Rozdział pierwszy

817 107 63
                                    

Słów: 880

Prawie całą noc chodziłem po pokoju i myślałem nad grupą wsparcia. Byłem gotów pójść rano do rodziców i oznajmić, że nie idę na żadne spotkanie. Wiem, że to dla mojego dobra, ale co ja tym ludziom miałem powiedzieć? Że jestem biednym, chorym na raka nastolatkiem i żeby mi współczuli? Nienawidzę gdy ktoś się nade mną żali, nienawidzę mówić o swoich problemach, chorobie. Myśl na temat grupy wsparcia doprowadzała mnie do szału.

Była dziesiąta rano.

Wstałem, ubrałem na siebie szare dresy, czarną koszulkę i na to zarzudziłem czarną bluzę. Już na schodach usłyszałem jak mój ojciec kłóci się o coś z Jo.

- Dzień dobry - przerwałem im, na co obydwoje w tym samym momencie szeroko się do mnie uśmiechnęli, jakby myśleli, że nie słyszałem ich sprzeczki.

- Louis! siadaj. Chcesz coś zjeść?

- Dziękuję, nie jestem głodny. Kiedy jedziemy?

- Jeszcze mamy sporo czasu, ale jak chcesz możemy wyjść z domu wcześniej i zrobić sobie mały spacer.

Zgodziłem się. Bardzo dawno nie byłem sam na sam z mamą, więc pomysł ze spacerem wydawał się być świetną opcją na odstresowanie. Poszedłem do łazienki ułożyć włosy, które bardzo szybko mimo wszelakich zabiegów mi odrosły. Chwilę później byłem gotowy do wyjścia. Ubrałem na siebie czarny płaszcz i założyłem moją ulubioną parę czarnych vansów.

-Gdzie butla z tlenem? Chyba nie myślałeś, że puszczę cię bez niej na cały dzień - spojrzała na mnie z lekką irytacją. Wiedziałem, że Jo mi nie odpuści. Musiałem włożyć do nosa znienawidzoną rurkę, podpiętą z drugiej strony do butli z tlenem, która pomagała mi oddychać.

Złapałem mojego "przyjaciela" i wyszliśmy z domu. Na dworze było chłodno i padał deszcz, a ja od razu pożałowałem, że zgodziłem się na spacer.

- Jak się czujesz? - spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Naprawdę dawno nie rozmawialiśmy tylko we dwójkę.

- Dosyć dobrze...- zacząłem niepewnie - Choć nadal uważam, że grupa wsparcia nie jest mi potrzebna i ...

- Bądź cicho. Na pewno nie zaszkodzi ci, jak chociaż raz się tam zjawisz. Może być naprawdę fajnie - lekko się do mnie uśmiechnęła.

- Tak, zapowiada się świetna zabawa...

W połowie drogi postanowiliśmy wrócić się pod dom. Zaczął sypać grad, a ja ledwo mogłem utrzymać się na nogach przez silny wiatr. Choroba spowodowała, że byłem bardzo wychudzony i z trudem pokonywałem dłuższe niż 100 metrów dystanse. Co chwilę musiałem siadać na ławce i odpoczywać, co było bardzo denerwujące i utrudniało mi normalne funkcjonowanie.

Kwadrans później znaleźliśmy się pod domem i wsiedliśmy do samochodu. Do spotkania zostało 10 minut, więc wyjechaliśmy z garażu i ruszyliśmy w stronę miasta.

~

- Będę czekać na ciebie tutaj za godzinę! Będzie dobrze! - Jo machała do mnie z parkingu z wielkim uśmiechem na twarzy.

- Wiem! Jedź już! - krzyknąłem do niej i wszedłem niepewnie do budynku. Panowała w nim grobowa cisza, przez co chwilę zastanawiałem się, czy przyjechaliśmy w dobre miejsce.

Ujrzałem na ścianie tabliczkę z napisem "grupa wsparcia osób chorych na nowotwór" i strzałkę w prawo. Niepewnie ruszyłem w tym kierunku, czując się jak idiota z tą głupią butlą w ręce. Szedłem przed siebie i wiedziałem, że jestem coraz bliżej sali. Z każdym krokiem coraz bardziej się trząsłem, a rączka od butli wypadła mi z ręki chyba 3 razy. Gdy stanąłem pod wejściem do sali usłyszałem jak ludzie śpiewają, a ktoś gra na gitarze. Przerażony wziąłem głęboki wdech, poprawiłem rurkę i niepewnie otworzyłem drzwi.

Zapadła cisza. Wszyscy zwrócili swoje ciekawe spojrzenia w moją stronę, a moja twarz zamieniła się w wielkiego, czerwonego buraka. Musiałem wyglądać naprawdę komicznie. Niska blondynka przywitała się ze mną skinieniem głowy i zaprosiła do reszty. Szedłem w stronę wolnego miejsca, gdy wszyscy znowu zaczęli śpiewać, a dziewczyna grać na gitarze. Usiadłem obok niskiej, otyłej kobiety z chustą na głowie, która szeroko się do mnie uśmiechnęła. Ludzie tańczyli, śpiewali, nie wyglądali tak, jak sobie ich wyobrażałem. Myślałem, że wszyscy będą ponuro siedzieć obok siebie i opowiadać swoje smutne historie z życia. Co ja właściwie tam robiłem?

Miałem chwilę, żeby przypatrzeć się każdemu z osobna. Większość zgromadzonych, były to osoby w podeszłym wieku. Blondynka, która najprawdopodobniej prowadziła całą tą szopkę miała niecałe 25 lat i starała się zachęcić jak najwięcej osób do wspólnej zabawy. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, nie marzyło mi się wspólne śpiewanie, a już na pewno nie taniec. W oczekiwaniu na oficjalne rozpoczęcie spotkania zacząłem bawić się sznurkiem od spodni, gdy po chwili zorientowałem się, że ktoś z ogromną ciekawością od dłuższego czasu mi się przygląda.

Chłopak miał nie więcej niż 16 lat. Był szczupły, wysoki, a jego gęste, brązowe loki wyróżniały go z tłumu. Czemu wcześniej go nie zauważyłem? Nie wyglądał na kogoś kto kiedykolwiek był chory na raka. Był uśmiechnięty, radosny i cały czas wpatrywał swoje zielone ślepia w moją osobę. 

Gdy zauważył, że się mu przyglądam speszony odwrócił wzrok, jednak uśmiech dalej nie schodził mu z twarzy. Wiedziałem, że co chwilę znów na mnie zerkał, gdy ja próbowałem zachowywać się jak najbardziej naturalnie i starać się na niego nie patrzeć.

.

.

.

Cześć wszystkim! Mam nadzieję, że pierwszy rozdział wam się spodoba. Naprawdę nie wiedziałam jak go napisać, już na samym początku padłam i straciłam wenę. Myślałam, że jakoś łatwiej pisze się opowiadania haha. Na szczęście, mam nadzieję, że jakoś fajnie mi to wyszło. Kolejny, drugi rozdział, pojawi się pewnie za kilka dni. 
Dziękuję i pozdrawiam!

61 days (Larry Stylinson)Where stories live. Discover now