Pięć etapów śmierci

102 9 3
                                    

Jakiś czas temu przeszedłem przez tajemniczy most, którego nigdy wcześniej nie zauważyłem. Nie było na nim żadnych samochodów, ludzi czy zwierząt. Tylko ja i spowijająca okolicę mgła. Moje serce wypełniał lęk, a mimo tego coś ciągnęło mnie na drugą stronę. Przeszywało mnie uczucie, że nawet gdybym chciał wrócić, nie znalazłbym drogi do domu.

Podróż była długa i upiorna. Ciągle towarzyszyło mi zimno i wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Jednak w końcu dotarłem na miejsce. Bosą stopą dotknąłem szarej, wypalonej trawy. W oddali dostrzec mogłem jedynie sylwetki gołych drzew, wyłaniających się zza mgły, która zrobiła się o wiele rzadsza tutaj. Jednak nie minęło nawet kilka minut, a ja nagle stałem się senny.

Gdy się obudziłem, wszystko było zupełnie inne. Byłem w domu. Poczułem szczęście, ale coś ewidentnie było nie tak. Przecież to nie mógł być sen, prawda?

Wybiegłem na zewnątrz i skierowałem się do miejsca, gdzie znalazłem tajemniczy most, jednak jego tam nie było. Potrząsnąłem gwałtownie głową i pobiegłem szukać dalej. Wszystko wydawało mi się takie prawdziwe, więc to nie mógł być sen. 

N i e   wi e r z ę   w   t o .

Szukałem przez długi czas.Przeczesałem każdy skrawek okolicy. I nic. Miałem wrażenie, że już dawno powinno się ściemnić, ale z jakiegoś powodu słońce stało w tym samym miejscu, w którym było wcześniej.

Postanowiłem wrócić do wioski i popytać o to ludzi. Było ich mnóstwo na zewnątrz, każdy pracował tak jak każdego innego dnia. Tylko moich rodziców nie było pośród nich.

Podszedłem do starszego pana i spytałem go o most, jednak ten mnie zignorował. Sytuacja powtórzyła się z każdym innym. Nikt nie chciał odpowiedzieć na moje pytanie, nikt nie chciał na mnie spojrzeć. Gdy tak o tym myślę, robili to, odkąd pamiętam.

Zacisnąłem piąstki i nagle wybuchłem:

,,N i e n a w i d z ę   w a s  za  t o !"

Pobiegłem do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Moje oczy napełniły się łzami.

,,Mamo! Tato! Oni znowu to robią! Ludzie w wiosce!"

Pociągnąłem nosem i dopiero po chwili zauważyłem, że moich rodziców nie ma w salonie, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Nigdy ich przy mnie nie było...

Poszedłem do swojego pokoju i zatrzymałem się zaraz przed drzwiami, które były lekko uchylone. Z wewnątrz dobiegał cichy płacz dwojga ludzi i łkanie. Zerknąłem do środka, gdzie siedzieli moi rodzice, odwróceni do mnie plecami. Niewiele z tego rozumiałem. W pewnym momencie mój tata wstał, odsłaniając część mojego łóżka, na którym leżało-...

Nabrałem do płuc powietrza i znieruchomiałem. W tym samym momencie obraz przed moimi oczami rozmazał się i zmieszał ze sobą jak farby na palecie malarza. Straciłem przytomność.

Znów obudziłem się na spalonej ziemi, leżąc na brzuchu. Gdy tylko lekko podniosłem głowę, zobaczyłem czarną postać w kapturze. W kościstej ręce trzymała drewnianą laskę, na której siedział kruk. Obie istoty przyglądały mi się, podczas gdy ja trząsłem się z przerażenia.

,,O co tutaj chodzi?!", krzyknąłem drżącym głosem.

Kruk i Kostucha spojrzeli po sobie. Wtem w mojej głowie usłyszałem dwa słowa.

,,To koniec".

Moje oczy momentalnie wypełniły się łzami, a serce ścisnął ból. Jaki koniec? Ten sam, który spotyka bezdomne psy, zdychające na ulicy z głodu? Ten sam, który odbiera nam starszych i schorowanych?

Gdy odpowiedź w końcu do mnie dotarła, padłem przed Śmiercią na twarz, zaciskając w dłoniach czarną ziemię, i zawołałem rozpaczliwie:

,,B ł a g a m !  Z r o b i ę  w s z y s t k o ,  b y   ż y ć . . !"

Lecz Śmierć tylko pokręciła głową, podczas gdy Kruk zakrakał żałośnie, trzepocząc skrzydłami, by zwrócić na siebie uwagę.

,,Nie ma już nadziei! Martwi nie staną się żywi!"

Mój strach przerodził się w nagłą histerię, zacząłem płakać jeszcze głośniej. Mój dziecięcy umysł nie potrafił zmierzyć się z trudną rzeczywistością. Nie taką.

Atakowało mnie tysiące strasznych myśli, nie wiedziałem, co mnie czeka. Czy istnieje Raj i Piekło? Może trafię do Czyśćca? A może zostanę skazany na wieczne potępienie? Lub odrodzę się jako wiewiórka. Czy moja dusza zniknie? Czemu stoi przede mną Upiór zamiast Anioła? Czy wciąż będę odczuwał ból..?

Wiedziałem tylko jedną rzecz i zacząłem ją mamrotać pod nosem na jednym tchu:

,,J a  ni e  c h c ę  u m i e r a ć . . ."

Po chwili na głowie poczułem dotyk. Zimny, kościsty, a z drugiej strony zmieniający rozpacz na coś zupełnie innego. Nadzieję. Akceptację. Chęć kontynuowania wędrówki, która nie wiadomo gdzie mnie zabierze.

,,Już czas. Powstań. Zabiorę cię do miejsca, w którym nie będziesz sam", głos Kostuchy zabrzmiał znów w mojej głowie. Spojrzałem na niego. Nie wydawał się taki jak wcześniej.

Jego typowy dla szkieletu uśmiech nagle wydał mi się niezwykle przyjazny. Przez jego dłoń przepływała dziwna, ciepła energia, a w jego oczodołach... można było dostrzec iskierkę życia. Uśmiechnąłem się jak zwyczajne dziecko, bawiące się z przyjaciółmi i ufnie złapałem jego rękę, wstając.

Spojrzałem przed siebie. Z czarnej ziemi gdzieniegdzie zaczęły prześwitywać niewielkie roślinki, a zza bezbarwnych chmur pokazało się błękitne niebo. Most, którym tu przybyłem, już dawno spłonął. Zostałem tylko ja i dwójka moich nowych przyjaciół.

Dobrze jest mieć kogoś, kto cię poprowadzi.

T e r a z  je s t e m  g o t o w y .

Pięć etapów śmierciWhere stories live. Discover now