Rozdział 47

1.1K 91 19
                                    

Draco stał na kamiennym tarasie i patrzył na morze. Niebo było szare, powietrze wilgotne, a fale wyjątkowo wysokie. Rozbijały się o znajdujące się poniżej skały we wściekłym, hipnotyzującym rytmie. Jako dziecko nigdy nie spędzał tutaj zbyt wiele czasu, matka obawiała się zawsze, że dostanie poparzeń od słońca.
Tuż obok, zaskakując go, z cichym dźwiękiem aportacji pojawiła się Ebby.
— Sir Draco — powiedziała wysokim głosem, przecinając szumiący wokół wiatr. — Przybyli czarodzieje. Harry Potter i...
— Dziękuję — przerwał jej i wszedł z powrotem do zamku.
Czyli nadszedł czas.
Gości oraz ojca znalazł przy wejściu. Weasley i Lucjusz wpatrywali się w siebie, a miny Pottera nie dało się odczytać. Draco wbrew woli przystanął na ten widok. Kto by pomyślał, że kiedyś dojdzie do ich wspólnej współpracy w celu pokonania Voldemorta?
— Będę wdzięczny za niewspominanie o moim tacie — odezwał się Weasley tonem bardziej napiętym, niż Draco kiedykolwiek u niego słyszał. Jemu samemu Weasley nic nie powiedział, ale jasne było, że winą za wydarzenia na Pokątnej obarcza Lucjusza i jego brak jakichkolwiek działań, by zapobiec tragedii. Draco zgadzał się z nim w tej kwestii, jednak nie zdobył się na odwagę, by mu to wyznać.
— Mimo to składam kondolencje — powiedział Lucjusz, patrząc na Weasleya chłodno. Studiował swój kieszonkowy zegarek, co, jak Draco wiedział, stanowiło oznakę skrępowania. W odpowiedzi Weasley jedynie się skrzywił.
— Nie mamy zbyt wiele czasu — oświadczył Malfoy, dając reszcie znać o swojej obecności. Zarówno Potter, jak i Weasley obrócili się w jego kierunku z wyraźną ulgą. — Chodźcie za mną i będziemy mogli zacząć przygotowania.
Ojciec rzucił mu znaczące spojrzenie, ale Draco je zignorował. Zdawał sobie sprawę, że Lucjusz chce dokładnie wiedzieć, co się stanie, kiedy przybędzie Voldemort. Draco również tego chciał.
Zostawili Lucjusza stojącego w holu i zeszli schodami do zakurzonej piwnicy, w której znajdowało się wejście do ukrytego pod zamkiem pomieszczenia. Draco wskazał różdżką na pusty kawałek ściany i wyszeptał zaklęcie, którego ojciec nauczył go zaledwie kilka dni temu. Zmaterializowane przed nimi drzwi zaskrzypiały i otwarły się, ukazując wąską, niknącą w ciemności klatkę schodową.
Gdy do niej wchodzili, Potter zachichotał.
— Czuję się jak w mugolskim horrorze.
— Uważaj, czego sobie życzysz — mruknął Draco.
Zeszli szybko, oświetlając sobie drogę różdżkami. Zaraz potem dojrzeli błysk pochodni z komnaty poniżej.
— Mogłem się domyślić, że to będzie w lochach — powiedział Weasley, gdy wchodzili do środka. Eliksir, który Draco przygotował wcześniej, ciągle bulgotał, emitując słabe światło z centrum komnaty. — Twój ojciec zamykał tu mugolaków? — zapytał.
Draco prychnął.
— Nabył ten zamek dopiero po śmierci mojej matki. Twierdzi, że rodzinny dwór za bardzo mu ją przypominał. — Zarówno Potter, jak i Weasley spojrzeli na niego, wyglądając, jakby trudno było im uwierzyć w te słowa. Draco wzruszył ramionami. — Do naszych celów miejsce jest odpowiednie, prawda?
— Więc to część zaklęcia Perfidio? — zapytał Potter, kiwając głową w stronę kociołka.
— Tak. I powinniśmy zacząć jak najszybciej. — Draco wyciągnął z kieszeni napisaną przez siebie instrukcję.
— Właściwie jest coś, co trzeba zrobić w pierwszej kolejności — oświadczył Potter. — Uderz mnie.
Zaskoczony Draco jedynie patrzył na niego bez słowa.
— Słucham?
— Muszę wyglądać na lekko poturbowanego, czyż nie?
Mimo że Draco ciągle czuł do Pottera wściekłość, nie był na to gotowy.
— Nie można użyć zaklęcia?
— Chodzi o to, żeby nie pozostawić magicznych pozostałości — powiedział Weasley, wyglądając na zaniepokojonego. — Ja już odmówiłem.
— No dalej, Malfoy — rzucił Potter niemal szyderczo. — Przez ostatnie dwa dni byłem dla ciebie totalnym dupkiem. Wiem, że masz ochotę mi przywalić.
Draco zacisnął zęby.
— Nie bawię się w twoje małe gierki. Jeśli chcesz, żebym to zrobił, to zrobię, ale nie oszukuj się, że to coś osobistego.
— Ale to jest coś osobistego — powiedział Potter, podchodząc bliżej. — Między tobą a mną zawsze tak było.
— Musisz się bardziej postarać — odparł Draco.
— A co, boisz się, że złamiesz sobie paznokieć?
Draco wywrócił oczami, po czym walnął go pięścią prosto w szczękę. Potter cofnął się i wzdrygnął, ale Draco ponownie do niego podszedł i uderzył go jeszcze trzy lub cztery razy. Odsunął się i potrząsnął bolącą ręką.
— Zrobione. Zadowolony?
Na twarzy Pottera właśnie wykwitało kilka sporych siniaków, a z rozciętej wargi na podbródek spływała krew.
— Jak najbardziej — mruknął, podnosząc się na nogi. — Masz więcej siły, niż można by się spodziewać.
Umysł Draco zalała wizja, w której Potter wije się pod nim, gdy on wbija się w jego tyłek. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
— Już to słyszałem. — Odwrócił się w stronę kociołka i wpatrzył w niego, jednocześnie wygładzając pergamin, który wcześniej zgniótł w pięści. — Robi się późno. Musimy zaczynać.
— Racja — zgodził się z nim Weasley, rzucając zaniepokojone spojrzenie Potterowi, który ciągle pocierał obolałą szczękę. — Co teraz?
— Zaklęcie wymaga, by każdy z nas oddał trochę krwi — wyjaśnił Draco. Wyczarował szklane fiolki i pozostawił je wiszące nad kotłem, po czym wyjął z torby niewielki nożyk. Naciął swój palec i podał nóż Potterowi. Skupiony na własnej krwi skapującej do fiolki, nie zwracał uwagi na pozostałych. Gdy tylko wystarczająco napełnił buteleczkę, docisnął drugi palec do ranki i czekał.
— Pokaż — powiedział Potter i przesunął ręką wzdłuż rany Draco. Kiedy cofnął dłoń, nie pozostało po niej nic poza cienką różową kreską.
— Dziękuję — szepnął Malfoy. Potter kiwnął głową i uciekł spojrzeniem. Wlali do eliksiru swoją krew w tym samym czasie i obserwowali, jak zawartość kociołka zmienia barwę na fioletową. Draco zerknął na instrukcję, niestety nie było w niej nic na temat koloru, mógł więc mieć tylko nadzieję, że wszystko przebiegło prawidłowo. — Macie metalowe przedmioty? — zapytał.
Weasley uniósł prawą rękę, by pokazać pierścień z kamieniem z jadeitu.
— Należał do mojego dziadka — wyjaśnił.
Draco przytaknął i podciągnął rękaw, odsłaniają bransoletkę na nadgarstku.
— Dostałem ją od matki.
Spojrzeli na Pottera, który zmarszczył brwi.
— Prawdę mówiąc, nie mam żadnej biżuterii. Więc przyniosłem to. — Uniósł stary klucz.
— Nie zadziała — rzucił Draco ze ściśniętym żołądkiem. — To nie może być zwykły przedmiot, musi mieć wielką wartość osobistą.
— Dla mnie ma. Ten klucz... jest od domu na Grimmauld Place, gdzie mieszkał mój ojciec chrzestny. Kiedy kupiłem mieszkanie, transmutowałem go tak, żeby pasował do nowego zamka.
— Nie wiedziałem — odezwał się Weasley. — To naprawdę był jego klucz?
— Tak — odparł Potter, wyglądając na zakłopotanego. — A przynajmniej tak mi się wydaje. Własne mieszkanie to dla mnie najważniejsza rzecz, pomyślałem więc...
— Powinno wystarczyć — powiedział Draco z niewielkim uśmiechem.
— Mamy te przedmioty po prostu wsadzić do kociołka? — zapytał Weasley.
— Nie, w trakcie rzucania zaklęcia muszą mieć kontakt z naszą skórą — wytłumaczył Draco. — Włożymy ręce do eliksiru.
— Ale on wrze — powiedział Potter, zerkając podejrzliwie na bulgoczącą miksturę.
— Nie jest gorący — oderwał się Weasley, trzymają dłoń tuż nad powierzchnią cieczy. — Wydaje się w porządku.
Wszyscy trzej przez chwilę patrzyli na siebie nawzajem.
— Dobrze — powiedział Draco. — Wsadzamy ręce i wypowiadamy trzy razy słowo „perfidio”. Gotowi? — Żaden z nich nie trudził się z ukrywaniem zdenerwowania, gdy podchodzili bliżej i otaczali kociołek.
Weasley spojrzał na Draco.
— Jesteś pewien? Bo jeśli to nie zadziała albo coś się spieprzy, ty będziesz za to osobiście odpowiedzialny.
Malfoy oparł się pokusie wywrócenia oczami.
— Na trzy. Raz, dwa, trzy!
Zanurzyli w eliksirze dłonie z pamiątkami. Weasley miał rację, mikstura wcale nie była gorąca, a jedynie przyjemnie ciepła. Draco poczuł mrowienie na skórze, a po chwili pod powierzchnią cieczy wokół jego nadgarstka oplotły się dwa komplety palców, naciskając na bransoletkę.
Uniósł wzrok i skinął głową.
— Perfidio. Perfidio. Perfidio.
Mrowienie w dłoni przybrało na sile i ogarnęło również ramię. Nie było nieprzyjemne, ale raczej niepokojące. Rozprzestrzeniło się na pierś oraz głowę i sprawiło, że uniosły mu się włosy. Potem przeniosło się na resztę tułowia, nogi, połaskotało stopy. I nagle zniknęło. Wszyscy odetchnęli gwałtownie, a ich ręce zostały z wielką siłą wypchnięte z kociołka.
— Łał — mruknął Weasley, otwierając szeroko oczy. Zawartość kociołka zmieniła kolor na czerwony, zaczęła wirować, jak gdyby spływała ze zlewu i po kilku sekundach nie pozostało po niej ani śladu.
— To było bardzo dziwne — powiedział Potter. — Nigdy nie czułem niczego podobnego.
Draco uśmiechnął się. Pewnie dlatego, że nie próbowałeś narkotyków, pomyślał.
Potter i Weasley spojrzeli na niego jednocześnie.
— Co? — spytał Draco.
— Nie widziałem, żeby poruszał ustami — odezwał się Weasley ze zdziwieniem w oczach.
— Czekaj... słyszeliście to?
— Tak — odparł Potter. — Czy to efekt działania zaklęcia?
— Nie wiem — przyznał Draco.
Co to znaczy, że nie wiesz? Myśl z pewnością pochodziła od Weasleya.
Malfoy prychnął.
— Zaklęcie miało nas ze sobą związać. Pergamin nie wspominał nic o telepatii.
— Jestem pewien, że okaże się to przydatne — stwierdził Potter. — Ale teraz wszyscy powinniśmy uważać, co myślimy. — Kiwnął głową w stronę Weasleya i posłał Draco znaczące spojrzenie.
Malfoy włożył swoją torbę do kociołka i odesłał go do hotelowego pokoju, starając się zachować pusty umysł.
— Dobrze, a teraz wasz plan. Może go zaczniemy?
Potter odetchnął głęboko, zerknął na Weasleya, a potem z powrotem na Draco.
— No cóż, jest bardzo prosty. Mamy zamiar zabić Voldemorta.
— Zabić? — Draco popatrzył na niego w szoku.
— Tak, zabić — powiedział Weasley z irytacją w głosie. — Od lat to właśnie planowaliśmy. Mieliśmy nadzieję, że cię z tego wyłączymy, ale skoro tu jesteś, właśnie taka jest prawda.
Draco potrząsnął głową, nie do końca wierząc w to, co usłyszał.
— Ale my powinniśmy...
— Wiem, co powinniśmy zrobić — powiedział Potter. — Wiem, co ja powinienem zrobić. Wiem to od ponad dwudziestu lat. I mało ważne obietnice twojego ojca nie są w stanie mnie powstrzymać.
— Ale jego nie można zabić — rzucił Draco z paniką w głosie. — Jest nieśmiertelny. Wszyscy zginiemy...
— Wcale nie jest nieśmiertelny — oświadczył Potter niskim tonem. — Już nie.
Umysł Draco zalały wizje, w których Potter przemyka ciemnymi zaułkami, wykopuje coś na cmentarzach, ukrywa się przed mrocznymi stworzeniami, niszczy błyszczące obiekty w deszczu iskier. I nic z tego nie miało sensu. Obrazy zniknęły tak szybko, jak się pojawiły, jak gdyby Potter zdał sobie sprawę, o czym myśli i się powstrzymał.
Draco potrząsnął głową, żeby oczyścić umysł.
— To czyste szaleństwo! Wiecie, że wszyscy zginiemy.
— Zakładamy coś takiego — odparł Potter. Wyglądał, jakby mówił zupełnie szczerze, a Draco z jakiegoś powodu mu wierzył.
— Nie, jeśli mogę pomóc — powiedział Weasley i wyciągnął coś z wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. Jak się okazało, była to peleryna-niewidka, ta sama, którą Potter miał w szkole. — Harry będzie udawał, że go złapałeś, a ja ukryję się pod tym — powiedział do Draco. — Jeśli coś się stanie, jakoś go uwolnię.
Malfoy przycisnął dłoń do czoła.
— Czyli cały plan polega na tym, że obaj będziecie czekali, w tym Weasley w ukryciu, aż sprowadzę Voldemorta, a potem po prostu go zabijesz? Ot tak zabijesz Czarnego Pana?
Potter kiwnął głową.
— Tak.
— To się nie uda — odparł Draco, śmiejąc się z powodu absurdalności tego wszystkiego. — Wasz plan musi zawierać coś jeszcze.
— Z pewnością będzie chciał się trochę nade mną poznęcać — powiedział Potter z powściągliwą minią. — Ostatnie kilka razy, kiedy się z nim mierzyłem, to inni cierpieli. Teraz jestem na to gotowy. Będę miał różdżkę i poczekam na okazję do ataku.
— I to wszystko? Czekasz, my też czekamy, a kiedy ty zdecydujesz, że czas nadszedł, zrobisz to? — Draco opanował chichot frustracji. — Kurwa, nic dziwnego, że przez ostatnie kilka tygodni nic nie robiliście. Mieliście już ten szalony samobójczy plan. Nie było trzeba zastanawiać się nad czymś bardziej skomplikowanym.
Potter wyglądał na zirytowanego.
— Skończyłeś już?
— Nie, nie skończyłem. Masz pojęcie, co śmierciożercy zrobią, jeśli wam się powiedzie? Nie taki jest ich plan. Wcale nie chcą, żeby Czarny Pan zginął, oni...
— Oni są naiwni — prychnął Potter. — Są ślepi i głupi, jeśli sądzą, że potrafią utrzymać go w niewoli czy co tam chcą z nim zrobić. Wszystko skończy się śmiercią jego albo moją. I skończy się dzisiaj.
— Nie ma dla ciebie znaczenia, że to oznacza także nasz koniec? — zapytał Draco. Opanowała go fala bólu, który z pewnością nie pochodził z jego wnętrza.
— To niesprawiedliwe — powiedział Potter, patrząc na niego tak intensywnie, że Draco niemal poczuł ciężar jego spojrzenia. — Wiesz, że to nieprawda.
— Niesprawiedliwe... tak, masz rację. — Malfoy wziął głęboki oddech, ale panika go nie opuściła. Dał słowo i teraz nie mógł się już wycofać. — Jesteś pewien, że Voldemorta w ogóle można zabić?
— Tak — potwierdził Potter. — Nie pytaj, skąd to wiem. Nie mogę ci powiedzieć. — Draco próbował wyczuć coś myślami, ale tym razem bez skutku. Umysł Pottera wydawał się doskonale pusty.
— No to świetnie. — Malfoy westchnął. — Po prostu wydawało mi się, że masz urojenia. — Żołądek skręcał mu się ze strachu, ale nie było już odwrotu. Zaklęcie nie pozwoliłoby mu odejść. Szczyt ironii tkwił w tym, że powierzyłby Potterowi własne życie, a ten zamierzał poprowadzić go prosto na śmierć.
— Nie umrzesz — powiedział Harry, kładąc mu rękę na ramieniu. — Popatrz na mnie, Draco. Nie umrzesz. Voldemort niczego się nie spodziewa. Nie wie, że jest śmiertelny. I nie ma pojęcia, że stoisz po mojej stronie.
Draco zacisnął zęby, aby opanować emocje, które rosły mu w gardle. To była prawda. Potter mówił poważnie, był gotów na śmierć, a on nie mógł nic na to poradzić. Zastanowił się, czy Weasley próbował odwieść go od tego szaleństwa i zawiódł.
Jak gdyby w odpowiedzi Weasley prychnął i skrzyżował ręce na piersi.
— Ron także nie umrze, chyba że zrobi coś głupiego — kontynuował Potter, rzucając Weasleyowi wyzywające spojrzenie.
— Co jest całkiem prawdopodobne, jak dobrze wiesz — westchnął Ron. — Tak więc pozostajesz ty, Draco. — Podszedł bliżej i położył rękę na jego drugim ramieniu z nagle bardzo poważnym wyrazem twarzy. — A jeśli nie przeżyję, to chcę... — przerwał i przełknął głośno ślinę. — Opowiedz o wszystkim Hermionie. Wytłumacz jej, co zrobiliśmy i dlaczego to zrobiliśmy. Powiedz jej, że... — znowu przerwał i zacisnął usta, spuszczając wzrok. — Powiedz jej, że strasznie ją kocham, a dzieci bardziej niż cokolwiek. I że wszystko to zrobiłem dla nich. Dobrze?
— Dobrze — szepnął Draco. Na nic innego nie mógł się zdobyć.
— A teraz idź — powiedział Potter twardo. — Będziemy gotowi, gdy wrócicie. — Odsunął się.
Draco popatrzył na niego pełen wirujących emocji. Między nimi potoczyło się fatalnie, a on nie spodziewał się, że nie będzie miał szansy tego naprawić. Teraz było już za późno. Obu z nich czas się skończył.
Potter uśmiechnął się do niego i przez ciało Draco przepłynęła fala ulgi. Czyli zrozumiał. Podszedł do Harry’ego i pocałował go, unikając miejsca, gdzie jego wargi były skaleczone. Stali tak blisko siebie, póki dyskomfort Weasleya nie wypełnił ich umysłów. Draco uśmiechnął się, po czym odwrócił się i wyszedł.

ZAGUBIONE SERCE / DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz