Rozdział 11 - Głos Ciszy i Cień Miecza

162 14 2
                                        

Pov.Harry


Obudziłem się z uczuciem, jakbym oddychał głębiej. Aestria nauczyła mnie, że magia żywiołów to nie walka, lecz dialog — że między moim oddechem a powietrzem istnieje więź. Woda... okiełznała moje lęki, uspokoiła nerwy.

Natomiast Godryk przypomniał mi, co znaczy być czarodziejem i rycerzem zarazem. Szlachetnym nie ze względu na umiejętności, ale przez intencje. Obserwowanie go w boju było jak oglądanie ognia i stali — brutalne, a jednocześnie czyste. Jego zajęcia przywróciły we mnie to, co zaczynało wygasać.


Sala Morgany była stara i pełna ciężkiego powietrza, które pachniało tajemnicą. Zajęcia zaczęły się od oklumencji — tym razem w praktyce.

— Otwórzcie umysły, ale pozostańcie sobą — powiedziała bez ostrzeżenia.

Ćwiczenie polegało na zablokowaniu dostępu do wspomnień, podczas gdy Morgana próbowała je odczytać. Czułem, jak jej spojrzenie przeszywa moje myśli. To nie był ból, to nie była wojna — to było spojrzenie bez litości. Kiedy w końcu się udałem, poczułem, że moja dusza stoi wewnątrz siebie jak strażnik.

Potem – animagia. Morgana zaproponowała, byśmy zamieniali się w zwierzęta, które wierzylibyśmy, że reprezentujemy. Fred wybrał kunę — szybki i zwinny. Ja... coś większego, może wilka, może orła. Nie wyszło idealnie, ale próbowałem zrozumieć to przekształcenie, tę cząstkę duszy.

Morgana obserwowała nas uważnie, z zimnym zainteresowaniem, ale nie kryła satysfakcji, gdy od razu rozpoznała: — Ktoś ma za sobą wojny, których nie widać.


Sala Salazara była wilgotna i nasączona zapachem ziemi. Rozpoczął od demonstrowania swoich węży – nie tylko fizycznych, ale też... magicznych. Każdy z nas miał dotknąć jednego, aby poczuć jego aurę.

— Wąż daje ukrycie, ale też przebaczenie — powiedział cicho. — Tylko ktoś, kto znajdzie w sobie ciszę, odważy się spojrzeć mu w oczy.

Potem — eliksiry. Tym razem mikstura na odporność psychiczną — z ziół, które nie tylko chroniły przed zaklęciami, ale też przed manipulacją myśli. Fred i ja gotowaliśmy ją razem, a Salazar chodził między nami z ostrożnym spojrzeniem, jakby czekał, by wyczuć najmniejszy błąd.

Wreszcie zielarstwo — sadzenie pnączy Odhumienia. Uczyliśmy się, jak rozmawiać z rośliną, jak odczytać jej potrzeby, jak zbudować więź. To było niepokojąco... spokojne. Niezgodne z tym, co słyszeliśmy o Salazarze.

— Samotność to potęga — rzucił w końcu z lekkim uśmiechem. — Ale tylko jeśli potrafisz usłyszeć przyjaciół.


W salonie atmosfera była napięta. Wszyscy zebrani czekali, aż się odezwiemy.

— Animagia? — spytał Remus. — Czuję, że to było coś więcej niż transformacja.

— Tak — odparłem. — Czuję, że części mnie tam zostają.

Fred westchnął. — A ja wybrałem kunę, bo chciałem zachować szybkość. Ale coś w środku się zatrzymało. To było jak powrót do... czystej natury.

— A moja kuna ma cię chronić — dodał Fred.

— Uczycie się... integralności — zauważył Regulus. — Nie widziałem czegoś takiego od... No, od kiedy?

— Dawno — powiedział James.

Później przyszła kolej na Salazara. Tonks znów wyraźnie się zaczerwieniła.

— Z tymi wężami... to się wydaje... niebezpieczne.

Lily dodała: — Ale też piękne w swojej spokojnej naturze.

Moody, jak zwykle ostro:

— Nie wszystkie bestie są do oswojenia. Czasem trzeba zobaczyć moment, kiedy ugryzie.

— Ale jeśli go nie poznasz, skąd będziesz wiedzieć, czy to dobro, czy zło? — zapytałem.

Zapanowała cisza.


Po kolacji znalazłem się obok Severusa Snape'a. Zwykle unikał kontaktu. Tym razem zapytał:

— Czy czułeś... moc animagii?

— Trochę — odparłem.

– I czy byłeś sobą?

Zastanowiłem się. — Nie całkiem. Ale czułem się silniejszy.

Snape skinął po raz pierwszy. — Sama siła nie ratuje. Ale czasem uratuje tylko ona — powiedział, po czym odszedł.

Chwilę później dosiadł się do mnie Syriusz. Wzrok miał miękki, zupełnie inny.

— Co powiedział? — spytał.

— Że czasem siła... jest konieczna.

Syriusz uśmiechnął się gorzko.

— To znaczy, że zaczynamy się rozumieć.

Był to krok — mały, ale widoczny.


Po rozmowach zadecydowałem — pora dowiedzieć się więcej o Nagini. Tym razem zaprosiłem do pomocy Syriusza i, co było zaskakujące — Bellatriks.

Spotkaliśmy się w jednym z pustych pomieszczeń:

— Chcę wiedzieć, kim naprawdę jesteś — powiedziałem do Nagini.

Syriusz przypatrywał się jej uważnie. Bellatriks... milczała.

Nagini odparła:

— Jestem tym, co przetrwało wiele zdrad. I jeszcze więcej spojrzeń. Byłam przy mrocznym panu... zanim go znano.

Syriusz patrzył w jej oczy. — Byłaś mu wierna?

— Tak — powiedziała spokojnie. — Bo widziałam, że świat jest inny, niż nam wmówiono.

Bellatriks wtrąciła się cicho: — I znam tą uczciwość. Choć boli, przyznaję.

— Czyli... jesteś częścią czegoś większego — powiedział Syriusz. — Ale to nie czyni cię wrogiem.

Naprawdę zaskakujące, jak zmienił się ton tej rozmowy.


Przed snem,przy oknie.

— Dziś było jak powrót do domu — powiedział Fred. — Animagia... węże... to wszystko jest... naturalne.

— A jednak każdy oddech czuję jak skok między światami — odpowiedziałem.

— Ale przynajmniej widzę, że wrócił w tobie ogień — uśmiechnął się.

— I słyszysz pustkę — odrzekłem. — Która jednak... daje miejsce nadziei.

Fred przewrócił się na drugi bok.

— Kiedy już wszystkiego się nauczymy... co z tym zrobimy, Harry?

— Zaczniemy kreować — odpowiedziałem. — Nie walczyć. Kreować.

I po raz pierwszy od dawna poczułem, że to nie tylko fantazja. To może być nasza przyszłość.

Harry Potter Echo CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz