Pov.Harry
Nigdy wcześniej nie widziałem Wielkiej Sali tak pogrążonej w ciszy. To było jakby nagle całe Hogwart zatrzymało oddech.
— Hadrian Regulus Black Peverell. — głos profesor McGonagall zadrżał, jakby sama nie wierzyła w to, co czyta.
Podniosłem się spokojnie, bez cienia wahania. Poruszałem się z taką gracją, jakiej nauczyła mnie Rowena – krok lekki, ale pewny, ruchy płynne, jakby należały do kogoś, kto wie, że sala należy do niego. Każdy krok odbijał się echem, ale nie ciążył – był jak uderzenie dzwonu, który sam wyznacza rytm.
Słyszałem szepty, które rozbrzmiały wokół:
— Black!? To niemożliwe!
— Ale przecież Regulus nie miał dzieci... ani Syriusz...
— Peverell? Z tych Peverellów?
Wszystkie te głosy splatały się w burzę niedowierzania, strachu i fascynacji.
Usiadłem. Tiara dotknęła mojej głowy i niemal od razu przemówiła w mojej świadomości.
„Nie będziemy długo rozmawiać, chłopcze. Ty należysz do węży. Tam twoja ambicja i twoje sekrety znajdą schronienie."
— Slytherin, więc. — Odpowiedziałem spokojnie. Nie było w tym lęku. Była decyzja.
„Dobrze. W takim razie... SLYTHERIN!"
Nie drgnąłem, gdy sala eksplodowała szmerem. Czułem ich spojrzenia – jedni pełni niedowierzania, inni strachu, a jeszcze inni fascynacji. McGonagall pobladła, Snape wbijał we mnie spojrzenie jak nóż, a Dumbledore... Dumbledore wyglądał, jakby grunt usuwał mu się spod nóg.
Wstałem i ruszyłem w stronę stołu Ślizgonów tym samym spokojnym, pełnym gracji krokiem. Nie spieszyłem się. Nie uciekałem. To oni mieli czuć niepokój, nie ja.
Ale zanim zdążyłem się usadowić, przyszła kolej na Neville'a,
— Neville Longbottom.
Neville podszedł, drżąc jak liść. Tiara niemal natychmiast ryknęła:
— Slytherin!
Szok w sali był niemal namacalny. „Longbottom w Slytherinie?!" – szeptali uczniowie. Neville wyglądał na przerażonego i zagubionego. Spojrzał na mnie, jakby szukał ratunku. A ja... poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie prosto w twarz. Obietnica Bellatrix uderzyła we mnie z całą siłą, a sądząc po minie Freda, on też pamiętał.
Ale to jeszcze nie był koniec.
McGonagall już miała odłożyć Tiarę, gdy ta przemówiła głośno, donośnie, tak aby wszyscy słyszeli:
— Nie tak prędko! To jeszcze nie koniec. Dwa lata temu ktoś został błędnie przydzielony. Dziś to naprawię.
Zapadła cisza tak gęsta, że słyszałem, jak ktoś z tyłu nerwowo przełyka ślinę.
— Fred Weasley! — zawołała Tiara.
Fred aż podskoczył, a George otworzył usta tak szeroko, że wyglądał, jakby połknąłby własną sowę.
— No to pięknie... — mruknął Fred, ruszając do przodu. — Trzymaj kciuki, George. Jak wrócę z rogami, oddam ci połowę dormitorium.
Fred szedł do przodu ze sztucznie wymuszoną pewnością, ale dostrzegłem, że pod presją stresu nieświadomie powtórzył to, czego Rowena uczyła nas dawno temu – każdy jego ruch stał się płynny, pełen elegancji, niemal arystokratyczny. George patrzył na niego z szokiem, a ja niemal parsknąłem – oto Fred Weasley, wchodzący na scenę jakby ćwiczył w zamkowych salach treningowych od lat.
CZYTASZ
Harry Potter Echo Cieni
Fanfiction|Zawieszone| Harry Potter umiera... ale to nie koniec. W miejscu poza czasem czekają na niego zmarli - bliscy, wrogowie... i prawda, która nigdy nie miała wyjść na jaw. Śmierć daje mu wybór: jedna dusza może wrócić z nim do przeszłości. Harry wybier...
