R 3 - martwe morze

5.3K 474 230
                                    

(od au.: może się tu pojawić dużo brzydkich słów moje kochane pszczółeczki)


Rano obudził mnie krzyk matki. Miałem ochotę zasłonić się toną poduszek, aby tego nie słuchać. No ale kiedy usłyszałem swoje imię miedzy wykrzykiwanymi przez nią słowami, próbowałem się wsłuchać.

– Harry... zejdź, do jasnej cholery, natychmiast na dół! Ile mam cię wołać?!

To nie wróżyło nic dobrego z faktu, że zegar wskazywał dopiero szóstą rano. Kto normalny wstaje o tej godzinie?!

Jednak wygrzebałem się z łóżka i zszedłem do kuchni, gdzie zastałem mamę wiszącą nad Louis'em. Chłopak próbował wyrwać się ze szponów mojej matki.

Kiedy wreszcie matka na mnie spojrzała, pożałowałem, że żyję. Jej mina mówiła, że powinienem zacząć kopać sobie grób. Wiedziałem, że tak będzie.

– Co zrobiłeś, Louis'owi?! – Miałem ochotę walić głową o ścianę.

Dlaczego wszystko, co działo się temu idiocie, musiało być moją winą?!

To, że byłem jaki byłem nie oznaczało, że całe zło tego świata to moja zasługa.

– Nic... – Moje dłonie automatycznie zacisnęły się w pieści. Posłałem mamie wrogie spojrzenie. Miałem ochotę ich wszystkich pozabijać.

– Zobacz jak on wygląda...

– A w dupie mam jak wygląda. – Cofnąłem się do tyłu. – Nie wszystko, co dzieje się tej gnidzie... jest moją winą!

Opuściłem kuchnię i praktycznie wbiegłem po schodach. Trzasnąłem drzwiami swojej sypialni z taką siłą, że trochę ściany przy nich dopadło. Miałem to jednak w dupie.

Na wszelki wypadek zamknąłem się na klucz. Rzuciłem się na łóżko, nakładając na głowę poduszkę.

Od momentu, gdy rodzice się rozwiedli, byłem totalnym dupkiem. Ignorowałem przyjaciół, rodzinę i wszystko, co mnie otaczało.

Miałem w dupie to, że nie zaparzę kawy zimną wodą, ani że moje zachowanie nie wychodzi mi na dobre.

Nie interesowało mnie to, że znęcanie się nad słabszymi nie czyni mnie lepszym od nich.

To wszystko czyniło mnie jedynie gorszym... Bardzo dobrze to wiedziałem, ale to stanowiło część mnie.

Nie zszedłem na śniadanie, nie mając ochoty patrzeć na ich mordy.

Do szkoły wybrałem się tuż przed ósmą. Zatrzasnąłem za sobą drzwi wyjściowe, tak żeby matka słyszała, że wychodzę.

Wsiadłem do auta i odjechałem z piskiem opon. Dzień zaczął się bardzo fatalnie i coś czuję, że będzie jeszcze gorzej.

Wszedłem do szkoły, maszerując z zacięta miną przez korytarz. Wszyscy automatycznie schodzili mi z drogi, bojąc się, aby czasem mi nie podpaść. Mieli rację... Dziś lepiej trzymać się ode mnie z daleka. Mógłbym kogoś przez przypadek zabić.

No i wtedy namierzyłem cel... Osobę, która była winna wszystkiemu, co ostatnio mi się przytrafiało.

Louis Tomlinson stał przy szafkach i czytał książkę.

Nogi same mnie do niego zaprowadziły. Z całych sił pchnąłem go, w wyniku czego uderzył o metalowe szafki i upadł na podłogę. Czułem, jak kipi ze mnie złość. Gotowałem się od środka. To, co miałem ochotę zrobić temu pieprzowemu chłopakowi, nie miało nic wspólnego z tym, co robiłem dotychczas. Miałem ochotę kopać go tak długo, aż straci przytomność. Przemawiała przeze mnie chęć mordu.

silent love • larry stylinson☑Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz