Rozdział 24 - Szachownica się rusza

166 11 2
                                        

Pov .Harry


Ulica Pokątna miała w sobie coś dziwnie uspokajającego. Z perspektywy dziecka — a raczej z ciała dziecka, które nosiłem — wydawała się pełna kolorów, śmiechu, gwaru. Ale w środku, pod tą warstwą iluzji, coś się kotłowało. Nie byłem już tylko jedenastoletnim chłopcem z blizną. Byłem wspomnieniem starszego siebie. I właśnie dlatego każdy krok po kamiennej nawierzchni wydawał się bardziej świadomy, bardziej... nieodwracalny.

Za Gringottem, w cieniu chłodnego muru, czekał już Fred.

Z zewnątrz wyglądał na beztroskiego chłopaka — fryzura w lekkim nieładzie, uśmiech leniwy. Ale kiedy nasze oczy się spotkały, uśmiech zniknął.

— Przypadek, że jesteś tu akurat teraz? — rzucił półgłosem, teatralnie rozglądając się.

— Oczywiście — odpowiedziałem równie cicho. — Jak każdy zaplanowany przypadek.

Oparłem się o mur. Fred zrobił to samo, patrząc przed siebie.

— Percy coś kombinuje — powiedział. — Zbyt często znika z domu. Za bardzo interesuje się listami od Dumbledore'a.

— Może po prostu chce być prymusem?

— Percy zawsze chciał być prymusem. Ale nigdy nie podsłuchiwał mamy, gdy rozmawiała z tatą o aurorach i... Voldemorcie. — W jego głosie była nutka niepokoju. — A Ron... zauważył, że Parszywek dziwnie się zachowuje. Ucieka, drży przy nazwisku Syriusz Black. I nigdy nie je, gdy jest pełno ludzi.

— To Peter — powiedziałem cicho. — Parszywek to Peter Pettigrew. Animag. Zdradził moich rodziców.

Fred spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłem to, czego nie miał jeszcze nikt poza nami: świadomość, że historia, którą znali, była fałszywa.

— Po twoich słowach z przeszłości... zaczęły mi się przypominać rzeczy. Szczegóły, sny. Jakby umysł próbował nadgonić prawdę.

— Musimy go złapać — powiedziałem. — Teraz. Zanim Voldemort odzyska ciało.

Fred przytaknął bez słowa. Wiedział już, co ma robić.


Wieczorem, siedząc przy oknie w wynajętym pokoju w Dziurawym Kotle, spisaliśmy plan.

Fred miał obserwować Parszywka w Norze — szczególnie podczas kolacji, gdy szczur często zostawał sam. Mieliśmy też kupić magiczną klatkę z zaklęciem, które uniemożliwiało przemianę animaga. A potem – przekazać Petera w odpowiednie ręce.

— A kto będzie tymi rękami? — spytał Fred, kończąc notatki.

— Amelia Bones — odpowiedziałem. — Szefowa Departamentu Przestrzegania Prawa Magicznego. Jest uczciwa. Ma kręgosłup moralny. Zorganizuje proces.

— Masz do niej dojście?

— Nie, ale mam coś, co może ją przekonać — spojrzałem w stronę Gringotta. — Wyniki dziedziczenia.

Fred uniósł brew.

— Coś tam znalazłeś?

— Jeszcze nie wiem wszystkiego — odparłem. — Ale goblin powiedział, że moje dziedzictwo jest... złożone. I nie chodzi tylko o Potterów.


— Wiesz, Harry... — powiedział Fred, gdy wieczór zaczął zlewać się z nocą — Syriusz to nie tylko uciekinier z Azkabanu, prawda?

Pokręciłem głową.

— On był jedynym, który próbował mnie chronić, gdy wszyscy myśleli, że jestem bezpieczny. Mój ojciec z wyboru. Umarł... właściwie dla mnie.

Fred zamilkł na chwilę.

— A co, jeśli tym razem go uratujemy? Co, jeśli historia się nas posłucha?


Następnego dnia wróciłem do Gringotta. Goblin Giphook zaprosił mnie do prywatnego biura — nieco bardziej ozdobionego niż zwykłe korytarze banku. Na stole leżał zwój z czerwoną pieczęcią.

— Test Veritas Sanguis został zakończony — powiedział sucho goblin. — Potwierdzono twoje pochodzenie jako dziedzica rodu Potterów... oraz kilku innych linii.

— Jakich? — zapytałem ostrożnie.

— To wymaga dalszych badań. Ale jedno jest jasne — twarz goblina stężała. — Lily Potter była adoptowana. Została wpisana jako czarownica mugolskiego pochodzenia, ale jej krew mówi co innego.

— Co to znaczy?

— Jej magia pochodzi z czystej linii krwi. Ukrytej. Zapieczętowanej. To czyni cię czystej krwi.

Poczułem, jak moje wnętrze się rozwarstwia. Tyle lat żyłem ze świadomością, że jestem półkrwi. A teraz — cała moja tożsamość drżała na granicy złudzeń i prawdy.

Goblin podał mi sygnet. Ciężki, z emblematem, który błyszczał jak żarzące się złoto.

— To sygnet dziedzica. Otwiera wiele drzwi. I zamyka te, które nigdy nie powinny być otwarte.


Fred czekał na mnie za rogiem.

Nie musieliśmy mówić. Wsunąłem mu sygnet do dłoni.

— Na razie trzymaj. Może ci się przydać.

— Jesteś pewien?

— Nigdy nie byłem bardziej pewien czegoś, co wydaje się kompletnie szalone.


Wieczorem w mojej skrytce pojawił się list.

Papier był żółtawy, ale zaklęcie ochronne trzymało się mocno. Rozpoznałem pismo — delikatne, a jednocześnie zdecydowane. Mojej mamy.

"Jeśli to czytasz, to znaczy, że nie zdążyłam ci wszystkiego powiedzieć... Ale twoja krew pamięta. A magia odpowiada na prawdę."

Zamarłem. Było tam więcej. Ale ten fragment wystarczył, by zmrozić mi serce.

W tym samym czasie Fred wrócił z ważną wiadomością — podsłuchał rozmowę Snape'a z nieznanym czarodziejem.

– „Snape. Rozmawiał z kimś... o powrocie kogoś. Nie chciał, żeby Dumbledore wiedział." – spojrzał na mnie z powagą. – „coś się dzieje."

Nie wiedziałem jeszcze, kim był „Ten ktoś". Ale jedno było pewne — coś większego zaczynało się poruszać w cieniu.


Nie pożegnaliśmy się słowami.

Fred tylko spojrzał na mnie, a ja na niego. I wystarczyło.

Szachownica była ustawiona.

Gracze gotowi.

Tylko pionki jeszcze nie wiedziały, że wojna już trwa.

Harry Potter Echo CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz