Pov.Harry
Choć dni zdawały się zlewać ze sobą, każdy z nich był inny. Nawet jeśli kończył się tym samym — naszą nocną rozmową z Fredem gdzieś wysoko, poza wzrokiem innych.
Dzisiejszy poranek pachniał kadzidłem i ziemią. Coś wisiało w powietrzu — coś ciężkiego, może niepokojącego, jakby magia wokół wiedziała więcej niż my. Fred rzucił mi spojrzenie, które mówiło jedno: idziemy w ciemno, ale razem.
Sprawdziliśmy harmonogram. Dzisiejszy dzień mieliśmy spędzić pod opieką Helgi Hufflepuff oraz... Salazara Slytherina.
Fred jęknął.
— Jedno z nich pewnie będzie nas głaskać po głowie, drugie wbije nóż w plecy, żeby sprawdzić, czy przetrwamy. Cudownie.
Uśmiechnąłem się. I tak szliśmy.
Sala Helgi była ciepła. Nie magicznie — po prostu... ludzko. Pachniało świeżo pieczonym chlebem, a drewniane ściany zdawały się oddychać wraz z nami. Helga przywitała nas jak matka.
— Witajcie, moi drodzy. Dziś nauczymy się, czym naprawdę jest magia współistnienia. Większość ludzi widzi siłę w zaklęciu. Ja widzę ją w dłoni wyciągniętej do drugiego człowieka.
Zaczęliśmy od czegoś, co nazwała ćwiczeniem zaufania. Jedna osoba musiała rzucać zaklęcie ochronne bez różdżki, czując jedynie obecność drugiego.
— Magia współodczuwania — powiedziała. — Stara jak świat. I trudniejsza niż jakakolwiek inna, bo wymaga otwartości.
Fred i ja ćwiczyliśmy razem. Czułem, jak jego obecność wzmacnia mój umysł — nie jak zaklęcie, ale jak... kotwica. Helga mówiła, że tylko wtedy można uzdrowić kogoś naprawdę — kiedy się nie boimy dzielić ciężaru.
W końcu przyznała się, że uzdrawiała Salazara w przeszłości, gdy prawie umarł od własnej klątwy. Milczała chwilę, patrząc w dal.
— Nie każdą ranę da się uleczyć. Ale czasem warto próbować. Nawet jeśli boli.
Po południu poszliśmy do podziemi. Ściany były z kamienia, a powietrze gęste od starożytnej energii.
Salazar Slytherin nie mówił wiele. Ale gdy już przemawiał — czułeś to w kościach.
— Moc bez kontroli jest ślepa. Dusza bez celu — słaba.
Nie prosił. Rozkazywał. Ćwiczyliśmy zaklęcia mentalne — wpływanie na myśli przeciwnika, odczytywanie jego intencji zanim zareaguje.
Ale nie pozwalał nam używać różdżek.
— Umysł to twoja broń. Różdżka jest tylko jej rozszerzeniem.
Fred miał trudności — jak zawsze, gdy ktoś go próbował wcisnąć w schemat. Slytherin to widział.
— Chaos bez granic to tylko hałas — powiedział. — Naucz się go ujarzmić.
Mnie z kolei zatrzymał na koniec lekcji. Spojrzał w moje oczy i zapytał:
— Ilu z tych, których kochasz, mógłbyś poświęcić, by uratować świat?
Nie odpowiedziałem. Nie mogłem. Ale on tylko uśmiechnął się, jakby właśnie to była odpowiedź, której oczekiwał.
Jak zawsze, po zajęciach Fred i ja wróciliśmy do wspólnej sali, gdzie czekali już inni. Tonks zajęła swoje ulubione miejsce na stole, a Remus przyniósł gorącą herbatę z kuchni — dzięki uprzejmości Helgi.
— No gadajcie — mruknęła Bellatrix z krzyżowo założonymi ramionami. — Co dziś?
— Helga Hufflepuff to... anioł z piekarni — stwierdził Fred, zerkając na mnie z uśmiechem. — Ale uczy magii, jakby piekła dusze. W całości.
— A Salazar? — zapytał Remus z niepokojem. — Nadal testuje, ile bólu można znieść psychicznie?
— Nie, dziś sprawdzał, ile jesteśmy warci, gdy nie mamy różdżek — powiedziałem. — I czy umiemy spojrzeć sobie w oczy, wiedząc, do czego jesteśmy zdolni.
Zapanowała cisza. Niektórzy spuścili wzrok. Regulus milczał. Ale Syriusz odezwał się pierwszy.
— Może i jest w nim coś... godnego uwagi. Chociaż nie dam mu medalu za wychowawczość.
— Słyszałam, że kiedyś próbował uczynić ze Snape'a swojego następcę — mruknęła Tonks.
Snape tylko prychnął.
— Salazar nie szuka ucznia. Szuka... lustra. Kogoś, kto zobaczy siebie w najciemniejszym odbiciu.
Syriusz spojrzał na niego inaczej niż zwykle — bez kpiny.
— I ty patrzysz w to lustro?
Snape odpowiedział cicho.
— Codziennie.
Po kolacji zostałem jeszcze chwilę z boku. Obaj — Syriusz i Snape — stali przy oknie.
— Zastanawiam się... jak to się stało, że jeszcze się nie pozabijaliście — rzuciłem żartem.
Syriusz spojrzał na mnie z przekąsem.
— Może dlatego, że zbyt dobrze się znamy, by marnować czas na kolejne nienawiści.
Snape westchnął.
— Lily zawsze mówiła, że kiedyś się opamiętamy.
— Mówiła tak samo do mnie — dodał Syriusz.
Spojrzałem na nich obu.
— To o niej wtedy mówiliście. O kobiecie, którą obaj kochaliście.
Snape nie zaprzeczył. Ani Syriusz.
— I obaj ją straciliśmy — powiedział Snape cicho. — Ale może nie wszystko trzeba tracić.
I to był początek czegoś nowego.
Na koniec dnia usiedliśmy z Fredem na dachu. Widzieliśmy z góry świat, który uczył nas nie przez słowa, ale przez duszę.
— Helga to ktoś, kto widzi w tobie to, czego nawet ty nie zauważasz — powiedział Fred.
— A Salazar to ktoś, kto zmusza cię, byś się zastanowił, czy jesteś gotów zrobić coś... czego potem nie wybaczysz.
— Ale wiesz co? — Fred uśmiechnął się. — Zaczynam rozumieć, że to wszystko ma sens. Te ich metody, te ich różnice. Bo każdy z nich uczy czegoś, co inny pomija.
Skinąłem głową.
— Może to jedyny sposób, by naprawdę przygotować się... na to, co nadchodzi.
I przez chwilę patrzyliśmy w gwiazdy. W ciszy. Ale pełni zrozumienia.
CZYTASZ
Harry Potter Echo Cieni
Fanfiction|Zawieszone| Harry Potter umiera... ale to nie koniec. W miejscu poza czasem czekają na niego zmarli - bliscy, wrogowie... i prawda, która nigdy nie miała wyjść na jaw. Śmierć daje mu wybór: jedna dusza może wrócić z nim do przeszłości. Harry wybier...
