Rozdział 5

254 24 1
                                    

Wpatrując się w niewielkiego człowieczka leżącego w pośpiesznie kupionym łóżeczku, czuła jakby jej serce w końcu było pełne. W oczach poczuła zbierającą się wilgoć, jednak powstrzymała napływające łzy. Postanowiła, że nie będzie płakać. Teraz musiała postarać się zapewnić jak najlepszy dom dla Daniela. Tak właśnie postanowili z Williamem nazwać jej siostrzeńca, a już wkrótce, syna.

Od wyjścia ze szpitala upłynęło pięć dni, podczas których jej mąż załatwiał mnóstwo formalności. To, co dziwiło Beę to fakt, iż jeszcze nie zjawiła się u ich drzwi jej matka. Martwiła się także niewiadomym ojcem dziecka. Czy wiedział, że Antonia tutaj przyjechała? Co zrobią, gdy zjawi się na ich progu? Męczyły ją wciąż te same pytania. Nie spała zbyt dobrze.

Mały zaczął płakać. Podeszła bliżej, pochyliła się nad łóżeczkiem. Położyła dłoń na jego główce. Był rozpalony. Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Williama. Musiał być na jakimś spotkaniu, ponieważ nie odbierał. Musiała podjąć szybko decyzję. Zamówiła taksówkę, następnie wyjęła chłopca i zawinęła w kocyk. Zbiegła po schodach, po drodze zabierając torebkę. Samochód podjechał w chwili, gdy zatrzaskiwała za sobą drzwi.

Przerażona o los dziecka nie zwracała na nic uwagi. Gdy tylko zatrzymali się przed wejściem do szpitala, zapłaciła taksówkarzowi i wyskoczyła z samochodu. Pędząc korytarzem nie zauważyła nawet mężczyzny, który cały czas podążał za nią niczym cień.

Lekarz, który miał dzisiaj dyżur uspokoił ją, następnie sprawnie przystąpił do badania. Stała wytrwale przy szpitalnym łóżeczku, cały czas walcząc z napływającymi złymi przeczuciami.

- Pani Lawrence, będę musiał zostawić chłopca na obserwację i badania. Oczywiście przygotujemy dla pani miejsce – powiedział doktor, spokojnym, wyważonym tonem. Czegoś jej nie mówił. Czuła to.

- Wiadomo już co mu jest?

- Będziemy coś wiedzieć po badaniach. Na razie proszę się nie przejmować i być przy dziecku. – Posłał jej lekki uśmiech, nim zniknął zza przesuwanymi drzwiami.

Ponownie Beatris sięgnęła po telefon usiłując dodzwonić się do męża. Potrzebowała jego pozytywnego myślenia i charyzmy. Dzięki niemu, czuła się pewniej. W końcu, nagrała mu wiadomość na sekretarkę.

Siedziała, ledwo widząc na oczy, przy łóżeczku. Chłopiec wydawał się jeszcze bardziej kruchy, niż gdy widziała go po urodzeniu. W tej chwili żałowała, że jej siostra była aż tak samolubna, by nie zrozumieć, iż dziecko może zmienić cały świat na lepsze. Ona jednak, bardziej pragnęła kolejnego narkotyku, kolejnej uwagi nic nie znaczącego mężczyzny, który porzucał ją po zaspokojeniu swoich własnych żądz. Kiedyś chciała ją uratować. Nie pamiętała, w którym momencie zrozumiała, że nie można pomóc komuś, kto tego nie chce.

- Pani Lawrence, mogę panią na chwilę prosić na korytarz? – zapytał lekarz, który przyjmował Antonię na oddział.

- Och, oczywiście.

Wstała z krzesła i po zerknięciu jeszcze raz na dziecko, ruszyła do drzwi. Nie wiedziała, co też ma jej do przekazania. Sprawa Antonii wydawała się zamknięta. Pozostawała teraz tylko sprawa pogrzebu, jednak przeczuwała, że zostanie odsunięta od jego przygotowań przez matkę. Ze zdziwieniem przypatrywała się mężczyźnie w kitlu. Miał poważny wyraz twarzy.

- O czym chciał pan ze mną mówić? – Była poddenerwowana. Nigdy nie lubiła tych wszystkich znaczących spojrzeń.

- Chciałbym, żeby się pani poddała badaniom.

Czas uciekaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz