.

136 21 19
                                    

Poczułem zapach rutyny. Gorzki, zapiekły mnie trochę oczy, które przetarłem wierzchem dłoni. Zresztą tak, jak codziennie rano. I każdego dnia to samo. Budzenie się, przecieranie oczu, ubieranie, pakowanie paru zeszytów do plecaka, mycie zębów i twarzy i wyjście do szkoły. No cóż,moja wewnętrzna irytacja rosła z każdą chwilą. Bezsilność męczyła mnie i niszczyła, darła na drobne kawałki. Lęk społeczny wiązał mnie do łóżka coraz mocniejszymi linami i coraz częściej rozważałem to, czy wyjście z pokoju na pewno było niezbędne. Patrzyłem na szkło schowane w szafce, na papierosy leżące w opakowaniu po plastrach z jakimś kolorowym nadrukiem kotka. Tuż obok zapałki w piórniku i parę zapalniczek związanych gumką recepturką. To mogło mi wystarczyć. Siedziałbym na podłodze z fajką w ręce i miałbym rany na całym ciele. Przypalałbym sobie dłonie.

Jednak gdzieś głęboko w środku czułem coś. Jeszcze. Każdego dnia miałem w sobie przeogromne pokłady nienawiści i agresji, które brały się po prostu znikąd. Gdy tylko się budziłem, byłem poirytowany. Z czasem zauważyłem, że znienawidziłem ludzi. Znienawidziłem wszystko, co mnie otaczało. Nienawidziłem firanek we własnym pokoju, okładek książek na półkach ani swojego odbicia, które czasem widywałem, gdy przypadkiem przechodziłem obok lustra. Wydawało mi się to bardzo normalne, nie miałem prawie żadnych kontaktów z innymi ludźmi - nie chcieli ze mną rozmawiać, a jeżeli znalazł się jakiś odmieniec to po paru minutach rozmowy zaczynałem go przerażać i odsuwał się na bezpieczną odległość.

A nawet pewnego razu moja wieloletnia znajoma - własna matka - wspomniała coś na temat tego, że mam talent. Ale to był tylko ten jeden raz. I tylko to jedno, ciche zdanie.

Wykonałem wszystkie swoje poranne czynności, zamknąłem dom, uprzednio biorąc plecak, i udałem się w stronę liceum. Czułem się dziwnie. Zapomniałem słuchawek z domu, to dlatego. Zawsze miałem je założone, może oprócz zajęć, na których starałem się słuchać nauczyciela. Cóż, musiałem mieć chociażby średnie stopnie, by zdać do kolejnej klasy. Notorycznie tworzyłem notatki na lekcjach, a na chemii tworzyłem sztukę.

Tamtego dnia praktycznie nic ciekawego się nie działo.
Ze względu na to, że było ciepło, poszedłem na łąkę. Dzień jak codzień. Zacząłem szarpać delikatnie struny ukulele, które wziąłem ze sobą, śpiewając do rytmu.

I tak siedziałem już którąś godzinę z rzędu, śpiewając przy dźwiękach małego instrumentu.

I wtedy serce zabiło mi mocniej. Niedaleko mnie stał chłopak, który m się przyglądał. Różowe włosy, tatuaż i tunel zwróciły moją uwagę w szczególności. Uśmiechał się, miał przecudowny uśmiech.
Chodził do starszej klasy. Kojarzyłem go, widywałem go na szkolnych korytarzach.

— Cześć – mruknął, podchodząc powoli. – Masz piękny głos.
Usiadł tuż obok mnie. Nie miałem pojęcia, dlaczego w ogóle jeszcze tu jest. Czekałem na rozwinięcie sytuacji.
— Masz piękny głos, Tyler – powtórzył. — To znaczy, że chcę, żebyś mi zaśpiewał – dodał po chwili milczenia.

— Jesteś pew...

— Tak – przerwał mi. Westchnąłem i wziąłem do ręki ukulele. Robiłem to, co wcześniej, szarpiąc struny śpiewałem w rytm muzyki.

Kiedy skończyłem, otworzyłem zamknięte dotąd oczy i spojrzałem w stronę Josha, który nadal siedział obok w bezruchu.

— Jesteś w sumie uroczy. – Jego słowa sprawiły, że się zawstydziłem. – Szczególnie, kiedy się tak rumienisz.

— Nie rumienię się – westchnąłem cicho, na co on tylko się zaśmiał.

Od tamtego czasu codziennie widzieliśmy się na pamiętnej łące, na której się poznaliśmy. Za każdym razem znikał bez słowa, wstawał i odchodził.

New Boy//Joshler (one shot)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz