Rozdział 15 - Cień i światło

147 14 0
                                        

Pov.Harry


Nie wiem, czy to kwestia przyzwyczajenia, czy zwykła magia miejsca, ale codzienność w tej Akademii przestała być dla mnie dziwna. Dziwność stała się normą, a szaleństwo – rytuałem.

Dzisiaj mieliśmy zajęcia z Morgany Le Fay oraz z Merlina. Dwa przeciwieństwa. Dwa bieguny tej samej siły. Już sam ten zestaw brzmiał jak zaklęcie, które ma albo otworzyć umysł, albo go rozszarpać na strzępy.

Fred, jak zwykle, był gotów na wszystko.

– Morgana? Myślisz, że naprawdę zamieniała królów w żaby? – spytał przy śniadaniu. – Bo jeśli tak, to mam kilka nazwisk.

Uśmiechnąłem się, choć sam czułem napięcie. Ta kobieta miała aurę, która nawet z daleka budziła niepokój. A Merlin? Cóż... o nim krążyło zbyt wiele legend, by wiedzieć, w którą wierzyć.


Sala była kamienna, kręta, bez światła. Po wejściu drzwi zamknęły się same. Morgana pojawiła się z cieniem pod stopami i głosem, który nie wymagał podniesienia, by brzmieć jak rozkaz.

– Zanim nauczysz się kierować mocą, musisz zrozumieć, czym jesteś bez niej.

W tej lekcji nie chodziło o zaklęcia. Chodziło o konfrontację ze sobą.

Zamknęła nam oczy jednym ruchem dłoni. A potem... kazano nam wejść do wspomnień. Tych najgorszych. Tych wypartych. Dla mnie to był moment w Dolinie Godryka. Krzyk matki. Zielone światło. I ja – bezradny.

Fred zbladł. Później powiedział, że widział George'a... ale nie takiego, jakiego pamiętał.

Morgana patrzyła na nas z zimną cierpliwością.

– Dopiero kiedy poznasz, do czego jesteś zdolny w strachu i bólu, możesz powiedzieć, że znasz swoją magię. Cień, którego nie widzisz, jest tym, który cię pożre.

Ta lekcja nie nauczyła nas rzucania zaklęć. Ale nauczyła, jak nie uciekać przed własnym sercem.


Przestrzeń Merlina była... nieuchwytna. Nie było ścian. Tylko pole mgły i niebo. Stał w płaszczu z żywych liści i mówił powoli, jakby każde słowo miało wagę zaklęcia.

– Magia nie jest ani dobra, ani zła. To ty jesteś jej moralnością.

Merlin pokazał nam rytuały łączenia różnych rodzajów magii – czystej, dzikiej, krwawej, uzdrawiającej. Uczył, jak tworzyć mosty, a nie mury.

Kazał nam współpracować. Ja musiałem stworzyć tarczę ochronną z białej magii, podczas gdy Fred manipulował zaklęciem iluzji. Każde z nas kontrolowało inny biegun – a efekt istniał tylko, gdy byliśmy zgrani.

– Równowaga to nie cisza – mówił Merlin. – To dwie siły, które tańczą razem, nie walcząc.

Jego spokój był inny niż Helgi. Głębszy. Jakby cały świat istniał tylko w jego myśli, a my byliśmy ledwie snami.


Po zajęciach zebraliśmy się w głównym salonie, jak zwykle. Regulus siedział z książką, Syriusz rozmawiał z Remusem, a Tonks żonglowała nożami nad głową Lili, która udawała, że jej to nie rusza.

— I? Jak było z tą całą legendarną czarownicą? — spytała Tonks.

Fred usiadł z westchnieniem.

— Morgana jest... przerażająca. Ale nie tak, jak myślisz. Ona cię nie straszy. Ona cię obnaża.

Bellatrix uniosła brew.

— Brzmi znajomo.

Syriusz popatrzył na mnie.

— A Merlin? Równie boski, jak opowiadają?

— Nie. Jest... ludzki. Ale w tym właśnie tkwi jego siła. Pokazuje, że magia to nie jest moc, którą masz — ale wybór, jak jej używasz.

Remus skinął głową, jakby go to naprawdę poruszyło.

Regulus odezwał się z rogu.

— I myślicie, że to nas przygotuje na to, co nadchodzi?

— Myślę, że to jedyny powód, dla którego tu jesteśmy — powiedziałem cicho.


Gdy inni zaczęli się rozchodzić, zauważyłem Snape'a stojącego sam przy kominku. Syriusz zbliżył się do niego.

— Słyszałem, że pomagałeś Lily z eliksirami, zanim jeszcze poznała Jamesa — rzucił.

Snape spojrzał powoli.

— I co z tego?

— Nic. Po prostu... nigdy ci za to nie podziękowałem. A chyba powinienem.

Zapanowała cisza.

— Dziękuję.

Snape nie odpowiedział od razu. Ale w końcu kiwnął głową. Tylko raz. I to wystarczyło.


Noc była chłodna. Siedzieliśmy z Fredem na dachu, patrząc w gwiazdy.

— Morgana mnie złamała — powiedział cicho.

— Ale Merlin cię poskładał — odpowiedziałem.

Fred uśmiechnął się smutno.

— A ty?

— Myślę... że pierwszy raz zaczynam widzieć, co to znaczy być czarodziejem. Nie chodzi o zaklęcia. Chodzi o odpowiedzialność.

Milczeliśmy chwilę. Potem Fred dodał:

— Ciekawe, kto będzie następny. Antioch? Asmodaeus? Galiena?

Spojrzałem w ciemność.

— Niezależnie kto, wiem jedno: wszystko to prowadzi do czegoś większego. I chcę być gotowy.

Fred spojrzał na mnie poważnie.

— I będziesz, Harry. Wiem to.

Harry Potter Echo CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz