4. Dzięki, Clark.

598K 18.3K 62.1K
                                    

Od zawsze lubiłam podejmować decyzje. Dla innych mogły być one zbyt trudne i powodować konflikty, ale nie dla mnie. Lubiłam podejmować wybory, ponieważ wtedy dochodziło do mnie, że to ja mam władzę nad swoim życiem. Nikt inny. Tylko ja. Tylko ja mogę zadecydować i tylko ja mogę się z tym zmierzyć. To było proste i skuteczne dopóki nie musiałam wybierać pomiędzy poważnymi i naprawdę trudnymi rzeczami. Wszystko toczyło się jak w rekacji łańcuchowej. Gdy podjęłam pewną decyzję, reszta spieprzyła się już sama.

-To wszystko? - zapytała kasjerka, wkładając moje zakupy do papierowej torby.

-Tak. - odpowiedziałam, wyjmując portfel.

-Dwadzieścia dwa dolary dziewięćdziesiąt pięć centów. - podałam jej wyznaczoną kwotę i pożegnałam się, zabierając zakupy.

Wyszłam ze sklepu i przeklnęłam samą siebie za to, że nie wzięłam telefonu. Było już po dziesiątej i na dodatek padał deszcz. Włożyłam jedną rękę do kieszeni bluzy, a drugą mocniej chwyciłam zakupy i przeszłam przez parking. O tej porze, szczególnie w niedzielę, nie ma na przedmieściach zbyt wielu ludzi. Każdy szykuje się do pracy czy szkoły, a ulice są prawie puste.

Przystanęłam na chodniku i wyciągnęłam mp3 oraz słuchawki. Po pięciominutowym odplątywaniu tego gówna, które zawsze musi się plątać, w końcu mogłam usłyszeć jedną z moich ulubionych piosenek.

Przeszłam przez przejście, a następnie ruszyłam w stronę mojego domu.

Myślami znów wracałam do wczorajszego wieczoru. Nigdy nie przypuszczałabym, że ten człowiek będzie chciał mi pomóc, czy w ogóle to zrobi. Nie znam go za dobrze. Ba! Nie znam go w ogóle, ale to zawsze pierwsze wrażenie się liczy, a nie miał go u mnie za dobrego.

Mimo wszystko jestem mu wdzięczna, bo jednak mi pomógł. Nie lubię go, ale pomógł.

Nagle usłyszałam huk, przez co się zatrzymałam. Odwróciłam głowę w stronę budynku sądu, przy którym chyba coś się działo. Stałam za drzewami, więc nie widziałam wszystkiego za dobrze.

Mój wzrok powędrował na parking, przy którym stało pięć osób- prawdopodobnie chłopaków. Nagle jeden uniósł z ziemi długi łom i zamachnął się, uderzając prosto w boczną szybę ładnego i zapewne drogiego Audi. Szkło rozsypało się na małe kawałeczki i co dziwne- nie włączył się alarm.

Następnie poszło już szybko. Na zmianę tłukli i oblewali farbą auto. Nie widziałam ich twarzy, ponieważ stali tyłem i mieli kaptury na głowach.

Okej, to jest ta pora, w której trzeba spierdalać.

Weszłam z powrotem na chodnik i chciałam odejść, ale niestety ostatni raz spojrzałam na całe zajście. W tym samym momencie chłopak, który stał najbliżej mnie, odwrócił głowę.

I znów go zobaczyłam. Nawet w ciemności wiedziałam, że to on. Ciężko oddychał, patrząc prosto w moje oczy. Nie wiedziałam jak przerwać ten kontakt wzrokowy. Całe szczęście reszta mnie nie widziała, bo była zajęta katowaniem samochodu, z którego już i tak mało zostało.

W końcu odwróciłam głowę i szybkim krokiem zaczęłam kierować się do domu. Dlaczego zawsze, gdy dzieje się coś złego, ja muszę być w pobliżu? Do cholery, to jakieś fatum czy coś?

Co chwilę odwracałam głowę, sprawdzając czy nikt za mną nie idzie. Popadam w paranoję.

Weszłam do swojego domu, zamykając drzwi na wszystkie możliwe zamki. Odetchnęłam, czując się trochę bezpieczniej.

-Vic? - podskoczyłam w miejscu, słysząc głos za mną. Odwróciłam się w stronę mamy, głęboko oddychając. - Wszystko okej?

-Tak. - skłamałam. - Masz. - podałam jej zakupy i zdjęłam buty, a następnie weszłam do salonu i zniknęłam na schodach, zanim ktokolwiek mnie zatrzymał.

Start A FireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz