Pov .Harry
Ulica Pokątna miała w sobie coś dziwnie uspokajającego. Z perspektywy dziecka — a raczej z ciała dziecka, które nosiłem — wydawała się pełna kolorów, śmiechu, gwaru. Ale w środku, pod tą warstwą iluzji, coś się kotłowało. Nie byłem już tylko jedenastoletnim chłopcem z blizną. Byłem wspomnieniem starszego siebie. I właśnie dlatego każdy krok po kamiennej nawierzchni wydawał się bardziej świadomy, bardziej... nieodwracalny.
Za Gringottem, w cieniu chłodnego muru, czekał już Fred.
Z zewnątrz wyglądał na beztroskiego chłopaka — fryzura w lekkim nieładzie, uśmiech leniwy. Ale kiedy nasze oczy się spotkały, uśmiech zniknął.
— Przypadek, że jesteś tu akurat teraz? — rzucił półgłosem, teatralnie rozglądając się.
— Oczywiście — odpowiedziałem równie cicho. — Jak każdy zaplanowany przypadek.
Oparłem się o mur. Fred zrobił to samo, patrząc przed siebie.
— Percy coś kombinuje — powiedział. — Zbyt często znika z domu. Za bardzo interesuje się listami od Dumbledore'a.
— Może po prostu chce być prymusem?
— Percy zawsze chciał być prymusem. Ale nigdy nie podsłuchiwał mamy, gdy rozmawiała z tatą o aurorach i... Voldemorcie. — W jego głosie była nutka niepokoju. — A Ron... zauważył, że Parszywek dziwnie się zachowuje. Ucieka, drży przy nazwisku Syriusz Black. I nigdy nie je, gdy jest pełno ludzi.
— To Peter — powiedziałem cicho. — Parszywek to Peter Pettigrew. Animag. Zdradził moich rodziców.
Fred spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłem to, czego nie miał jeszcze nikt poza nami: świadomość, że historia, którą znali, była fałszywa.
— Po twoich słowach z przeszłości... zaczęły mi się przypominać rzeczy. Szczegóły, sny. Jakby umysł próbował nadgonić prawdę.
— Musimy go złapać — powiedziałem. — Teraz. Zanim Voldemort odzyska ciało.
Fred przytaknął bez słowa. Wiedział już, co ma robić.
Wieczorem, siedząc przy oknie w wynajętym pokoju w Dziurawym Kotle, spisaliśmy plan.
Fred miał obserwować Parszywka w Norze — szczególnie podczas kolacji, gdy szczur często zostawał sam. Mieliśmy też kupić magiczną klatkę z zaklęciem, które uniemożliwiało przemianę animaga. A potem – przekazać Petera w odpowiednie ręce.
— A kto będzie tymi rękami? — spytał Fred, kończąc notatki.
— Amelia Bones — odpowiedziałem. — Szefowa Departamentu Przestrzegania Prawa Magicznego. Jest uczciwa. Ma kręgosłup moralny. Zorganizuje proces.
— Masz do niej dojście?
— Nie, ale mam coś, co może ją przekonać — spojrzałem w stronę Gringotta. — Wyniki dziedziczenia.
Fred uniósł brew.
— Coś tam znalazłeś?
— Jeszcze nie wiem wszystkiego — odparłem. — Ale goblin powiedział, że moje dziedzictwo jest... złożone. I nie chodzi tylko o Potterów.
— Wiesz, Harry... — powiedział Fred, gdy wieczór zaczął zlewać się z nocą — Syriusz to nie tylko uciekinier z Azkabanu, prawda?
Pokręciłem głową.
— On był jedynym, który próbował mnie chronić, gdy wszyscy myśleli, że jestem bezpieczny. Mój ojciec z wyboru. Umarł... właściwie dla mnie.
Fred zamilkł na chwilę.
— A co, jeśli tym razem go uratujemy? Co, jeśli historia się nas posłucha?
Następnego dnia wróciłem do Gringotta. Goblin Giphook zaprosił mnie do prywatnego biura — nieco bardziej ozdobionego niż zwykłe korytarze banku. Na stole leżał zwój z czerwoną pieczęcią.
— Test Veritas Sanguis został zakończony — powiedział sucho goblin. — Potwierdzono twoje pochodzenie jako dziedzica rodu Potterów... oraz kilku innych linii.
— Jakich? — zapytałem ostrożnie.
— To wymaga dalszych badań. Ale jedno jest jasne — twarz goblina stężała. — Lily Potter była adoptowana. Została wpisana jako czarownica mugolskiego pochodzenia, ale jej krew mówi co innego.
— Co to znaczy?
— Jej magia pochodzi z czystej linii krwi. Ukrytej. Zapieczętowanej. To czyni cię czystej krwi.
Poczułem, jak moje wnętrze się rozwarstwia. Tyle lat żyłem ze świadomością, że jestem półkrwi. A teraz — cała moja tożsamość drżała na granicy złudzeń i prawdy.
Goblin podał mi sygnet. Ciężki, z emblematem, który błyszczał jak żarzące się złoto.
— To sygnet dziedzica. Otwiera wiele drzwi. I zamyka te, które nigdy nie powinny być otwarte.
Fred czekał na mnie za rogiem.
Nie musieliśmy mówić. Wsunąłem mu sygnet do dłoni.
— Na razie trzymaj. Może ci się przydać.
— Jesteś pewien?
— Nigdy nie byłem bardziej pewien czegoś, co wydaje się kompletnie szalone.
Wieczorem w mojej skrytce pojawił się list.
Papier był żółtawy, ale zaklęcie ochronne trzymało się mocno. Rozpoznałem pismo — delikatne, a jednocześnie zdecydowane. Mojej mamy.
"Jeśli to czytasz, to znaczy, że nie zdążyłam ci wszystkiego powiedzieć... Ale twoja krew pamięta. A magia odpowiada na prawdę."
Zamarłem. Było tam więcej. Ale ten fragment wystarczył, by zmrozić mi serce.
W tym samym czasie Fred wrócił z ważną wiadomością — podsłuchał rozmowę Snape'a z nieznanym czarodziejem.
– „Snape. Rozmawiał z kimś... o powrocie kogoś. Nie chciał, żeby Dumbledore wiedział." – spojrzał na mnie z powagą. – „coś się dzieje."
Nie wiedziałem jeszcze, kim był „Ten ktoś". Ale jedno było pewne — coś większego zaczynało się poruszać w cieniu.
Nie pożegnaliśmy się słowami.
Fred tylko spojrzał na mnie, a ja na niego. I wystarczyło.
Szachownica była ustawiona.
Gracze gotowi.
Tylko pionki jeszcze nie wiedziały, że wojna już trwa.
CZYTASZ
Harry Potter Echo Cieni
Fanfiction|Zawieszone| Harry Potter umiera... ale to nie koniec. W miejscu poza czasem czekają na niego zmarli - bliscy, wrogowie... i prawda, która nigdy nie miała wyjść na jaw. Śmierć daje mu wybór: jedna dusza może wrócić z nim do przeszłości. Harry wybier...
