Rozdział 14 - Złoto w popiele

145 13 0
                                        

Pov.Harry


Choć dni zdawały się zlewać ze sobą, każdy z nich był inny. Nawet jeśli kończył się tym samym — naszą nocną rozmową z Fredem gdzieś wysoko, poza wzrokiem innych.

Dzisiejszy poranek pachniał kadzidłem i ziemią. Coś wisiało w powietrzu — coś ciężkiego, może niepokojącego, jakby magia wokół wiedziała więcej niż my. Fred rzucił mi spojrzenie, które mówiło jedno: idziemy w ciemno, ale razem.

Sprawdziliśmy harmonogram. Dzisiejszy dzień mieliśmy spędzić pod opieką Helgi Hufflepuff oraz... Salazara Slytherina.

Fred jęknął.

— Jedno z nich pewnie będzie nas głaskać po głowie, drugie wbije nóż w plecy, żeby sprawdzić, czy przetrwamy. Cudownie.

Uśmiechnąłem się. I tak szliśmy.


Sala Helgi była ciepła. Nie magicznie — po prostu... ludzko. Pachniało świeżo pieczonym chlebem, a drewniane ściany zdawały się oddychać wraz z nami. Helga przywitała nas jak matka.

— Witajcie, moi drodzy. Dziś nauczymy się, czym naprawdę jest magia współistnienia. Większość ludzi widzi siłę w zaklęciu. Ja widzę ją w dłoni wyciągniętej do drugiego człowieka.

Zaczęliśmy od czegoś, co nazwała ćwiczeniem zaufania. Jedna osoba musiała rzucać zaklęcie ochronne bez różdżki, czując jedynie obecność drugiego.

— Magia współodczuwania — powiedziała. — Stara jak świat. I trudniejsza niż jakakolwiek inna, bo wymaga otwartości.

Fred i ja ćwiczyliśmy razem. Czułem, jak jego obecność wzmacnia mój umysł — nie jak zaklęcie, ale jak... kotwica. Helga mówiła, że tylko wtedy można uzdrowić kogoś naprawdę — kiedy się nie boimy dzielić ciężaru.

W końcu przyznała się, że uzdrawiała Salazara w przeszłości, gdy prawie umarł od własnej klątwy. Milczała chwilę, patrząc w dal.

— Nie każdą ranę da się uleczyć. Ale czasem warto próbować. Nawet jeśli boli.


Po południu poszliśmy do podziemi. Ściany były z kamienia, a powietrze gęste od starożytnej energii.

Salazar Slytherin nie mówił wiele. Ale gdy już przemawiał — czułeś to w kościach.

— Moc bez kontroli jest ślepa. Dusza bez celu — słaba.

Nie prosił. Rozkazywał. Ćwiczyliśmy zaklęcia mentalne — wpływanie na myśli przeciwnika, odczytywanie jego intencji zanim zareaguje.

Ale nie pozwalał nam używać różdżek.

— Umysł to twoja broń. Różdżka jest tylko jej rozszerzeniem.

Fred miał trudności — jak zawsze, gdy ktoś go próbował wcisnąć w schemat. Slytherin to widział.

— Chaos bez granic to tylko hałas — powiedział. — Naucz się go ujarzmić.

Mnie z kolei zatrzymał na koniec lekcji. Spojrzał w moje oczy i zapytał:

— Ilu z tych, których kochasz, mógłbyś poświęcić, by uratować świat?

Nie odpowiedziałem. Nie mogłem. Ale on tylko uśmiechnął się, jakby właśnie to była odpowiedź, której oczekiwał.


Jak zawsze, po zajęciach Fred i ja wróciliśmy do wspólnej sali, gdzie czekali już inni. Tonks zajęła swoje ulubione miejsce na stole, a Remus przyniósł gorącą herbatę z kuchni — dzięki uprzejmości Helgi.

— No gadajcie — mruknęła Bellatrix z krzyżowo założonymi ramionami. — Co dziś?

— Helga Hufflepuff to... anioł z piekarni — stwierdził Fred, zerkając na mnie z uśmiechem. — Ale uczy magii, jakby piekła dusze. W całości.

— A Salazar? — zapytał Remus z niepokojem. — Nadal testuje, ile bólu można znieść psychicznie?

— Nie, dziś sprawdzał, ile jesteśmy warci, gdy nie mamy różdżek — powiedziałem. — I czy umiemy spojrzeć sobie w oczy, wiedząc, do czego jesteśmy zdolni.

Zapanowała cisza. Niektórzy spuścili wzrok. Regulus milczał. Ale Syriusz odezwał się pierwszy.

— Może i jest w nim coś... godnego uwagi. Chociaż nie dam mu medalu za wychowawczość.

— Słyszałam, że kiedyś próbował uczynić ze Snape'a swojego następcę — mruknęła Tonks.

Snape tylko prychnął.

— Salazar nie szuka ucznia. Szuka... lustra. Kogoś, kto zobaczy siebie w najciemniejszym odbiciu.

Syriusz spojrzał na niego inaczej niż zwykle — bez kpiny.

— I ty patrzysz w to lustro?

Snape odpowiedział cicho.

— Codziennie.


Po kolacji zostałem jeszcze chwilę z boku. Obaj — Syriusz i Snape — stali przy oknie.

— Zastanawiam się... jak to się stało, że jeszcze się nie pozabijaliście — rzuciłem żartem.

Syriusz spojrzał na mnie z przekąsem.

— Może dlatego, że zbyt dobrze się znamy, by marnować czas na kolejne nienawiści.

Snape westchnął.

— Lily zawsze mówiła, że kiedyś się opamiętamy.

— Mówiła tak samo do mnie — dodał Syriusz.

Spojrzałem na nich obu.

— To o niej wtedy mówiliście. O kobiecie, którą obaj kochaliście.

Snape nie zaprzeczył. Ani Syriusz.

— I obaj ją straciliśmy — powiedział Snape cicho. — Ale może nie wszystko trzeba tracić.

I to był początek czegoś nowego.


Na koniec dnia usiedliśmy z Fredem na dachu. Widzieliśmy z góry świat, który uczył nas nie przez słowa, ale przez duszę.

— Helga to ktoś, kto widzi w tobie to, czego nawet ty nie zauważasz — powiedział Fred.

— A Salazar to ktoś, kto zmusza cię, byś się zastanowił, czy jesteś gotów zrobić coś... czego potem nie wybaczysz.

— Ale wiesz co? — Fred uśmiechnął się. — Zaczynam rozumieć, że to wszystko ma sens. Te ich metody, te ich różnice. Bo każdy z nich uczy czegoś, co inny pomija.

Skinąłem głową.

— Może to jedyny sposób, by naprawdę przygotować się... na to, co nadchodzi.

I przez chwilę patrzyliśmy w gwiazdy. W ciszy. Ale pełni zrozumienia.

Harry Potter Echo CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz