moje ciało wcale nie próbuje wydalić z siebie tego pasożyta. Podziwianego pasożyta, muszę dodać, bo wszystkie zebrane panie głaszczą i patrzą na mój brzuszek. Przytakuję, gdy chętnie dzielą się poradami na temat ciążowych dolegliwości. Większość ma przynajmniej jedno dziecko, przez które musi co chwila odstawiać filiżankę, aby wytrzeć zasmarkany nos i ucałować obite kolano.
Ja tymczasem dyskretnie zjadam kolejne ciasteczka z czekoladą, przyglądając się dziewczynie po drugiej stronie pokoju, trzymającej na rękach malutkie dziecko. Jest w moim wieku, w tym samym momencie wyszła za mąż i przeprowadziła do tego sąsiedztwa. Ma na imię Martha albo Mary, nie jestem już pewna. Wcześniej, jeszcze zanim zaszłam w ciążę, spotykałyśmy się na babskich pogaduszkach. Można nawet powiedzieć, że zaprzyjaźniłyśmy się. Jest jedyną osobą, która wiedziała cokolwiek o tym, co dzieje się w moim małżeństwie.
I właśnie dlatego już ze mną nie rozmawia. Traktuje mnie jak wrzód na ciele naszej społeczności, kogoś, kto próbuje wyłamać się z szeregu tych idealnych matek i gospodyń domowych. Nienawistne spojrzenia, które rzuca mi w supermarkecie lub aptece przy przypadkowych spotkaniach, mówią wystarczająco dużo. Milcz. Nie przyznawaj się. Pozwalaj mu na to. Zachowuj pozory, chroń tę delikatną strukturę uroczych przedmieść.
Rzucam jeszcze ostatnie spojrzenie na dziewczynę, która właśnie rozpina dziecku sweterek. Mam nadzieję, że zdechniesz, kurwo.
Mam nadzieję, że wszyscy zdechniecie.
<><><><><><>
Niedziela zawsze przebiega i kończy się tak samo, w łóżku. Kiedy już posprzątam po kolacji, On nakazuje mi iść na górę. Rozbieram się do naga i czekam na niego, co jest oczywiście kolejną formą upokorzenia. W końcu przychodzi i rozpinając rozporek, mierzy mnie wzrokiem.
– Tłusta się zrobiłaś – orzeka, rzucając spodnie na krzesło. – Połóż się na plecach.
Więc dzisiaj tak. Posłusznie wykonuję jego polecenie i znowu muszę czekać. Wlepiam wzrok w sufit, bo tak jest łatwiej, nie chcę patrzeć na niego. W końcu czuję jego rękę pomiędzy nogami. Ah, więc dzisiaj jest łaskawy. Najpierw wkłada we mnie palce, a ja leżę nieruchomo. Bawi się ze mną dla własnej przyjemności, bo ja jej nie odczuwam. Nie z nim. Przekręcam głowę, teraz patrząc w okno, a On ociera się o mnie. Moje ciało reaguje naturalnie, tak jak powinno; jestem w końcu przyzwyczajona do tego rytuału. Boli tylko na początku, kiedy wchodzi. Rok temu, musiałby przytrzymywać moje ręce, a ja krzyczałabym i płakała. Teraz jedynie przez krótką chwilę zaciskam palce na pościeli. Nie wydaję żadnego, najmniejszego jęku, nie ma to jednak znaczenia. Jego nie obchodziłby nawet mój wrzask. Piersią co chwila styka się z moimi sutkami, poruszając się rytmicznie. My się nie kochamy, nie uprawiamy seksu. Ja leżę, a On mnie pieprzy. Nie, On mnie posuwa. To najwłaściwsze określenie na to, co robi. Wszystko trwa co najmniej kilkanaście minut, mój mąż nie należy do tych, co szybko dochodzą. Przed ciążą, liczyłam sobie w głowie, wypełniając czas. Teraz za każdym ruchem wymyślam na niego kolejne określenie. Pchnięcie – skurwiel. Pchnięcie – kutas. Pchnięcie – sukinsyn. Mogę tak bez końca, ale z ulgą przyjmuję fakt, że wreszcie złazi ze mnie i kładzie się obok, ciężko dysząc.
– Obrzydliwy jest ten twój brzuch – stwierdza i podnosi się, aby ubrać bokserki. – Idź się umyć, świnio.
Kiedy idę do łazienki, czuję na udzie coś ciepłego i mokrego. Poszłabym pod prysznic z własnej woli, bo nie umiałabym zasnąć w takim stanie. Przedłużam powrót do pokoju tak długo, jak tylko mogę, najchętniej zostałabym tu całą noc. Jego głos jednak przywołuje mnie do porządku i ostatecznie, po włożeniu koszuli nocnej, wchodzę pod kołdrę. Znajduję się możliwie najdalej od niego, na samym skraju łóżka, z wzrokiem skierowanym na świecący księżyc. Nie potrzeba długiego czasu, aby On zaczął chrapać.
To już jutro, mówię sobie. Już jutro uduszę go poduszką. Zadźgam nożem. Otruję. Zrzucę ze schodów.
A potem zamykam oczy i wiem tylko jedno.
To na pewno nie będzie jutro. Ani za tydzień. Ani za miesiąc.
Nigdy.

CZYTASZ
Zamknięte drzwi
Short StoryWyobraź sobie życie w koszmarze, gdzie każda minuta to sześćdziesiąt sekund czystego strachu. Gdzie ten sam dzień odgrywa się wciąż na nowo i na nowo, bez końca. Gdzie każdy oddech i każda myśl są własnością kogoś innego. Koszmar stworzony z myślą o...