R 14 - nie jedno imię ma...

4.9K 392 78
                                    

(uwaga: ten rozdział może wywołać cukrzycę, od nadmiaru cukru)


Przeciągnąłem się i ze smutkiem stwierdziłem, że byłem sam. Po porannym spacerku pożegnaliśmy się z Lou pod drzwiami i każdy poszedł w swoją stronę. Nie wiem, co się ze mną stało, że ostatnio nagle zacząłem potrzebować przy sobie Louis'a. Cholera... przecież jeszcze tydzień temu gnębiłem go jak każdego innego człowieka w naszej szkole, a teraz brakuje mi jego najmniejszego dotyku. Nie przeszkadzało mi nawet to, że nie mówi. Jakoś nam szło dogadywanie się ze sobą. Jednak musiałem nauczyć się języka migowego.

Wstałem z łóżka, ubrałem na siebie koszulkę i spodnie. Zszedłem na dół. W kuchni było trochę cicho i nie powiem, że się nie ucieszyłem, gdy przy stole siedział tylko Lou. Podszedłem do niego cicho i zasłoniłem mu oczy dłońmi. Odchylił głowę, opierając się o moje krocze. Uśmiech na jego ustach wywołał we mnie przyjemne ciepło. Zabrałem dłonie z jego oczu i zatonąłem w ich błękicie. Nawet nie wiem kiedy z moich ust wydobyło się jedno słowo.

– Przepraszam...

Jego usta rozszerzyły się w większym uśmiechu.

'Wybaczam' – tyle zdążyłem wyczytać z jego ust, zanim usłyszałem otwieranie drzwi wejściowych. Złożyłem szybkiego całusa na jego wargach i odsunąłem się. Usiadłem na krześle akurat w momencie, gdy Klara weszła do kuchni.

– O, chłopcy... – Postawiła na szafce kosz z kwiatami. – Obaj spóźniliście się na śniadanie. – Zmarszczyła brwi. – Mam nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z tymi skrzypiącymi drzwiami wyjściowymi tuż nad ranem.

Przełknąłem ślinę, ale dalej się uśmiechałem. Ukradkiem spojrzałem na Lou. Chłopak schował twarz w dłonie.

– Ja nie mam nic przeciwko temu, że się wykradacie po nocach, ale twoja mama, Harry, nie byłaby zadowolona. – Odwróciła się i spojrzała na nas. Ja dalej szczerzyłem się jak głupi. – Bo ponoć się nie lubicie. – Wzruszyłem ramionami. – Wasi rodzice nie wiedzą, prawda?

– O czym? – Serce mi stanęło. Cholera, czy ona podejrzewa, że my...

– Że się jednak lubicie.

– Oczywiście, że nie. Bawimy się przy tym dobrze. – Louis lekko kopnął mnie w kostkę. Skrzywiłem się trochę, ale nie chciałem dać po sobie nic znać. – Nie sypniesz nas, prawda? – Tym razem oberwałem z otwartej dłoni w czoło. – Ała... za co to było?

Potarłem bolące czoło i spojrzałem na Lou. Chłopak właśnie posyłał mi spojrzenie typu zabiję cię. Uśmiechnąłem się tylko i pokręciłem głową.

– Lou, idę na cmentarz... idziesz ze mną?

Mina chłopaka od razu się zmieniła. Teraz już nie wyrażała gniewu, tylko smutek. Louis pokiwał głową i stał się taki nieosiągalny. Nie odtrącił mojej dłoni, którą położyłem na jego udzie, ale poczułem między nami jakąś dziwną barierę. Chciałem go teraz przytulić, pocieszyć... zrobić coś, aby wrócił do mnie.

Resztę poranka spędziłem w swoim pokoju. Czułem się dziwnie. Tak jakby jakaś cząstka mnie została z Louis'em, za jego niewidzialnym murem. Byłem trochę zły, że nagle zrobił się dla mnie taki zimny, choć nie powinienem. Przez ostatnie miesiące byłem dla niego takim chujem, że nawet nie powinienem czuć tego co teraz czułem i nie powinienem od niego oczekiwać całkowitego oddania.

A po za tym, to miało związek z jego mamą. Pewnie jeszcze źle to znosi.

Byłem egoistycznym dupkiem, myślącym tylko o sobie.

silent love • larry stylinson☑Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz