Rozdział 50

9.1K 647 80
                                    

Od razu pojechaliśmy do szpitala. Ten ohydny zapach środków dezynfekujących i wszechobecna, rażąca biel. Coś okropnego.

- Nie wpuszczę pani - oświadczył doktor w białym kitlu, zagradzając mi drogę na salę. - Nie mogę narażać pani na stres.

- O, jasne! Jak zostanę tutaj to będę stresować się o wiele mniej! - fukam nieprzyjemnie. - Proszę mnie tam wpuścić!

Lekarz przez chwilę mierzy mnie wzrokiem, ale ustępuje widząc upór w moich oczach i złość w zaciśniętych pięściach. Wreszcie mężczyzna odsuwa się w bok. Szybko wpadam do sali, gdzie leży moja mama. Zatrzymuję się tuż przed jej łóżkiem, a łzy napływają mi do oczu.

- Mamo... - szepczę i zanoszę się szlochem.

Kobieta leży owinięta białą, sztywną, nieprzyjemną w dotyku pościeli. Cała jest w siniakach, oczy ma mocno podkrążone, zaklejony łuk brwiowy i mnóstwo zadrapań na twarzy i szyi.

- Mamusiu...

Czuję jak silne ramiona oplatają mnie od tyłu i przyciskają do swojego torsu. Wpatruję się w moją mamę. Mimo wszystkich niemiłych rzeczy, które zrobiła, kocham ją.

- Kocham cię, mamo - pociągam nosem i nachylam się nad nią. - Nie rób tego, mamo.

- Ona też cię kocham, Lou - odpowiada tata szeptem.

Jej oczy wpatrują się w moje, tylko lekko otwarte. Są zaszklone, lekko zamglone i nie świecą tak jak kiedyś.

- Będziemy mieć córeczkę, wiesz? - uśmiecham się przez łzy. - Będziesz babcią, będziesz miała kolejną wnuczkę... Mamo...

Jej powieki opadają i nie widać już ani trochę jej oczu. Kładę moje rozedrgane dłonie na jej ramionach. Stoję tak, nachylona nad nią, wracając do różnych wspomnień z dzieciństwa. Wszystko przerywa ten sam lekarz w białym fartuchu.

- Pożegnali się już państwo?

- Jak-k t-to pożegnali? - jąkam się i podświadomie z całych sił wbijam paznokcie w ramiona Harry'ego, żeby mnie puścił.

Dopiero słysząc jego syk bólu rozluźniam uścisk.

Doktor lustruje nas wzrokiem. Zaczyna coś mówić o krążeniu pozaustrojowym, ale wyłączam się nic nie rozumiejąc z jego bełkotu pełnego trudnych słów. Słów, których nie dopuszczam do siebie, myśląc tylko o mojej mamie.

- Decyzja należy do państwa - oznajmia ze stoickim spokojem i wychodzi.

Mam ochotę rzucić się na tego doktorka. Moja mama umiera, a on wydaje się w ogóle tym nie przejmować! Niech do cholery coś zrobi, a nie rzuca tylko swoimi mądrymi gadkami na lewo i prawo!
Tata siada na brzegu łóżka i delikatnie bierze jedną dłoń mamy w swoje. Jego ramiona zaczynają się trząść w szlochu. Chcę zostać, chcę jeszcze raz pożegnać mamę. Harry wyprowadza mnie z sali wbrew moim protestom i głośnemu płaczowi. Zapieram się rękami i nogami, ale jest zbyt silny. Drzwi zamykają się, a ja jeszcze raz próbuję się do nich dostać i je otworzyć, żeby wejść do środka.

Po jakimś czasie wreszcie drzwi uchylają się. Wychodzi zapłakany tata. Stało się, odłączył aparaturę. Zaczynam krzyczeć, chcę rzucić się na niego z pięściami, ale Harry zbyt mocno ogranicza moje ruchy. Mój tata podchodzi do mnie i nie zważając na atak z mojej strony na jego osobę, przytula mnie do siebie.

- Przepraszam, Lou. Ona tego chciała - szepcze, a ja coraz bardziej płaczę. - Zaraz po tym jak powiedziałaś nam, że jesteś w ciąży, okazało się, że ma glejaka mózgu. Nie chciała ci nic mówić, żebyś się nie denerwowała - mówi spokojnie i zaczyna kołysać moim roztrzęsionym ciałem. - Gdyby nie ten wypadek... Nie denerwuj się, proszę. Sądziłem, że będziesz chciała się z nią pożegnać... Louise, kochanie...

Uspokajam się trochę. Biorę kilka wdechów. Nie mogę się denerwować, nie mogę się denerwować - powtarzam w głowie jak mantrę. Zamykam oczy i wtulam się w mojego ojca. Znów czuję się jak mała dziewczynka. Chcę zapamiętać mamę taką, jaką była kiedyś...

- Nic nie mów, tato, proszę.

***

Trzeci marca. Zimno przeszywa mnie do szpiku kości. Wieje chłodny wiatr, który ochładza rozgrzane ciało. Harry pomaga mi wyjść z auta. Nie za bardzo kontaktuję. Wszystko wokół jakby do mnie nie dociera. Jakieś ciotki przychodzą i składają wyrazy współczucia. Nawet nie wiem kto i co do mnie mówi. Wreszcie tata wybawia mnie od reszty rodziny i trzymając mnie w ramionach idzie gdzieś na bok, z dala od zgiełku.

Stoję. Harry i tata obok mnie otaczają mnie ramionami. Wiem tylko, że płaczę, a Harry delikatnie kiwa mną na boki. Spuszczają trumnę w dół, a ja nie mogąc tego wytrzymać, chowam twarz w klatkę piersiową Harry'ego i wybucham spazmatycznym płaczem. Mój mąż gładzi mnie po plecach, ale to nie pomaga w uspokojeniu się.

- Louise, oddychaj - słyszę szept taty.

Staram się nabrać powietrze nosem i wypuścić ustami. Muszę się uspokoić. Wdech, wydech. Powoli i spokojnie. Harry całuje mnie w czoło i poprawia mój szalik.

- Idźcie już do domu - mówi mój tata i odprowadza nas do auta.

Wsiadam i gubię się w myślach. Przestaję rozdrapywać rany dopiero, kiedy samochód zatrzymuje się pod domem. Czuję, że Harry uważnie mi się przypatruje, ale nie odwracam się w jego stronę. Za chwilę drzwi otwierają się i wysiadam z pomocą mojego męża. Uspokój się - powtarzam sobie w myślach. Nawet nie wiem jak ląduję w sypialni wtulona w Harry'ego. Gładzi mnie po ramieniu i szepcze uspokajające słówka. Zamykam oczy i staram się wyciszyć.

 Zamykam oczy i staram się wyciszyć

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

~*~

Proszę, nie potępiajcie Lou za jej zachowanie. Stanęła oko w oko ze śmiercią swojej mamy. Wykażcie trochę zrozumienia, błagam.

Dla mnie ten rozdział był... huh, trudny.

Miłego dnia,
Soczysta Pomarańcza x

Wedlock | Harry Styles ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz