Rozdział I: Mama ma zawsze rację

4.1K 406 100
                                    

Kilka godzin wcześniej

Lance rozłożył się wygodnie na skórzanej kanapie z drinkiem w dłoni, by następnie upić wielki łyk. Czuł jak barwiony alkohol przyjemnie drażni jego gardło, a skóra policzków zaczyna płonąć, gdy krew pąpowana w żyłach przybiera szaleńcze tempo.

Szatyn uśmiechnął się zawadiacko do tancerki wyginającej się przed nim w namiętnym tańcu. Nie mógł nie uznać jej kształtów za ponętne. Szczerze mówiąc, liczył na to, że uda mu się dzisiejszej nocy zaciągnąć ją do swojego łóżka, aby rozgrzała lodowatą pościel. W tle słyszał gwizdy swoich kolegów, które poprzedzono głośnym śmiechem, gdy dziewczyna zawisła nad nim, puszczając mu oczko. Jej pełne usta zaczęły zbliżać się ku jego i-

- Wstawaj, porażko życiowa!- brunet zerwał się z łóżka, zaplątując nogi w pościeli przez co o mało jego twarz nie przytuliła podłogi.

Lance wymamrotał parę soczystych przekleństw nim nie spojrzał wściekle na swoją siostrę. Jenny dopiero trzy miesiące temu ukończyła osiemnasty rok życia, a już potrafiła sprawić, że pół ich rodzinnej organizacji drżała ze strachu przed nią.

Był całkiem pewien, że to przez jej wybuchowy charakter, skłonności do agresji i fakt, iż nigdy nie potrafi ściszyć swojego głosu, więc wrzeszczy przez większość czasu jakby wszyscy wokół niej byli głusi. Jej paskudne uosobienie szło w parze z niewinnym wyglądem dziewczyny z sąsiedztwa, z jej miodowymi lokami, oczyma koloru majowej trawy. Sprawiała idealne pozory niewinnej niewiasty, która nagle w mgnieniu oka może posłać trzy kulki w potylicę.

- Czego chcesz?- ziewnął Lance.

- Ślinisz się - Jenny wskazała strużkę śliny spływającą mu po brodzie. Chłopak jedynie wywrócił oczyma, nie ruszając się, żeby ją wytrzeć, sama w końcu wyschnie.- Poza tym, padre chce cię widzieć - po tym odwróciła się na pięcie, zarzucając ciasno związanym warkoczem i trzaskając o wiele za mocno drzwiami.

Ojciec żądał jego wizyty? Lance nie mógł nic prowadzić na ukłucie podekscytowania. Zawsze, gdy ten wołał go do swojego gabinetu, Lance kończył swój dzień z krwią na rękach, lub wydając pieniądze w jednym z wielu klubów na hektolitry szampana z okazji udanego przemytu. Zadania od samej głowy mafii nigdy nie były nużące, wręcz przeciwnie, dawały zastrzyk adrenaliny i jedynie pogłębiały głód jego wewnętrznego kryminalisty.

Lance szybko wskoczył pod prysznic, a następnie zmienił swoją koszulkę w misie na czarną koszulę, która zapewne wzbudzi większy szacunek i poważanie wśród jego wspólników, po czym ruszył korytarzem prosto do paszczy lwa.

Jego ojciec przewodził hiszpańskiej mafii od ponad 25 lat, kiedy wcześniejszy szef, jego dziadek, został niechybnie dla nich postrzelony prosto w serce podczas jednych z transakcji. Opętany chęcią zemsty i troską o swoją rodzinę, wybudował dwa razy większy dom i zaprowadził dwa razy więcej reżimu w swoich szeregach. Dzięki temu dotarli na szczyt, z którego nie zamierzali póki co schodzić.

Szatyn wziął głęboki oddech i pchnął z pewnością siebie złote drzwi. Nozdrza momentalnie wypełnił mu zapach tytoniu. Jak na gabinet głowy organizacji mafijnej był dosyć mało imponujący. Półki na książki, które uginały się od opasłych tomiszczy, perski dywan, kominek z marmurowym wykończeniem, w wewnętrz którego płonął dziki ogień. Nie zrozumcie go źle, to wszystko było piekielnie drogie, ale Lance dodał by parę plakatów z Playboya i rurę do tańczenia dla striptizerek.

Za mahoniowym biurkiem siedział mężczyzna w średnim wieku. Czarne włosy już przeplatały pojedyncze nici siwizny, wokół oczu zarówno jak i ust pojawiły się zmarszczki, które obecnie były zaciśnięte w wąską linię. Ubrany w garnitur, który kosztował więcej niż średnia roczna pensja normalnego obywatela, Rodrigo McClain powstał ze swojego fotela, by podejść i uściskać swojego syna.

- Rozumiem, że masz dla mnie dobre wieści?- zapytał Lance poklepując go po plecach. Zawsze, gdy coś szło po myśli mężczyzny, on stawał się... odrobinę bardziej ludzki.

- I to jak, mi hijo! Pamiętasz tych facetów, którzy napadli na nasz przewóz kokainy?- Lance pokiwał głową, ponieważ trudno tego nie zapamiętać. Ponad dwadzieścia kilogramów narkotyku zostało skradzione podczas przewozu przez wrogą organizację, a jego ojciec w napadzie szału zabił kierowcę, którego okradli. To był ciężki dzień.- Nasi informatorzy namierzyli jednego z nich. Podejrzewamy, że może być jednym z dowódców. Prawdopodobnie ojciec dzieli po równi władzę ze swoim synem, albo i resztą dzieci, jeśli je posiada. A ty się zajmiesz właśnie nim.

Lance poczuł jak jego serce gwałtownie przyspiesza, a oczy rozszerzają się.- Chcesz bym go zabił, padre?

Rodrigo spojrzał na niego.

A następnie wybuchnął śmiechem.- Nie rozśmieszaj mnie, Lance!

Chwila.
Co?

Szatyn zamrugał, niepewny tego co się dzieje. W takim razie po co go tu przysłał?

- Nie możemy zamordować głowy mafii! Jeszcze nie teraz. Jednak - mężczyzna wskazał palcem, który zdobił złoty sygnet, na Lanca.- Ty chłopcze, będziesz go śledzić. Uzyskasz potrzebne nam informacje, ponieważ ponoć ostatnio zmienił miejsce zamieszkania, a my musimy wiedzieć, gdzie ukrywają się nasi wrogowie.

Lance zmarszczył brwi.- Tylko tyle? Nie możesz posłać jakiegoś pachołka, żeby odwalił brudną robotę? Chciałem dzisiaj iść na grilla!

Chciał jeszcze coś dodać, jednak zabrakło mu słów, gdy poczuł uderzenie gorąca na swoim policzku. Uniesiona dłoń Rodrigo mówiła sama za siebie.

- Nie będziesz podważał moich poleceń. Będziesz śledzić jednego z przywódców, choćby była to ostatnia rzecz jaką zrobisz w swoim życiu.

Lance potarł policzek, zaciskając szczęki w złości.- Dobrze, padre.

Brunet nagle uśmiechnął się szeroko, a jego nastrój uległ całkowitej zmianie.- Ale pamiętaj Lance, zachowaj ostrożność. Trzymaj się na uboczu, bądź niczym cień. Twoja matka mówi, że ciągle jedynie pakujesz się w kłopoty, może czas to zmienić? Może, kiedy przyjdzie czas to zakończyć ty będziesz tym który ostatni pociągnie za spust?

Lance oderwał dłoń od swojej twarzy, czując nowy przypływ motywacji. Potrafił to zrobić.

- Podaj mi imię.

---------------------------

- Zawsze byłeś tak narwany?- zapytał Keith, chwytając obitą szczękę Lanca, aby ten nie spuszczał z niego wzorku.

Chłopak westchnął. Oczywiście, że wszystko musiało pójść inaczej. Oczywiście, że był jak zwykle zbyt niecierpliwy i zbyt pewny siebie. Oczywiście, że przez chwilę wierzył, że jeżeli będzie wystarczająco szybki to uda mu się zabić Keitha. Oczywiście, że musiał sprowadzić na siebie kłopoty.

Lance tylko spojrzał z uśmieszkiem, jakby wcale właśnie znowu nie omdlewał z bólu.

- Taki już mój urok, skarbie.

Mama zawsze ma rację.

-------------------
Uhuhuh, kolejny rozdział i muszę przyznać, że całkiem mi się podoba :p

Proch Strzelniczy || Klance ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz