Rozdział 2 ~ Wredne wampiry psujące zakupy ~

100 18 14
                                    


Całe popołudnie uciekło mi na dokańczaniu projektu, który miałem jutro złożyć. Chciałem dostać za niego jak najlepszą ocenę, więc oprócz części informacyjnej, dopieściłem też graficzną, z którą nigdy nie szło mi tak dobrze. Nie lubiłem samotnego robienia plakatów, bo kiedy robiłem coś z Julie, ona zawsze dopracowywała to, czego ja nie umiałem. Chociaż była tak samo uzdolniona artystycznie jak ja. Mimo to, Julie nigdy nie omieszkała jakoś skomentować mojej pracy, często niepochlebnie. Lubiła się przekomarzać, a ja się już do tego przyzwyczaiłem. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy nie powiedziała nic.
Rano obejrzała mój plakat, przy naszej szatni, ale nawet mnie przy tym nie obraziła. Po prostu oddała mi moją prace, uśmiechając się. Kiedy jej to wypomniałem, machnęła ręką.
- Oj, chodź - rzuciła, zakładając swój plecak i ruszając do klasy.
Na reszcie lekcji też prawie się nie odzywała i już zaczynałem się o nią martwić. Potem martwiłem się też o siebie, bo coś musiało być ze mną nie tak, skoro brakowało mi trajkotu przyjaciółki.
Sprawa rozwiązała się dopiero w czasie przerwy obiadowej.
Jak zawsze usiedliśmy przy naszym stoliku, niedaleko drzwi. Tym razem szkoła uraczyła nas naleśnikami z serem i śmietaną, więc nie kryłem zadowolenia. Lubiłem słodycze.
- Victor - mruknęła w pewnym momencie dziewczyna. Zrobiła pauzę na pogryzienie naleśnika. Uniosłem wzrok. - Tata przyniósł do nas wczoraj rzeczy Mirandy. Ona się naprawdę wprowadza.
- Oh... - zacząłem, próbując złożyć w myślach jakieś sensowne zdanie, które pocieszyłoby Julie, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Odłożyłem widelec. - To niczego nie przesądza, może się jeszcze rozstaną. Człowieka poznaje się naprawdę dopiero po zamieszkaniu z nim.
Nie wyglądała na przekonaną. Ja chyba też.
Sęk w tym, że ja lubiłem Mirandę. Była nieco roztrzepaną i nieśmiałą, ale miłą kobietą. Często z nią rozmawiałem, kiedy byłem u przyjaciółki w odwiedzinach, oczywiście Jul nigdy nie była tym faktem zachwycona.
Rozumiałem niechęć Julie do Mirandy. Nikt nie byłby zachwycony, gdyby jakaś obca kobieta próbowała wpakować mu się do życia, a tym bardziej na miejsce mamy. Pana Bennet też rozumiałem. Jego żona zmarła jakieś dwanaście lat temu, kiedy ich córka była jeszcze małą dziewczynką, ile miał czekać?
- Mam nadzieję, ale dzisiaj po szkole zrobię ojcu awanturę. Albo ona, albo ja. - Brunetka zmarszczyła brwi w zdenerwowaniu i trochę się zaczerwieniła. Chciałem jakoś usprawiedliwić jej ojca, ale postanowiłem dalej w to nie brnąć. Wolałem, żeby nie miała mi potem tego za złe.
Nagle ktoś złapał mnie za ramie, a ja aż się wzdrygnąłem. Obejrzałem się, zatrzymując widelec w połowie drogi do ust, które ciągle miałem otwarte. Zamknąłem je, widząc minę chłopaka, który stał nade mną.
Ogromny trzecioklasista, o niezwykle intensywnie niebieskich oczach. Miał pyzate policzki i piegi oraz ciemniejsze od moich, blond włosy. Jego twarz dopełniały tylko niemal niewidoczne brwi, dzięki którym wyglądał delikatnie. Był szczupły i przypominał trochę kolumnę, ale może tylko z mojej perspektywy, bo ja byłem raczej wazonem.
- Victor, nie? - zaczął. Pokiwałem głową z lekkim zawahaniem, które najwyraźniej go rozbawiło, bo na jego okrągłej twarzy pojawił się uśmiech. - To dobrze, bo trener kazał cię znaleźć. W czwartek po lekcjach masz przyjść na siatkówkę- dodał.
- Okej, jasne - powiedziałem. On pokiwał głową i odszedł, zostawiając mnie z Julie, która spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Co? - zapytała z rozbawieniem, jej wyraz twarz rozjaśnił się.
- Muszę podciągnąć ocenę z wuefu, więc nauczyciel zaczął szukać dla mnie jakichś zajęć dodatkowych. Najwyraźniej padło na siatkówkę...
- Czyli będziesz grał z Kajem? - Popatrzyłem na nią, marszcząc brwi. Chwile zajęło mi wyłapywanie w umysłowych szufladkach, kim był Kaj. Cieszyłem się, że przynajmniej udało się mu ożywić trochę Julie. - Boże, Victor. Słuchałeś o nim całą pierwszą klasę! Kapitan. Podoba mi się.
Uderzyłem się dłonią w czoło. Faktycznie, trochę się o tym chłopaku nasłuchałem. Jul była w nim totalnie zauroczona w pierwszej klasie, ale po jakimś czasie jej przeszło. Przynajmniej już tak często o tym nie wspominała.
Kaj był kapitanem drużyny siatkówki i szkolnym casanovą. Nie imponował mi, a nawet mógłbym powiedzieć, że go nie lubiłem. Miałem wrodzone uprzedzenie do szkolnych sław, a tym bardziej szkolnych sław, które olewały moją piękną przyjaciółkę.
- Ja? Ja nie będę grał. Ja będę siedział i patrzył jak moja ocena końcowa się podwyższa. - Uśmiechnąłem się z satysfakcją, a ona wywróciła oczami. Oboje dobrze znaliśmy moje zamiłowanie do sportu. - A zresztą. Spójrz na mnie. Oni mnie stratują.
- Oj tam, oj tam... A teraz, kurduplu. - Popatrzyła w dół, oblizując się. Podążyłem za jej wzrokiem na mój talerz. - Daj mi tego naleśnika, bo u ciebie się marnuje. - Bez pytania przysunęła do siebie moją tace, a ja niemo się na to zgodziłem.
Oparłem się o stolik i w ciszy obserwowałem jak je. Kiedy była już cała usmarowana śmietaną, sięgnąłem do swojego plecaka, po chusteczkę.
- Jesteśmy dzisiaj umówieni, prawda? - zapytała, wycierając sobie buzię chustką ode mnie. Kiedy już była czysta, zmięła ją i schowała do kieszeni.
- Łał, pamiętałaś.
- Spadaj - Podniosła się ze swoją tacą, przy okazji mierzwiąc dłonią moje włosy. Skrzywiłem się, bo dalej miała klejące dłonie, a ona zaśmiała się okrutnie, widząc moją minę. - O naszych wyjściach nigdy nie zapominam.
***

Dobre ŚwiadectwaWhere stories live. Discover now