Rozdział 29 Podróż do Hogwartu

165 11 2
                                        

Pov.Harry


Dzień przed wyjazdem zjawiliśmy się w Gringottcie. Gobliny witały nas jak zawsze – chłodno, oficjalnie, z cieniem wyższości w oczach. Ale tym razem procedura była inna. Zabrano nas do głębokiej, chłodnej komnaty, gdzie ściany lśniły runami ochronnymi.

– Dziedzicu – zwrócił się do mnie Ragnok. – Zgodnie z twoją prośbą przeprowadzimy pełną zmianę tożsamości. Od tej chwili wszystkie księgi magiczne i dokumenty czarodziejskiego świata zostaną zaktualizowane.

Fred patrzył na to wszystko z nietypową powagą.

Skreśliłem imię, które miało umrzeć: Harry James Potter. A obok – imię, które od tej chwili miało mnie definiować: Hadrian Regulus Black Peverell.

Czułem, jakby część mnie umarła – ale zarazem jakbym wreszcie wyrwał się z klątwy bycia „chłopcem, który przeżył".

– Uznane – oznajmił Ragnok. – Od tej chwili świat widzi cię jako kogoś nowego.

Fred klepnął mnie w plecy. – Hadrian brzmi poważnie. Może w końcu ludzie przestaną się gapić jak na wystawę w muzeum.

*Drobny przeskok w czasie*

W Dziurawym Kotle panował poranny chaos. Walizki, kufry, sowy i dzieciaki biegające w tę i z powrotem.

Molly Weasley wyglądała jak burza z piorunami.

– Fred Weasley! – ryknęła, gdy tylko nas zobaczyła. – Jak śmiałeś straszyć swojego brata wężem?! Ron był blady jak pergamin!

– Mamo, on sam zaczął! – protestował Fred.

– Nie obchodzi mnie, kto zaczął! – Molly tupnęła nogą. – Ron mówił, że twój nowy kolega też nie lepszy!

Udawałem, że skupiam się na pasku od torby. Fred spojrzał na mnie z przekąsem – dzięki za wsparcie.

Molly jeszcze chwilę burczała, ale w końcu zajęła się pakowaniem Georga, Rona i Ginny. My z Fredem wymknęliśmy się chyłkiem, zanim dostało nam się bardziej.


Tłum czarodziejów, nawoływania, śmiechy – ekscytacja wisiała w powietrzu. Ron z Hermioną przeszli obok nas, szepcząc coś między sobą.

– Ten dziwak i jego wąż... zobaczysz, Hermiono, Dumbledore się dowie – mruknął Ron.

Fred zacisnął pięść, ale syknął mi do ucha– Spokojnie, Hadrian. Jeszcze im pokażemy.


Fred znalazł przedział w połowie wagonu. Usiadłem przy oknie, a on od razu wyciągnął ze skrzyni paczkę słodyczy, jakby podróż bez czekoladowych żab była zbrodnią.

Po chwili drzwi uchyliły się i do środka zajrzał chłopak o okrągłej twarzy, trzymając w rękach małą, trzęsącą się ropuchę.

– Przepraszam... mogę się dosiąść? – zapytał nieśmiało. – Wszędzie pełno.

– Jasne, siadaj – odpowiedział Fred, przesuwając torbę.

– Neville Longbottom – przedstawił się chłopak, niezgrabnie poprawiając szatę.

Kiedy spojrzałem mu w oczy, poczułem, jakby ktoś wymierzył mi policzek. Przez ułamek sekundy aż zabrakło mi tchu.
Zapomniałem o wszystkim – o Hogwarcie, o przydziale – bo oto siedział przede mną Beliath. A sądząc po spojrzeniu, które rzucił mi Fred, on też to rozpoznał.

Beliath, choć teraz przekonany, że jest Nevillem.

– No, Neville – odezwał się Fred, jakby nic się nie stało – powiedz, do jakiego domu chciałbyś trafić?

Chłopak spuścił wzrok. – Pewnie do Hufflepuffu. Nie nadaję się do niczego innego.

– Bzdura – odpowiedziałem spokojnie. – Każdy dom ma swoją wartość. Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw... a nawet Slytherin. To, gdzie trafisz, nie czyni cię lepszym ani gorszym. To, co z tym zrobisz – to się liczy.

Neville spojrzał na mnie zaskoczony, a w jego oczach pojawiła się iskra, jakiej wcześniej tam nie widziałem.

Fred uśmiechnął się pod nosem. – Widzisz? Nawet jeśli trafisz do Slytherinu, nie będzie w tym nic złego.

Neville drgnął, jakby ta myśl go przeraziła... i jednocześnie dała do myślenia.


Gdy wysiedliśmy, prowadził nas Hagrid. Łodzie kołysały się lekko, a zamek lśnił w oddali, oświetlony dziesiątkami okien. Nawet ja, który już raz to przeżył, wstrzymałem oddech.

– Wygląda jak dom – mruknąłem pod nosem.

Fred tylko się uśmiechnął. – Oby nie okazał się więzieniem.


Wielka Sala pachniała woskiem i magią, a pod sklepieniem lśniły tysiące świec. Uczniowie szeptali, wskazując palcami nowych. McGonagall stała prosto z listą, a obok niej czekała Stara Tiara.

– Harry, Potter – odczytała.

Natychmiast zapadła cisza.

Wszyscy – od pierwszorocznych po siódmoklasistów – obrócili głowy. Dumbledore pochylił się lekko do przodu, jakby szykował się na spektakl, który od lat planował. Snape wbił w podłogę zimne spojrzenie, choć w oczach czaił się głód potwierdzenia własnych podejrzeń.

Nikt się nie ruszył.

McGonagall zmarszczyła brwi. – Harry, Potter – powtórzyła, głośniej, bardziej stanowczo.

Cisza.

Szepty rozlały się po sali niczym fala:
– Gdzie on jest?
– To miał być ten chłopak!
– Chyba żartują...

Dumbledore powoli prostował się na krześle, a z jego oczu zniknął blask. Widziałem to wyraźnie, mimo że stałem z tyłu wśród uczniów. Po raz pierwszy wyglądał na naprawdę zaskoczonego... i zaniepokojonego.

McGonagall spojrzała niepewnie na dyrektora, jakby pytała: Czy mam szukać dalej? Czy to możliwe, że coś przeoczyliśmy? Dumbledore nie odpowiedział – tylko zacisnął dłonie na podłokietnikach.

Snape zaś uśmiechnął się krzywo. To nie był uśmiech wesołości – raczej coś pomiędzy triumfem a gniewem.

McGonagall drgnęła, ale wróciła do listy. Głos lekko jej zadrżał:
– Black Peverell, Hadrian Regulus.

Szmer przeszedł przez całą salę. Black? Peverell? Nazwiska wybuchły wśród uczniów jak iskry.

Wstałem. Fred uśmiechnął się do mnie, jakby chciał dodać mi odwagi. Wyszedłem na środek. Każdy krok odbijał się echem.

Czułem, jak wzrok wszystkich wierci mi dziure w plecach. Snape wbił spojrzenie tak przenikliwe, że prawie mnie zatrzymało w połowie drogi. Dumbledore patrzył na mnie tak, jakby właśnie stracił coś, co przez lata trzymał w klatce swoich planów. McGonagall wyglądała, jakby jej świat zachwiał się na moment.

Usiadłem pod Tiarą. A w sali zapadła cisza, gęsta jak mgła.

Harry Potter Echo CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz