Rozdział 0 - Udręka

662 55 0
                                    

Czuł się uwięziony.

Uśmiech zdobił jego twarz, niczym pancerna maska, przez którą nikt nie mógł się przebić. Nie dawał po sobie poznać bólu, nie pozwolił, by ktoś go odkrył. Miał być silny i taki się pokazywał. Choć te kilka chwil dziennie był niepokonanym wojownikiem.

- Jak się czujesz? – zapytał, delikatnie gładząc dłoń swojej ukochanej, leżącej na niewygodnym łóżku.

- Dobrze, nie martw się. Jest coraz lepiej. – Kłamstwo. Kolejne już dzisiaj.

- Mamo... Powiedz prawdę.

Kobieta zawahała się, przygryzając wargę, ale poddała się i odetchnęła głęboko. Cokolwiek by nie powiedziała, jej syn i tak znał prawdę.

- Ech... Słabo, Minnie, bardzo słabo.

Było mu niedobrze. Poszarzałe ściany, przesiąknięte zapachem chemikaliów, doprowadzały go do mdłości, które za wszelką cenę chciał ukryć. Nie mógł ukazać słabości, nie tutaj, nie w tym pokoju, nie przy chorej mamie. Jednak kończyły mu się na dzisiaj zebrane siły. Uśmiechnął się mimo to ciepło, wbrew swoim wewnętrznym odczuciom.

- Będzie dobrze. Damy radę – powiedział cicho, ściskając lekko tę słabą, kościstą dłoń.

- Idź już. Jesteś zmęczony, powinieneś odpocząć. – Chłopak odetchnął głęboko i powoli podniósł się z krzesła, po chwili wsuwając je pod łóżko.

- Masz rację, przyjdę jutro. – W rzeczywistości nie chciał w ogóle wychodzić, ale po prostu nie dawał już rady. Sięgnął po kurtkę z wieszaka i ucałował mamę w czoło. – Kocham cię – szepnął, po czym machając na pożegnanie, opuścił pokój.

Szybkim krokiem przeszedł przez korytarz, po drodze wchodząc do łazienki. Oparł się o umywalkę i szybko przemył twarz wodą. Spojrzał zmęczonym wzrokiem na swoje odbicie, które jakby szyderczo śmiało się z jego słabości. Wyglądał żałośnie: podkrążone oczy oraz cienie pod powiekami ukazywały skutek nieprzespanych nocy i przepracowania. Cera mu poszarzała, a policzki zapadły od utraty wagi. Pokręcił z dezaprobatą głową, a następnie wytarł się. Chciał jak najszybciej opuścić to przygnębiające miejsce, które od kilku miesięcy odwiedzał dzień w dzień.

*~*

- Na pewno chcesz się przenieść? – Kai odłożył swój kontroler, co było dość niespotykaną rzeczą, i spojrzał na Taemina tym swoim specjalnym wzrokiem, który rezerwował tylko na kazania dla przyjaciela.

- Wiesz, że w grudniu przenieśli mamę do Seulu, będę miał bliżej. Codzienne dojazdy z tej wsi nie są najtańsze – powiedział chłopak, uparcie skupiając swój wzrok na ekranie telewizora, kontynuując wyścig. Kiedy dotarł do mety, wyciągnął się na kanapie zadowolony, a Jongin pokręcił głową z niewielkim uśmiechem.

- Ale przyjaciela tak zostawiać... - Zrobił minę zbitego szczeniaczka.

- Weź przestań, będziemy w kontakcie, Seul to nie kraniec świata. Na razie mam Krystal na głowie. – Taemin pochylił się lekko, aby móc podeprzeć swoją głowę na ręce.

- Nie mówiłeś jej? Za trzy dni wyjeżdżasz, zwariowałeś! – Oburzył się młodszy, obrzucając przyjaciela niedowierzającym spojrzeniem. – Ty naprawdę jesteś chory. To twoja dziewczyna. Mam ci przesylabować? DZIEW – CZ-

- Nie miałem czasu. – przerwał mu Lee, wiedząc, jak źle brzmi ta wymówka. – Po szkole jeździłem do szpitala, a wieczorem musiałem ogarnąć naukę. – Potargał swoje brązowe włosy i odetchnął ciężko.

- Kogo ty oszukujesz, co, Taemin?

- Siebie – odpowiedział szczerze. – Nie lubię przyznawać, gdy się czegoś boję.

Jongin pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym wyłączył telewizor. Zepchnął brutalnie chłopaka z kanapy, po czym niczym przedszkolaka zaprowadził za rączkę pod drzwi.

- To teraz ja ognistym kopem dodam ci odwagi. Spieprzaj mi stąd i won do swojej dziewuchy, idioto! – Otworzył na oścież drzwi, po czym wypchnął go ze swojego mieszkania.

- Kiedy... Ja.. Kai! Kuźwa, oddaj mi kurtkę, bo zamarznę, celiokopie jeden! Koniec lutego mamy! – Walenie w drewnianą powierzchnię i dzikie krzyki nie robiły na młodszym wrażenia. Po pewnym czasie postanowił się jednak zlitować. Szybkim ruchem uchylił drzwi, a następnie wyrzucił buty wraz ze skórzaną częścią garderoby prosto w twarz intruza.

Prawdą jednak jest to, że Taemin z niechęcią musiał podziękować Jonginowi. Gdyby nie on, pewnie zwlekałby do ostatniej chwili z powiedzeniem dziewczynie o wyjeździe. Po dwóch latach związku Krystal zasługiwała na szczerość i prawdę. Nawet, jeśli miała być ona bolesna.

Taemin westchnął głęboko i spojrzał w pochmurne niebo. Włożył ręce do kieszeni kurtki, aby po chwili z jednej z nich wyciągnąć telefon. Powoli wybrał odpowiedni kontakt i nacisnął zieloną słuchawkę. To będzie ciężkie spotkanie, a jego intuicja wcale nie przewidywała dobrego zakończenia. Mózg podsuwał mu różne wersję – od tych najbardziej tragicznych, mrocznych, a nawet dopuszczających rozlew krwi do tych pozytywnych z różowymi łasicami susającymi wesoło po tęczowych chmurkach.

- Tae! Martwiłam się, tak długo nie dzwoniłeś! Jak z mamą? – Radosny głos po drugiej stronie wlał do serca Taemina odrobinę ciepła, którego ostatnio nadzwyczaj mu brakowało. Kochał Soojung, nie chciał jej zranić, dlatego tak bał się tej rozmowy. Odwlekał ją, unikał za wszelką cenę. Teraz zrozumiał, jak głupi był, myśląc, że od niej ucieknie.

- Wszystko w porządku, przepraszam cię. Po szkole jeżdżę do mamy, a wiesz, że muszę jeszcze naukę ogarnąć. – Zaczął nerwowo drapać się po głowie. - Krystal, możemy się spotkać? – Wolał to szybko załatwić, bo jeszcze stchórzy w międzyczasie.

- Ym, jasne! Jutro jestem cały dzień wol...

- Dzisiaj Krystal. To musi być dzisiaj – powiedział pewniej. Dziewczyna westchnęła głęboko, po czym spokojnie wróciła do rozmowy.

- Przyjdź pod mój blok, za piętnaście minut zejdę. Zdążysz? Gdzie jesteś?

- Byłem u Kaia, zaraz będę. – Spojrzał na zegarek. Za nim się rozłączył, uśmiechnął się pod nosem. – Dziękuję – szepnął, po czym zakończył połączenie.

[ZAWIESZONE] | Everybody Hides Some Secrets | JongTaeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz