15

1K 68 7
                                    

Rano byłam kłębkiem nerwów, nie wiem, jak wytrzymam ten dzień w pracy a później tą cholerną podróż z wiecznie milczącym Emilem.

Jeszcze raz spojrzałam na zawartość swojej walizki i omiotłam wzrokiem pokój, po czym przeszłam do sypialni i łazienki, upewniając się, że nie zapomniałam o niczym.

Sięgnęłam po klucze od mieszkania i zmierzałam do drzwi, kiedy kątem oka zobaczyłam karton mleka, stojący na szafce obok lodówki. W szybkich trzech krokach podeszłam do lodówki, by je schować, a zamykając ją utkwiłam wzrok w zawieszonej po środku kartce. Pośpiesznie przeczytałam zgrabne pismo Elwiry i uśmiechnęłam się sama do siebie. Zanotowałam w pamięci, aby zdjąć ją po powrocie. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, a towarzyszący mi od rana niepokój przybrał na sile.

Miałam wrażenie, że autobus wlecze się niemiłosiernie i jak na złość trafia na same czerwone światła. W głowie stworzyłam milion scenariuszy mojego wyjazdu. Żaden nie był optymistyczny. Bałam się, że nie jestem wystarczająco przygotowana do spotkania, że Emil znajdzie jakiś powód, aby mnie zdeprecjonować. Myśląc o kilku godzinach w samochodzie z Emilem poczułam, że żołądek podchodzi mi do gardła. Na koniec widziałam zimny weekend pełen deszczu, bo skoro chciałam odpocząć i poleżeć na plaży, to pewnie pogoda spłata mi takiego figla. Gdzieś czytałam, że trzeba myśleć pozytywnie, bo myśląc odwrotnie sami ściągamy na siebie nieszczęścia. Niestety, wysiadając z autobusu nie widziałam nic pozytywnego w tym wyjeździe. Strasznie się go bałam.

Weszłam do biura pełna obaw, gdy w drzwiach spotkałam, nikogo innego jak towarzysza mojej podróży. Ubrany w jasnoszary garnitur i błękitną koszulę, dziś bez żadnych wzorków, wyglądał całkiem przyzwoicie i uśmiechał się do mnie, chyba pierwszy raz w życiu. Odwzajemniłam uśmiech, choć na pewno nie był on najprzyjemniejszy.

– Dzień dobry Pani Mileno. Może pomóc z walizką?

– Dzień dobry, dziękuję, nie trzeba - grzecznie się uśmiechnęłam. W końcu miałam walizkę na kółkach.

Zawsze chodziłam do biura schodami, po trzech latach pracy sześć pięter nie stanowiło dla mnie większego problemu, zresztą uznałam, że dzięki temu nie muszę ćwiczyć, bo to wystarczająca forma wysiłku fizycznego. No cóż, może biorąc pod uwagę ilość czekolady, którą potrafiłam pochłonąć jednego wieczoru, nie do końca było to zgodne z prawdą, ale lubiłam sądzić, że jest inaczej. Dziś musiałam jednak skorzystać z windy, bo choć spakowałam małą walizkę, to jednak była ciężka.

Gdy drzwi windy zamknęły się za nami poczułam się nieswojo. Emil mówił coś do mnie, ale nie wiem co, wstrzymując oddech na czas jazdy, grzecznie kiwałam mu głową i się uśmiechałam. Na szczęście podróż można było liczyć w sekundach i na dźwięk otwieranych drzwi, wypuściłam głośno powietrze.

–  Jezu, Milena, a co ty taka blada? - zapytała Ala jak tylko przekroczyłam próg naszego pokoju - A zapomniałam, windą musiałaś wjechać - powiedziała patrząc na moją walizkę. - Chcesz wody czy kawę ci  zrobić? Siadaj, odsapnij.

– Cześć - powiedziałam tylko i usiadłam przy biurku.

Zajmowałyśmy niewielki pokój, ale postarałyśmy się, aby był przytulny. Ciemnogranatowa wykładzina i jasne meble nie tworzyły przyjemnego widoku. Przyniosłyśmy z Alą kwiaty doniczkowe, ustawiając dużą palmę w rogu przy drzwiach wejściowych i różowe storczyki na naszych biurkach, dzięki którym pokój ożył. W końcu spędzałyśmy tu większą część naszego dnia, chciałyśmy się tu dobrze czuć.

– Myślałem, że już Pani nie dotrze - na dźwięk głosu szefa, aż drgnęłam- zapraszam do mnie.

Nim zdążyłam odetchnąć siedziałam przez blisko trzy godziny z szefem nad jego planem, słuchając uważnie jego tłumaczeń i robiąc sobie notatki do spotkania. Gdy kończyliśmy czułam się jak po przebiegnięciu maratonu.

– Cieszę się, że Pani tam jedzie, jest Pani moją nadzieją, że Emil nie zepsuje miesięcy mojej ciężkiej pracy.

Ten facet co rusz mnie zaskakiwał, ale muszę przyznać, że w końcu po trzech latach pokazał jakieś ludzkie oblicze.

– Panie Januszu, postaram się, żeby wszystko było dobrze. Obiecuję - powiedziałam przejęta.

– Wie Pani co, jak wszystko skończy się pomyślnie, podpiszemy papiery z Natur-Vit, a Pani sprawdzi się na wyjeździe... ja lubię inteligentnych ludzi, a Pani jest inteligentna ... wtedy, no cóż, pomyślimy o podwyżce.

Stałam jak słup soli. Niepewnie uśmiechając się zostałam przez szefa odprowadzona do drzwi.

– To powodzenia - rzekł

– To ja chyba nie podziękuję - powiedziałam siląc się na uśmiech - Do zobaczenia w poniedziałek.


*******

Droga do Sopotu była jakimś koszmarem, Emil okazał się okropnym kierowcą i autentycznie zaczęłam się bać czy dojedziemy cali i zdrowi na miejsce. Przez całą drogę starał się mnie zagadywać, a ja starałam się grzecznie z nim rozmawiać. Mimo tego, że pracowaliśmy w tej samej firmie, ba, nawet w tym samym dziale blisko trzy lata, to wymienialiśmy tylko zwykłe dzień dobry i do widzenia. Emil nie lubił Janusza i automatycznie nie lubił mnie, jego asystentki. Traktował mnie trochę jakbym była powietrzem. Niewiele o nim wiedziałam, a teraz w tym cholernym metalowym pudełku opowiadał mi jak gdyby nigdy nic pół swojego życia. Skąd pochodzi, dlaczego wybrał takie studia, jak trafił do firmy.

Dostałam smsa od Elwiry.

Hej śliczna i jak droga?


Nawet nie pytaj, Emil nie umie jeździć i trajkocze jak najęty :/


– Narzeczony? - głupio zapytał spoglądając na mnie i unosząc wyżej prawą brew.

– Nie mam narzeczonego - odparłam krótko.

Telefon znów się odezwał.

Chyba lepiej, że gada, niż mielibyście milczeć przez pięć godzin ;) odezwij się później :*


Po nieco ponad czterech godzinach jazdy weszliśmy do hotelu. Konferencja była w Sheratonie i tu mieliśmy zarezerwowane pokoje. W życiu nie byłam w Sheratonie, to jedyny plus tego wyjazdu, dobry hotel.

– To co Pani Mileno, może zjemy razem jakąś kolację, umieram z głodu?

– Tak, pewnie.

– Spotkajmy się za kwadrans w restauracji.

– Oczywiście.

Nie miałam ochoty spędzać z nim nawet minuty dłużej, ale przecież nie mogłam odmówić. Zadzwoniłam szybko do El, zapewnić ją, że dojechałam w jednym kawałku i zeszłam na dół.

Zamówiłam pieczonego sandacza w sosie ziołowym, w cenie której nie zapłaciłabym za niego, gdybym nie była na służbowej kolacji. Skoro nie dostaję służbowego Audi, to chociaż zjem porządną kolację. Ryba była przepyszna.

– Sądzę, że powinniśmy mówić sobie po imieniu - wypalił nagle Emil.

Zatrzymałam widelec w połowie drogi do ust, po czym szybko wepchnęłam go do buzi. Zyskałam parę sekund na odpowiedź.

– Nie wiem czy to dobry pomysł - zaczęłam niepewnie.

– Ależ oczywiście, że dobry. Nie jestem taki stary jak Janusz - zaśmiał się sam do siebie - poza tym, będzie nam się łatwiej współpracowało. Emil jestem - i wyciągnął w moim kierunku kieliszek z białym winem.

– Milena - bąknęłam, stukając delikatnie naszymi kieliszkami.


Lista MiliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz