Rozdział trzeci

122 29 10
                                    

Marco i Maria stawili się na dziedzińcu punkt ósma pięć. Gdy tylko blondynka zobaczyła Jeana zmierzającego w ich stronę, podskoczyła z radości.

- Dzień dobry! - przywitała się, patrząc na niego z uśmiechem podobnym do brata, który tylko skinął mu głową.

- Cześć - mruknął Kirschtein, przecierając zaspane wciąż oczy.

- Możemy iść osiodłać Cuksa? - spytała dziewczynka, a Jeana widok jej entuzjazmu o tak nieboskiej godzinie ścisnął za serce.

- Dziś nie będziesz jeździła na Cuksie - oznajmił jej - On ma dziś wolne. My idziemy do Andreasa- widząc słabo skrywane rozczarowanie dodał - Spokojnie, Andreas jest lekko grubawy, ale zaufaj mi, nie będzie źle - We trójkę ruszyli w ciszy do drewnianej stajni. Jean kazał rodzeństwu poczekać, po czym wszedł do jednego z boksów, gdzie skubiąc siano stał bułany konik - Hej, grubasie - zagadał go, a Marco parsknął śmiechem - Co cię tak bawi!? - spytał urażony, z wyrzutem wpatrując się w piegusa.

- To słodkie, że zagadujesz konia - zauważył, zasłaniając usta dłonią, co by zachować pozory powagi. Szatyn chrząknął, modląc się duchu by akurat teraz nie zarumienić się gwałtownie. Na próżn, bo zdradziecka czerwień po chwili wkradła się na zazwyczaj blade poliki chłopaka.

- Cicho, piegusie. Maria, chodź - ignorując umierającego ze śmiechu Marco, Jean założył na łeb kucyka niebieski kantar, wręczając dziewczynce uwiąz. Blondynka chwyciła go nieśmiało, jakby bojąc się, że kucyk nagle dostanie ataku szału, wlokąc ją ze sobą ku wolności.

Wyszli na podwórze, a szatyn pokazał węzeł bezpieczny, przywiązując Andreasa do specjalnie zamontowanych kołków.

- Czyli jeśli pociągnę za ten sznurek - Bodt wskazała na krótki kawałek linki, wystający z węzła - To cały supeł się rozplącze?

- Tak - przytaknął - Jeśli konia coś by przestraszyło, to szamocząc się zrobiłby tylko sobie krzywdę. Teren jest ogrodzony, więc nawet jeśli odbiegnie, to złapiemy go. Kiedyś. - dodał, chcąc rozluźnić nieco atmosferę. Marco stał w pewnej odległości, czujnie przyglądając im się. - Hej, piegusie! Miej na niego oko, zaraz wrócimy ze sprzętem.

We dwójkę ruszyli do siodlarni, która była małą, zakurzoną przybudówką, pełną sprzętu, pająków i pudełek.

- Co mam wziąć? - spytała, bawiąc się skrawkiem zielonej bluzki na krótki rękaw.

- Poszukaj pudełka z napisem "Andreas" - polecił jej, samemu zarzucając sobie na ramię ogłowie opatrzone imieniem kucyka. Z łatwością podniósł jedno z mniejszych siodeł - Znalazłaś?

- Tak.

- To idziemy - zarządził, po czym oboje wyszli przez małe drzwi. Jean jak zwykle potknął się o wystający próg - Każdy koń ma swój sprzęt - wyjaśniał po drodze, udając że zajście nie miało miejsca - Bo każdy jest inny, dlatego to tak ważne, żeby niczego nie pomylić. Dobra, teraz stań z lewej strony, weź zgrzebło... Znaczy szczotkę i delikatnie spróbuj przejechać mu po sierści.

Blondynka z powoli, niemal w ogóle konia nie dotykając wykonała pierwszy ruch.

- Ale z życiem - zniecierpliwił się - Czas nas goni, nie mamy całego dnia! Poza tym Andreas i tak ma nas gdzieś, nie ma się czego bać.

Faktycznie, kucyk stał spokojnie, odciążając jedną nogę. Jego oczy były na wpół przymknięte, a on sam od czasu do czasu poruszał lewym uchem. Po raz pierwszy bezpośredniość Jeana przydała się do czegoś innego, niż pakowanie go w kłopoty, bo dziewczynka, jakby zrzucając z siebie wyimaginowany ciężar odetchnęła, podchodząc bliżej.

Szczotkowali sierść w milczeniu, po czym szatyn pokazał, jak wyczyścić kopyta.

- To teraz siodłamy, tak? - spytała podekscytowana, a szatyn mimowolnie uśmiechnął się, widząc znajome, nerwowe podekscytowanie i rządną wiedzy minę.

- Tak. Spójrz, to jest czaprak. Zawsze zakładaj go pod siodło - podał Marie zielony materiał, który ta zarzuciła na koński grzbiet - W drugą stronę, paskami do przodu - poprawił ją litościwie - Dobra, to jest siodło, z resztą widzisz. Wszechstronne, do skoków i ujeżdżenia - Mówiąc to delikatnie wsunął je na wcześniej nałożony czaprak - A to popręg- Wskazał na długi pasek, zwisający z jednej strony - Zapinasz go i nie spadasz, proste.

Pochylił się, przekładając go pod brzuchem kucyka. Wpasował pasek w klamerkę, po czym dopiął najmocniej jak umiał. Andreas obrócił głowę w jego stronę, łypiąc na ich dwójkę z wyrzutem.

- Popręg, czaprak, siodło - Maria po kolei wskazała wymienione rzeczy, a Kirschtein przytaknął.

- Oczywiście, siodło składa się na wiele elementów, ale teraz nie mamy na nie czasu. To - wziął do rąk plątaninę czarnych, skórzanych pasków - jest ogłowie. Zakładasz je o tak; Najpierw zarzucasz wodze na szyję, co by się w nich nie zaplątać, potem robisz coś takiego - Stanął równolegle do lewej strony łba kucyka, po czym delikatnym ruchem włożył mu do pyska kawałek metalu-
Wędzidło - dodał, widząc pytające spojrzenie blondynki. Pozapinał wszystkie paski, przy tym, wymieniając je - Podgardle, nachrapnik, to przed uszami to naczółek. A teraz zakładaj toczek i idziemy jeździć, bo jest już chyba dziewiąta.

Bodt potruchtała do brata po toczek, a Jean ugryzł się w język, byle by tylko nie rzucić komentarza o bieganiu w stajni. Chwilę potem dziewczynka wróciła, już z kaskiem na głowie. Szatyn pomógł jej wdrapać się na grzbiet, po czym ruszyli w stronę ujeżdżalni.

Pod płotem leżała ląża, którą Kirschtein przypiął do ogłowia, a jazda oficjalnie zaczęła się.

Stęp, kłus, kilka ćwiczeń rozciągających. Dla starego wyjadacza jak Jean było to niemal nudne, jednak Maria wyglądała na przeszczęśliwą. Kątem oka zauważył, że Marco opiera się o płot, uważnie obserwując poczynania siostry. Ich spojrzenia na krótki moment się spotkały, jednak Korschtein niemal natychmiast speszony odwrócił wzrok.

- Dobra, do stępa. Poklep go po szyji, zasłużył- polecił, a dziewczynka wykonała polecenie.

Samodzielnie zsiadła, niepewnie stając z powrotem na ziemi. Wzięła wodze w dwie ręce, uważając, żeby ani ona, ani koń się w nie nie zaplątał.

- Marco! Marco! Widziałeś!? - spytała podekscytowana, po czym wepchnęła bratu lejce w dłonie, samemu zajmując się zdejmowaniem toczka.

Uwadze Jeana nie uszła niepewność z jaką Marco chwycił wodze i nerwowa postawa, której nie skomentował. Ostatecznie konie były silnymi zwierzęta. Wbrew pozorom nawet grubawy Andreas mógł wyrządzić komuś krzywdę.

We trójkę odprowadzili kuca do boksu. Kirschtein skorzystał z pomocy Marii przy rozsiodływaniu, której pomocą się nazwać nie dało, gdyż dziewczynka przez zagadywanie brata bardziej przeszkadzała niż przynosiła korzyści. Szatynowi to w ogóle nie przeszkadzało, co nawet jego samego dziwiło. Od kiedy to Jean Kirschtein miał w sobie tyle cierpliwości?

- Dziś znów czterdzieści? - upewnił się Marco, a Jean skinął głową. Bodt wręczył mu zwitek papierów, których francuz nawet nie liczył.

- To do za tydzień- pożegnał się i już miał zamiar odejść, kiedy zatrzymała go opalona dłoń, chwytająca za materiał szarej koszuli - Dziękuję, Jean.

- Hę? - zdziwił się, nie rozumiejąc, o co brunetowi chodzi. Marco zaśmiał się ciepło.
- Dzięki tym jazdom jest szczęśliwa. Dziękuję, że jesteś dla niej taki cierpliwy - z tymi słowami chłopak odbiegł w stronę siostry, zostawiając zdziwionego Jeana samemu sobie.

- W stajni się nie biega? - szepnął cicho, a Jerro stojący kilka boksów dalej zarżał, domagając się uwagi.

Zrobię słowniczek ale to kiedy indziej bo jestem leniwym chujem, znaczy pisze na telefonie co jest okropnie nie wygodne. Tym bardziej, że to Samsung Galaxy Young. Ała.

Nawet nie macie pojęcia, jak wielką radość sprawia mi to opowiadanie.

Nie zostawiaj czarnego psa [Jean x Marco]Where stories live. Discover now