Prolog

1K 52 7
                                    

Hornsby, Australia 23.12.2012 "Rodzinny dom Cassandry"

Jutro Wigilia a ja siedzę sama u siebie w pokoju, kiedy moja rodzina cieszy się z przerwy świątecznej mojego brata. Wielkie mi wydarzenie przecież wydzieli go miesiąc temu, w dniu moich urodzin o których zapomnieli. Właśnie kończyłam pakowanie plecaka, kiedy usłyszałam ciche pukanie do mojego pokoju.

-Czego?- zapytałam.

-Zjesz z nami obiad?- zapytał się Harry.

-Już idę.- odpowiedziałam.

Złość na tego siedmiolatka nie miałaby sensu, on nic nie zawinił. Lauren tak samo nic nie zrobiła, z nią najlepiej się dogaduję z całej rodziny.

Szybko zeszłam na dół gdzie ujrzałam mamę, Harrego, Ashtona i Lauren zajadających się już obiadem. Super że na mnie po czekali. Poszłam do kuchni nałożyć sobie trochę obiadu.

-Co tam u ciebie?- zapytał mnie Ashton.

-Gówno cię to obchodzi, więc po co się pytasz?- zapytałam.

-Wiesz dobrze że się tobą interesuję. - szepnął.

-Tak samo jak pamiętasz o moich urodzinach?- krzyknęłam.

Po chwili do kuchni zbiegłą się reszta rodziny.

-Co się dzieje? - zapytała mama.

-Gówno.- odpowiedziałam.

-Pamiętam kiedy masz urodziny. - powiedział Ash.

-Masz je za miesiąc. - powiedziała pewna siebie moja matka.

W moich oczach pojawiły się łzy, jak mogła pomylić moje urodziny z imieninami Ashtona.

-WCALE NIE! MIAŁAM JE DOKŁADNIE CO DO DNIA MIESIĄC TEMU! WTEDY KIEDY BEZ SŁOWA ZOSTAWILIŚCIE MNIE U JULIE BO NIE BYŁO DLA MNIE MIEJSCA W AUCIE BY JECHAĆ NA SPOTKANIE Z ASHTONEM W SYDNEY!

Nie czekając na ich reakcje pobiegłam do mojego pokoju i zamknęłam go na klucz. Otworzyłam okno, wzięłam na plecy plecak i zeszłam po drabinie którą z rana oparłam o scianę przy moim oknie.
Przeskoczyłam przez płot i kierowałam się w stronę miejsca w którym umówiliśmy się z Julie. Biegłam najszybciej jak mogłam, więc po 15 minutach byłam na dworcu. Jul jeszcze nie było, więc postanowiłam usiąść sobie na ławce przy peronie. Wyjełam telefon i napisałam do Lauren.

Śpioch:
Przepraszam.

Wysłałam.
Ucieczka nie była spontanicznym wyborem, zastanawiałam się nad nią od kilku miesięcy. Julie była jedyną osobą która wspierała mnie we wszystkim, nie ważne czy było to nienormalne lub niebezpieczne... po prostu była przy mnie. Ona jedyna wiedziała co planuje, więc powiedziała że chce mnie odprowadzić na stację.

Czekałam 15 minut i jej nie było, postanowiłam podejść do kasy i kupić już bilet.

-Cas... Czekaj... - usłyszałam wołanie przyjaciółki.

Przystanełam i obróciłam się o 180°, nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Przede mną stała Julie z dwoma walizkami.

-Myślałaś że puszczę cie samą? - zapytała.

-Nie... Ale nie myślałam że też uciekniesz. - powiedziałam i objęłam ją.

-Dobra chodź kupić bilety. - powiedziała.

Podeszłyśmy razem do kasy którą obsługiwała starsza pani.

-Dzień dobry. - powiedziałam.

-Witaj. - odpowiedziała z uśmiechem.

-Proszę dwa bilety z ulgą dla uczniów do Sydney.

-Na którą godzinę?

-Na najbliższy odjazd. - odpowiedziałam.




I love you!Where stories live. Discover now