Rozdział 1. Howardowie

17.2K 1.1K 59
                                    

Skrzywiłam się jakbym była torturowana, gdy dobiegło mnie śpiewanie Loren— mojej młodszej siostrzyczki— budzące mnie tym samym ze snu. Nie otwierając oczu, sięgnęłam na ślepo po zatyczki do uszu leżące na etażerce i podjęłam próbę ponownego zaśnięcia. Niestety, życie przecież nie mogło być cały czas usłane różami. Odkryłam to w chwili, gdy wyżęły się jej kły. Mój świat, nieodwracalnie się wtedy dla mnie skończył.

No dobra. Dramatyzowałam. Prawdą jednak było, że Loren była nieznośnym dzieckiem, nie tylko z racji wieku. Po prostu była wredna. 

Pisnęłam gwałtownie z bólu i z niedowierzaniem patrzyłam na poruszające się blond loki, tuż nad moim ramieniem. Miałam wielką ochotę trzepnąć dziewczynkę za to że wbiła bez ostrzeżenia swoje ostre zęby, na przywitanie. Z naszej dwójki to ja bym ucierpiała najbardziej, gdyby doszło do poważnej potyczki. Tak to jest kiedy rodzisz się w rodzinie wampirów i z nie wiadomych przyczyn nie możesz się nim stać. Wszyscy w domu ci dokuczają, a każdy zjazd rodzinny to prawdziwa udręka.

Każdy się wtedy gapił na mnie jak na jakiegoś dziwoląga, szukając wad lub szukając odpowiedzi na pytanie jak to w ogóle było możliwe. Sama się nad tym zastanawiałam nie raz. Mogły to być moje urojenia, ale nie potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że tak własnie mnie postrzegali—  jako wybryk natury. 

To kładło cień na naszą rodzinę. Moi rodzice wycofali się z wampirzego towarzystwa, jeżdżąc po kraju,starając się szukać porady. Bezskutecznie.  Można by sądzić, że powinni się w końcu pogodzić z tym, że ich córka pozostanie już w słabym człowieczym ciele. Mimo to nie dawali za wygraną. Nawet po tylu latach.

Nie roztkliwiali się bardzo nade mną. Kłamstwo. Ojciec niemalże każdego dnia skakał mi nad głową. Wysoki, szczupły blondyn, z kozią bródką i mającym wieczny uśmiech dla swoich dzieci był kiedyś eleganckim, angielskim lordem słynącym z hulaszczego życia— a przynajmniej tak mówił wujek Edmund, zanim zabiła go jedna z kochanek.

Teraz nie potrafiłam sobie go wyobrazić jako nieodpartego uwodziciela, skradające serca niewinnym dziewicom i siejącym strach wśród wszystkich matron, ale był w końcu moim ojcem. Dobrotliwym i miłym panem, który chce jedynie szczęścia dla swojej rodziny, czyli kompletne przeciwieństwo do jego wybranki życia, stwierdziłam natychmiast przywołując obraz matki.

Anna Howard, była kobietą którą ciężko było jakkolwiek opisać. Czasami odnosiłam wrażenie, że nie posiadała duszy, a wszystkie jej zabiegi by uczynić ze mnie wampira, były raczej obowiązkiem niż szczerym pragnieniem. Nigdy nie trajkotałyśmy ze sobą, jak matka z córką, a wszystkie nasze wspólne rozmowy przypominały raczej składanie raportu i ewentualne, niedbale rzucane uwagi.

Nie zawsze jednak tak było. Chociaż Anna nie stanowiła kwintesencji domowego ciepła i życzliwości podobnych do innych rodzicielek które znałam, mimo wszystko czułam od niej miłość. Surową, ale niezaprzeczalną miłość. 

Nie umiałam tego wyjaśnić, ale podejrzewałam, że zmiana miała związek z rezygnacją matki ze stanowiska radnej wampirów kiedy okazało się, że nie przejdę przez przemianę, gdy powinna była to zrobić. Od tamtej pory, pojawił się namacalny dystans między nami.

Przez cały czas czułam, jakbym ją w czymś zawiodła, jakbym nie potrafiła sprostać wymaganiom, które sobie obmyśliła. Może właśnie dlatego, co jakiś czas dochodziło między nami do sprzeczek. Nie dużych, ale z punktu widzenia osób postronnych, mogła być nieuzasadniona. Prowokowałyśmy się, każda ze znaną sobie przenikliwością i stanowczością. 

Nie planowałam ich, ale nie wiedzieć czemu, czułam się wtedy o niebo lepiej. Wydawało mi się bowiem, że w ten sposób zimny mur złożony z codziennej grzeczności i chłodnej rezerwy, osuwa się u moich stóp.

Wilczy lokatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz