Szczęście (JP/LE)

992 35 0
                                    

Na zamówienie dla Tessa_Granger. Mam nadzieję, że się podoba :)

Dookoła niego rozciągało się pole. Nie było na nim jednak złotych zbóż. Ziemia wyglądała na suchą i spękaną niczym kora spróchniałego drzewa. Rośliny także były wysuszone, bez wody nie miały szansy przeżyć. Dało się wyczuć mrok bijący od wszystkiego, na co się spojrzało. Niebo ciemniało od zachodzących na siebie chmur, zza których wyglądało słońce. Nie miało ono jednak zdrowej, jasnej barwy. Tak jak wszystko wokół, wyglądało na słabe i pozbawione życia.
James rozejrzał się i nie mógł powstrzymać wzdrygnięcia. Nie pamiętał jak się tu znalazł. Sprawdził kieszeń w poszukiwaniu różdżki, lecz okazała się pusta. Czuł dziwny niepokój. Wszystko wokoło było jednolite - jedynie w oddali majaczył jakiś nieokreślony kształt. Powoli postawił kilka kroków. Gdy nic się nie stało, pewniej ruszył przed siebie.
Mężczyzna nie wiedział, ile czasu szedł. Równie dobrze mogły to być minuty, jak i godziny. Nie czuł zmęczenia, więc nie mógł stwierdzić jak długo to trwa. Po pewnym czasie jednak zauważył pewne zmiany. Wcześniej niewyraźny cień na horyzoncie teraz stał się ostrzejszy. Można było dostrzec, że jest ogromny i rozciąga się bardzo daleko. James poczuł, że ogarnia go jeszcze większy niepokój. Coś nieokreślonego przyciągało go do tamtego miejsca.
Nagle zerwał się wiatr. Powietrze stało się lodowate. Mężczyzna przyspieszył, aż w końcu zaczął biec. Wiatr uderzał go w plecy jakby popychając w stronę celu, który coraz bardziej się przybliżał.
Tak samo niespodziewanie jak się zaczęła, wichura się skończyła. Lecz spokój nie trwał długo. W pewnej chwili zewsząd rozległo się donośne krakanie. James zatrzymał się i powoli się odwrócił. Gdy to zrobił, zamarł z przerażenia.
Nadlatywała olbrzymia chmara kruków. Nie wyglądały jednak na zwykłe ptaki. Były one o wiele większe od normalnych. Ich pióra były poszarpane, miejscami powyrywane. W miejscach, gdzie pióra zniknęły, skóra została przez coś pogryziona. Chmara ptaków wyglądała, jakby cudem uciekła ze szponów śmierci.
Kruki leciały coraz szybciej. James stał jak spetryfikowany, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Ocknął się dopiero, gdy nagle ptaki ruszyły w jego stronę. Próbował uciekać, lecz nie miał szans - skrzydła kruków były tak ogromne, że mogły osiągnąć prędkość o wiele większą niż nawet najszybszy biegacz.
Moment, w którym pierwsze szpony wbiły się w jego ciało był okropny. Plecy bolały niemiłosiernie, gorzej niż każdy ból, jaki czuł kiedykolwiek wcześniej. Później było tylko gorzej. Mężczyznę otaczało coraz więcej skrzydeł, pazurów i ostrych jak brzytwa dziobów. Słyszał tylko krakanie, które wydało mu się odgłosem okropniejszym niż cokolwiek innego. Czuł, że już zaraz nie wytrzyma. Zawył z bólu i bezsilności.
Nagle wszystko ustało. Ogarnęła go błoga cisza, a po ranach nie zostało ani śladu. James leżał przez dłuższą chwilę pozwalając sobie nacieszyć się spokojem. Gdy już się uspokoił, powoli uchylił powieki. Gdy całkiem otworzył oczy, ujrzał wysoki żywopłot, w którym rozpoznał wcześniejszy kształt na horyzoncie. Atmosfera mroku wróciła i nie zostało nic po chwilowym rozluźnieniu. Mężczyzna wstał i zauważył otwór w żywopłocie. Wejście do labiryntu - zrozumiał. Nie wiedział jednak, czy lepiej wejść do środka czy zostać na zewnątrz. Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, wiatr wbił w jego plecy swe ostrza popychając w stronę przejścia, a w górze przeleciał kruk, jakby w ostrzeżeniu. Nie wiadomo skąd, rozległ się upiorny śmiech.  Mężczyzna zawył ze zdenerwowania i zdezorientowania.
-James...
Tym razem krzyknął. Skądś znał ten głos, tak delikatnie wypowiadający jego imię.
-James...
Lily! To ona tak do niego mówiła. Już teraz był pewien. Bez wahania przebiegł przez otwór.
-James?..
Tym razem usłyszał w jej głosie wahanie. Tak bardzo chciał jej odpowiedzieć. Jeszcze bardziej przyspieszył. Chciał dalej biec prosto, lecz drogę zastąpiły mu postacie w maskach. Śmierciożercy! Szybko zawrócił, lecz za nim także pojawili się mroczni czarodzieje. Nagle ściany zaczęły się zwężać. Łodygi wyciągały się w jego stronę łapiąc za wszystko co możliwe. Zaczął krzyczeć wołając o pomoc, aż ogarnęła go ciemność.
~

~~
-James!
Nagle te słowa stały się bardzo wyraźne. James poderwał się do góry i poczuł, jak zalewa go ogromna fala ulgi. Siedział na łóżku, a przed nim klęczała jego żona ze zmartwieniem wyraźnie widocznych w jej wielkich, zielonych oczach. Bojąc się, że zaraz zniknie, chwycił ją za ramiona i mocno przytulił. Gdy poczuł, że już wszystko dobrze, powoli ją puścił całując na koniec w czoło. Zobaczył w jej oczach pytanie, ale nie był jeszcze gotowy, by wszystko opowiedzieć.
- Koszmar - wytłumaczył tylko. Wiedział, że Lily nie będzie naciskać i zrozumie.
Ze strony łóżeczka rozległ się płacz. Już miał wstać, gdy żona delikatnie nacisnęła jego ramię.
- Ja pójdę, ty śpij - powiedziała, po czym podniosła kilkumiesięcznego synka i zaczęła go uspokajać.
James zamknął oczy mając pod powiekami ich obraz. Wiedział, że mimo trwającej wojny, która psuje wszystkim życie i mimo koszmarów niepozwalających spać, on ma swoje szczęście.

Harry Potter - MiniaturkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz