26.

3.8K 275 287
                                    

- Do później, Lou! - rzuciłem przez ramię, kierując się w stronę pracowni chemicznej. Szatyn pomachał mi, uśmiechając się, po czym podążył w przeciwnym kierunku, a jego celem była bodajże sala informatyczna.

Od naszej rozmowy o moim "ojcu" minęło kilka dni. Louis okazywał mi współczucie i próbował jakoś podnieść mnie na duchu, jednak nie potrzebowałem łaski. Żyłem bez drugiego rodzica przez bite siedemnaście, prawie osiemnaście lat, więc zdążyłem się przyzwyczaić i jestem gotów wytrzymać jeszcze dłużej. No chyba, że moja matka znajdzie sobie kogoś, kogo pokocha i będzie chciała ułożyć sobie życie od nowa. Zaakceptowałbym to, rzecz jasna, ale ten mężczyzna i tak nie zastąpiłby mi taty. Nawet w najmniejszym stopniu. Choćby się starał, nie powiedziałbym do niego "tato". Nie potrafiłbym się na to zdobyć.

Poprosiłem swojego przyjaciela, aby opowiedział mi, jak spędza czas z Thomasem. Louis, jak to Louis, zamiast mówić, postanowił pokazać mi to na żywo. I tak oto w trójkę oglądaliśmy mecze piłki nożnej w telewizji, byliśmy w kinie, rozmawialiśmy, opowiadaliśmy sobie żarty, a także zajadaliśmy się pizzą. Było fajnie, jednak w głębi serca czułem się trochę niekomfortowo. Widziałem, jak niesamowita więź łączy Louisa i Thomasa. Czułem, że jestem zbędny i tylko im przeszkadzam w spędzaniu razem wolnego czasu. Mówiłem o tym szatynowi, jednak ten zapewniał mnie, że jest okay i robi to, abym choć w małym stopniu poczuł się "synem". Jednak ja nigdy nie będę się tak czuł. W moim sercu zawsze będzie dziura i blizna, której w żaden sposób nie będę mógł wyleczyć.

***

Gdy zegar wskazał godzinę piętnastą dwadzieścia, po całym budynku rozniósł się głośny dźwięk dzwonka, który sygnalizował koniec lekcji. Spakowałem powoli swoje rzeczy, po czym jako ostatni wyszedłem z sali. Podszedłem do swojej szafki, żeby zabrać książki. Kiedy wszystkie potrzebne rzeczy znajdowały się w moim plecaku, zamknąłem drzwiczki na kluczyk i skierowałem się w stronę szatni. Szedłem wolno, nie spiesząc się. Mijałem uczniów, między innymi pierwszaków, którzy jak na złamanie karku pędzili ku wyjściu. Rozumiem ich - piątek, weekend. Kiedy byłem młodszy, sam cieszyłem się na ostatni dzwonek w tygodniu. W końcu coś przyjemnego dla ucha.

Skręciłem w inny korytarz. Na powitanie wpadłem na kogoś. Miałem nadzieję, że to Louis. Podniosłem głowę. Myliłem się.

Victor Anders. Tylko nie to.

Popatrzył na mnie z wrogością, a jego oczy pociemniały ze złości. Bez owijania w bawełnę: Anders uwziął się na mnie już w podstawówce. Sam nie wiem, czemu akurat ja stałem się jego ofiarą. Wyśmiewał mnie, przedrzeźniał i dokuczał mi przy każdej możliwej okazji. Gdy mu podpadłem, krzyczał na mnie, a czasami nawet bił. Zapomniałem dodać, że kiedyś podkochiwał się w mojej siostrze, jednak ona zawsze go odrzucała. To sprawiło, że jeszcze bardziej się nade mną znęcał, Bóg wiedział czemu.

W ułamku sekundy zostałem przyciśnięty do ściany. Ułożył swoje dłonie na moich barkach, ściskając je z całej siły, co powodowało łzy w moich oczach. Zacząłem niespokojnie oddychać, ale nie wyrywałem mu się. Wiedziałem, że to i tak nie ma sensu.

- Witaj, Haroldzie - syknął. - Gdzie się tak spieszysz?

Przełknąłem ślinę, zaciskając mocno powieki, spod których zaczęły wypływać łzy.

- Śmiało, mazgaju - parsknął niemiło. - Czyżbyś wybierał się do swojej kochanej siostrzyczki?

Na te słowa cały się spiąłem i zacisnąłem mocno szczękę.

- Nie wierzę, jak takie gówno jak ty mogło być powiązane z tak gorącą laską? - zaśmiał się.

Coś we mnie pękło. I to nie dla tego, że nazwał mnie "gównem", a dlatego, że powiedział o Gemmie "gorąca laska". Nie miał prawa jej tak nazywać, nie on. Nie zasługiwał nawet na jej najkrótsze w świecie spojrzenie.

Stop, Honey || Larry Stylinson FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz