Rozdział I

86 10 2
                                    

Uderz, schyl się, kopnij, padnij - moi żołnierze powtarzali to w myślach jak mantrę. Ze stoickim spokojem patrzyłam, jak wylewają z siebie siódme poty. Co parę chwil, któryś z hukiem przytulał marmurową posadzkę podziemnej sali treningowej. Lawirowałam między postawnymi mężczyznami, sprawdzając czy trzymają dobrą postawę lub to, czy cios jest idealnie wyprowadzony.

Ich ciała krzyczały o kilka minut przerwy, a wewnętrzny ogień z większą mocą buzował w żyłach. Choć siły słabły, a mroczki przed oczami nasilały się, po kolejnej godzinie treningu z władcą - nie poddawali się. Popatrzyłam na zegar, wiszący na kremowej ścianie i stwierdziłam, że na dziś im wystarczy. Ostatkami sił poszli do szatni wziąć prysznic, by spokojnie udać się do domów oraz dać się porwać w objęcia Morfeusza.

W myślach przekazałam trzem ważniejszym generałom, by pojawili się w miejscu przeklinanym przez wojskowych. Palcami przeczesałam brązowozłote włosy i niesforny kosmyk, który uciekł z koka, wzięłam za ucho. Nałożyłam na dłonie rękawiczki, w odcieniu mojej skóry, hamowały one drogę ogniowi, który w walce pragnął, za wszelką cenę tańczyć wokół palców. Po chwili zarejestrowałam za mną jakiś ruch, jeden z kącików ust automatycznie uniósł się ku górze, przeczuwając nieudaną próbę zaskoczenia mnie. Zamknęłam oczy, wyczulając pozostałe zmysły. Nie musiałam długo czekać na świst powietrza po prawej stronie. Obróciłam się i zablokowałam szybującą w moją głowę dużą pięść, wprowadziłam cios w bok, po czym powaliłam go kopnięciem z półobrotu.

- Trzy sekundy, długo wytrzymałeś Laurencjuszu.

- Wytrzymam dłużej - odrzekł pewnym, niskim głosem.

- Na to liczę, choć za dziesięć sekund znów będziesz leżał.

- Czyżbyś przewidziała, że w końcu oberwiesz? - W jego oczach zabłyszczały ogniki.

- Nie - prychnęłam. - Siedem sekund daję ci na powstanie, a po kolejnych trzech, znów skończysz u mych stóp.

Lauren właśnie podnosił się z podłogi, kiedy następny przykucnął z zamiarem podcięcia mnie. Zgrabnie ominęłam umięśnionego mężczyznę, robiąc salto w tył, co skutkowało tym, że generał skończył jak ja powinnam, czyli znów na śnieżnobiałym marmurze.

- Chciałeś coś jeszcze dodać? - zwróciłam się z lekceważącym uśmieszkiem do bruneta, który znów wstał, przybierając bojową pozycję. Puszczając mimo uszu moją zaczepkę, podszedł kilka kroków bliżej, niczym łowca idzie do swojej ofiary z tajemniczym błyskiem w oku. Blondyna, który próbował mnie podciąć, nie było na swoim miejscu. Szybko łącząc fakty, poczekałam na moment, aż ten pierwszy się zbliży i zechce się zamachnąć, a generał z tyłu uderzyć. Zablokowałam pierwszy cios, okręcając wokół siebie szatyna, na którego spadła pięść jasnowłosego, z taką siłą, że aż wyparło mu cały tlen z płuc. Puściłam go na podłogę, a głowę Make obdarzyłam pięknym, prawym sierpowym. Zaraz uchyliłam się, uginając kolana przed kolejnym ciosem, przy okazji witając nowo przybyłego lewym prostym w umięśniony tors. Ten tylko zachwiał się do tyłu, ale nie stracił równowagi. Wprowadził cios w szyję, który zablokowałam lewym przedramieniem, a prawą nogą zamierzałam kopnąć w splot słoneczny. W powietrzu zdołał ją złapać. Przewidując taki obrót spraw, wybiłam się na drugiej nodze, okręcając się wokół własnej osi, przez co puścił moją kończynę, lądując na gładkiej ziemi.


- Christopher, ciebie się tutaj nie spodziewałam.

- Domyśliłem się, że się stęskniłaś więc przyszedłem zamiast ojca - siadłszy, posłał mi szeroki uśmiech, po czym wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego podejrzliwie.

- Dobra - podniósł ręce w obronnym geście - wszystko powiem, tylko tak na mnie nie patrz. Tatke wysłał mnie tu, bo zatrzymała go przy bramie ważna osoba - pokręciłam głową z dezaprobatą, starszy generał przecież niezwłocznie by mnie powiadomił gdyby... - i kazał mi przekazać, że on już się pojawił. - O wilku mowa, zamknęłam oczy, żeby nie zacząć podnosić głosu oraz wzięłam kilka głębszych wdechów.

- Obetnę ci za to pensję. 

Immortalis - NieśmiertelnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz