Spotkanie z przyjacielem

162 13 3
                                    

Powoli zaczynam przyzwyczajać się do swojej roli bezwolnej ofiary, która robi wszystko, aby tylko wymknąć się śmierci. Idę przed siebie, a strach przestaje mnie paraliżować. Zamiast tego motywuje. Popycha naprzód, gdy zmęczone nogi odmawiają posłuszeństwa. Z wroga staje się sprzymierzeńcem.

Widok strzałek ułożonych z ludzkich kości czy też namazanych rudą krwią już nie przeraża. Do wszystkiego da się przywyknąć. Ja zdążyłam już przywyknąć do tej chorej gry. Stała się dla mnie czymś niemal normalnym. Niby mam gdzieś w głowie zapisane, że to nie jest normalne, jednak po czasie, który przez monotonię zdaje się być wiecznością, mój zmęczony gierkami tajemniczego psychopaty umysł postrzega moją sytuację jako zupełnie zwyczajną. Dziwne, jak ludzki mózg potrafi się zaadaptować.

Widzę, że ściana lasu się kończy. Prześwit w martwych gałęziach. Czyli... to już koniec? Wygrałam? Nie chce mi się w to wierzyć! Jednak gnana nadzieją, biegnę. Mimo zmęczenia znajduję w sobie resztki sił i... widzę kolejny znak. Gratulacje? A skądże!

Skocz, jeśli się odważysz.
M.

Skocz... no tak! Mogłam się domyślić, że coś za łatwo poszło. Las się urwał, bo przede mną zieje czernią przepaść. Przełykam gęstą ślinę. W ustach mam istną Saharę, ale nie mam co pić. Musiałabym chyba przeciąć własną skórę i spijać krew. Zimny dreszcz przechodzi mi po plecach na samą myśl. Chyba ta walka o życie doszczętnie zniszczyła mi psychikę. A przecież zabawa dopiero się zaczęła!

Staję na krawędzi przepaści i łzy stają mi w oczach. Mam lęk wysokości i ON dobrze o tym wie. Chce nie złamać. Chce, żebym się przelękła. Wykorzystuje moje słabe punkty i jest ich w pełni świadom. Skakać? A może on tylko mnie podpuszcza? Może chce, bym sama się zabiła? Skręciła sobie kark? Albo na przykład kostkę? I nie mogła kontynuować marszu? Rozwalony ponad rok temu staw skokowy nadal się do końca nie zregenerował. Może i o tym wie tajemniczy prześladowca? Wydaje mi się to całkiem możliwe. Jednak jeśli nie ruszę się z miejsca, to śmierć na miejscu.

Jeszcze raz patrzę na pień najbardziej wysuniętego drzewa. Na dole czeka list. Dobra... nie ma rady. Ze ściśniętym gardłem staję przy samiutkiej krawędzi, połowę stóp mam ponad przepaścią. Zamykam oczy i czynię krok do przodu. Lecę przez ułamek sekundy, który zdaje się być wiecznością i gdy tylko praktycznie instynktownie wyczuwam grunt, zginam nogi, upadam i toczę się z impetem po ziemi. Grunt jest taki, jak na górze: twardy i suchy. A ja zatrzymuję się, a jakże, na pniu drzewa, o który mocno wyrżnęłam bokiem. Jednak przy samej skarpie był inny. Miękki. Otwieram oczy i patrzę w tamtą stronę. W cieniu stromej skarpy rozkładają się trupy. Kolejne. A ja w nich lądowałam. Martwe ciała zamortyzowały mój upadek. Być może tylko dzięki nim nadal żyję. W starciu z nagim, twardym podłożem nie miałabym szans. Sama mogłabym za jakiś czas zamortyzować czyjś upadek.

Tu miał być list. Znów grzebanie w trupach? Widać nie mam wyjścia... przeszukuję stos ciał, by znaleźć to właściwe i widzę... ciało, na którego żebrach, jak na linijkach w zeszycie napisał tym samym równiutkim pismem...

To się nazywa przeć po trupach do celu. Dobrze Ci idzie. Kieruj się wzdłuż skarpy.
Gratuluję i pozdrawiam.
M.

Wdech. Wydech. Uspokój się. Powstrzymaj cisnące się do oczu łzy, które pojawiły się po ujrzeniu jednej z martwych twarzy. To nie on... to tylko ktoś do niego podobny... tylko... nie... to...

Pieprzyki na przedramieniu. Pięć małych, brązowych punkcików, ułożonych w niemal idealny foremny pięciokąt. Nie ma wątpliwości. To on. Mimowolnie krzyczę, a w oczach stają mi łzy. Pochylam się nad ciałem, jeszcze ciepłym. Ze łzami patrzę w szkliste oczy, wpatrujące się w pustkę. Nadal są piękne, choć martwe.

Tego chciał M. Chciał, żebym go ujrzała. Żeby ostatecznie mnie złamać. Pociągam nosem i szlocham głośno, obejmując martwe ciało. Złamałeś mnie... gratuluję...

Jednak cudowną rzeczą jest ludzka psyche. Potrafi mimo tego, że umysł swoje wie, wmówić samej sobie, że to jednak nie ten, którego zawsze traktowałam jak rodzonego brata. I właśnie to oszukiwanie samej siebie pozwala mi się pozbierać, choć z trudem i iść naprzód. Stawić czoła tajemniczemu M. raz jeszcze.

Zabawa w podchodyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz