ROK 845, OBÓZ TRENINGOWY
Wspaniale Ansa, po prostu wspaniale! Powtarzała sobie krytycznie w myślach. Starała stać z boku, nie rzucać się w oczy, to albo Laurys wciągała ją w kłopoty albo jej przeklęte poczucie moralności. Nie było, co się oszukiwać, się Lara Quinn naprawdę ją wkurzyła. Dlaczego stanęła w obronie Laurys? Dlaczego?! Przez to nabawiła się niepotrzebnego wroga... Chrzanić to! Póki nie będzie przeszkadzać w planach Ansy i treningu, mogła mieć nawet i setkę wrogów. Cóż, wstępując w szeregi Zwiadowców setka powinna wzrosnąć gdzieś do większości mieszkańców wszystkich murów, w tym korona. Ale wybrała tę drogę, chcąc żyć zgodnie z nauką swojej mamy. Mimo wszystko chciała być człowiekiem! Ochronić Petrę, która jej pozostała, jednak Laurys... Nie mogła się dekoncentrować. Następnym razem nie zainterweniuje. Tak sobie obiecała.
Lara wybiegła wściekła, a Laurys zaczęła dziękować Ansie. Jej reakcja wzbudziła śmiech niemal u wszystkich. Tylko ten cały Rhysand Connors nie był w ogóle zainteresowany zajściem. I dobrze. Jednego wścibskiego mniej. W sumie Alexandra też nie była tym zainteresowana. Za dziewczyną wybiegła najmłodsza kadetka, szesnatoletnia Kathrien Portman.
A żeby mieć więcej problemów, Jordan wciąż zawracał Aberald głowę, by gdzieś wymknąć się, niby randka. Znała takie typy jak on i nie miała zamiaru dawać mu jakiejkolwiek nadziei, że owinie ją sobie wwokół palca. Ceniła go jako człowieka, kadeta z planem na przyszłość, dobrego wojownika, fakt, ale także chyba jako nowego przyjaciela? Nie miała pojęcia po co jej oni. Oczywiście śmierć żadnego z nich nie powinna jej poruszyć, nie pozwoli im się do siebie zbliżyć. Zignorowała kolejne próby podrywu tego buca i udała się na plac, gdzie wszyscy ze sobą walczyli. Każdy miał parę, a Ansie pozostał Pan Narcyz. Wymyśli mu fajniejszą ksywę. Miała doskonałą sposobność, by mu wyperswadować randkę. Kilka razy powaliła go na ziemię. Ćwiczenia z wujem Kiernanem nie poszły na marne! Mina Lowera była bezcenna. Zaśmiała się, widząc jak obraża się niczym małe dziecko.
- Ansa, mogę do ciebie po imieniu? - Wzruszyła ramionami w odpowiedzi. Było jej obojętne czy ktoś mówi do niej po imieniu czy nazwisku. Wolała darować sobie te całe oficjalne ceregiele. Niemal do każdego mówiła po imieniu. - Gdzie nauczyłaś się tak walczyć?
- Wuj mnie trenował. Należał do korpusu Stacjonarnego - powiedziała dumna ze swego wuja, lecz gdy przypomniała sobie jak taki dobry, niemal bez skazy człowiek ginie w okrutny sposób, jakim jest pożarcie przez tytana, zmarkotniała. Spojrzała spode łba na partnera, przyglądał jej się z niekrytym zainteresowaniem. No mógłby trochę mniej afiszować się ze swoimi zamiarami. Ona już wiedziałam, co chodzi po tej farbowanej główce! - Zginął, próbując pomóc mi wydostać się z Shiganshiny.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie był taki zły. Chwyciła go za nadgarstek i wykręciła, zmuszając Lowera do klęknięcia przede nią. Kątem oka spostrzegła głównego instruktora jak obserwuje toczące się sparingi. Dlaczego pan zrezygnował z bycia dowódcą? Czy Erwin był godny przejęcia pałeczki? Co pan czuł tamtego dnia? Czy to pana tak zmieniło? Drążenie tego tematu, nie pomagało. Nie mogła zadać mu tych pytań.
Po kilku godzinach walk, które nudziły Aberalad z powodu kiepskiego przeciwnika, mogła w końcu odsapnąć na swoim łóżku. Boże! Jak ona tego potrzebowała. Chwili wytchnienia. Nie ruszyła się z łóżka, słysząc jakieś poruszenie na zewnątrz. Może ta gwiazdeczka Quinn znów próbowała zwrócić na siebie uwagę? Doprawdy żałosne. I mało ludzkie. Astrid siedziała wraz z Raną i Laurys na łóżkach obok i prowadziła ożywioną rozmowę. Ich drzwi stanęły otworem a w nich pojawił się zdyszany Foxwell. Był czerwony jak jego włosy. Czego chciał?
- Te, truskawka, twój barak jest obok - Astrid wskazała palcem na ścianę, za którą była mała przerwa, dzieląca ich od drugiego budynku.
- Duch okresu! - zawołała Laurys na co dziewczyny głośno się zaśmiały. Jednak on zamiast im odpowiedzieć złośliwą uwagą z patrzył ciągle na Ansę, jakby widział ducha. Faktycznie miała jasną cerę, ale bez przesady!
- Aberald - wypowiedział jej nazwisko, gdy wziął głęboki oddech. I ta powaga... Człowieku wal prosto z mostu. - Jakaś kobieta cię szuka - Kobieta? - Wygląda dokładnie jak ty.
Wyglądała jak Ansa? Jedyna osobą, która mogłaby uchodzić za jej złego sobowtóra to... Ale to niemożliwe!
Wybiegła za Charlesem z baraku. Poprowadził ją gdzieś na tyły obozu szkoleniowego. Pod drzewem w cieniu siedziało kilku młodych rekrutów w towarzystwie owej kobiety. Siedziała wyprostowana jak u króla na herbatce, z nogą na nodze i słodko się uśmiechając.
- Teraz już wiem, czemu niektórzy mnie z tobą pomylili - zachichotała, a Ansa poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Siłą woli wstrzymała się, by nie zacząć płakać. Nie chciała, by zaczęły się plotki na temat jej słabości. - Może się ze mną przywitasz? A gdzie ,,dzień dobry"?
- Aberald, nie wiedziałem, że pani Petra to twoja siostra. Inni ojcowie tak? - zapytał nieśmiało Artur, wpatrując się w Ral jak w obrazek.
- N-nie!
- Ja i Ansa jesteśmy podobne wyglądem, jak siostry - I ten jej słodki uśmiech... - Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Siostry.
Ansa poprosiła ją, by udały się w ustronne miejsce, gdzie mogłyby spokojnie porozmawiać. Petra zaciągnęła ją do obozowej jadalni, gdzie mogły być same. Aberalad rzuciła się na szyję przyjaciółki i rozpłakała jak dziecko. Od ich ostatniego spotkania minęły trzy lata. Po śmierci Isolde, Petra należała do obozu treningowego, a gdy nastąpił atak tytanów na Shiganshinę należała już do Zwiadowców i była daleko. W kontakcie utrzymywało je tylko pisanie listów. Gdy Ansa trafiła za mur Rose nie mogła pisać. Petra w następnym liście bardzo była na nią o to zła. Myślała, że zginęła.
Oczywiście, że dziewczyna wiedziała, że Petra też płacze. Miała całe mokre ramię,więc wtuliła się w nią mocniej.
W końcu spojrzały sobie w oczy, które były do siebie podobne. Tylko te Ansy wydawały się bardziej pomarańczowe.
- Tak się cieszę, że cię widzę!
- Boże! Myślałam, że nie żyjesz! - skarciła ją na dzień dobry. No serio? - A teraz jesteś kadetem! Gdzie potem zamierzasz iść?
- Czy to nie oczywiste? Zwiadowcy! - krzyknęł. Jednak nie miała zamiaru mówić jej, że głównym celem nie była walka o wolność, lecz by Petra była bezpieczna, jej jedyna rodzina.
Petra pokiwała głową, była dumna z przyjaciółki. Aberalad automatycznie spojrzała na jej prawą dłoń. Ral zauważyła to i wybuchnęła śmiechem. Tym, za którym kadetka tak bardzo tęskniła.
- Nadal ją mam! - Podwinęła lekko rękaw kurtki, pokazując bransoletkę z niebieskich kamieni. Ansa pokazała swoją. Obie zachichotały.
Rozmawiały ze sobą o wielu mało istotnych sprawach. Starały się nie wracać do dwóch tragedii, jakie miały miejsce w ich życiu. Śmierci mamy i wuja młodszej dziewczyny... Smutek ustąpił ożywieniu, gdy temat rozmowy zszedł na temat korpusu Zwiadowczego. Petra dużo odpowiedziała o swoich towarzyszach. Ansa bie znała ich, ale musiała im zaufać. W końcu do czasu aż to ona zostanie Zwiadowcą, to oni będą opiekować się Petrą.
- Erwin Smith jest dobrym dowódcą? - zagaiła.
- Tak. Opracował formację, dzięki której zminimalizowaliśmy straty.
- A ten kapral Levi? - Petra zrobiła się dziwnie czerwona. - Petra... rumienisz się.
- Nie prawda!
- Podoba ci się? - parsknęła śmiechem. Levi zaprawdę musiał być super żołnierzem i dobrym człowiekiem skoro skradł serce Petrze.
- To mój dowódca! Darzę go szacunkiem, nic więcej!
Ansa nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- A ty? - uśmiechnęła się złośliwie. - Kogo tu sobie wypatrzyłaś?
Co to za pytanie?! Nie mam czasu na chłopaków! Muszę trenować. Od razu jej zaprzeczyła. Nie pozwalała sobie na taką utratę koncentracji.
- Gdy pytałam o ciebie jeden chłopak uroczo się zarumienił.
- Co? Który?!
- Kto wie? - spytała słodko.
- Petra!
Zaśmiała się głośniej.

CZYTASZ
Ai no Tsubasa
FanfictionNie jestem wyjątkowa. Nie jestem jedyna, która pragnie żyć naprawdę. Niektórzy porównują ludzkość do bydła, żyjącego posłusznie w zagrodzie za trzema murami - Maria, Rose, Sina - ja jednak próbuje żyć według słów mojej mamy, która została zamordowan...