Rozdział 7 - Lekcje z Przeszłości i Przyszłości

177 15 0
                                        

Pov.Harry


Obudziłem się z bólem głowy. Nie fizycznym – raczej tym głębszym, trudniejszym do nazwania. Morgana zostawiła ślad. Nie wiedziałem, czy bardziej czuję się przez nią okradziony, czy... oczyszczony. Przeszukiwanie mojego umysłu było czymś, czego nienawidziłem – Snape robił to z agresją, Morgana z chłodnym profesjonalizmem. A jednak nie mogłem przestać myśleć, że ona coś we mnie zobaczyła. I nie powiedziała tego głośno.

Helga natomiast była czymś zupełnie przeciwnym – ciepła, cierpliwa. Uczyła z miłości, a nie z obowiązku. To było zaskakujące, jak wiele rzeczy mogło się kryć w świecie stworzeń. Widziałem po Fredzie, że też się wciągnął.

Salazar... nie był potworem. Był wymagający. Surowy. Ale coś we mnie mówiło, że ten człowiek wie, jak prowadzić. Może nawet jak chronić. Być może wiele rzeczy o nim – podobnie jak o innych założycielach – było po prostu przekłamanych.

Dziś mieliśmy poznać Merlina i Galienę. Czułem mieszankę niepokoju i ciekawości. Fred wyglądał na bardziej podekscytowanego niż zmartwionego.

— Zaczynamy u Merlina — mruknął, gdy przeglądał pergamin z harmonogramem. — Żywioły ziemi i ognia. Brzmi... widowiskowo.

Uśmiechnąłem się krzywo.

— Oby nie spalili nam brwi.


Sala, w której się znaleźliśmy, była jak coś wyjęte z dawnych legend – przestronna, z podłogą z czarnego bazaltu, a ściany porastały wijące się liany i runiczne znaki, które błyskały czerwoną poświatą.

Merlin nie pojawił się. On po prostu... był. Stał pośrodku sali jakby był tam od zawsze. Wyglądał inaczej, niż sobie wyobrażałem – nie stary i brodaty, a raczej ponadczasowy. Spokojny, ale emanujący czymś potężnym.

— Żywioły są surowe — powiedział, nie podnosząc głosu. — Nie pytają o wasze intencje. Albo jesteście z nimi zgodni, albo was pochłoną.

Nie mówił wiele. Zamiast tego prowadził nas przez ćwiczenia. Zaczęliśmy od ziemi – nauczył nas czuć puls tego, co stałe. Kazano nam położyć dłonie na kamieniu i... słuchać. Brzmiało to głupio, ale po chwili naprawdę coś poczułem. Ciepło, drżenie, rytm.

Fred uniósł jeden z kamieni ruchem dłoni. Ja zgiąłem źdźbła trawy w kącie sali. Merlin kiwnął głową – to była jego wersja pochwały.

Potem przeszliśmy do ognia.

— Ogień nie jest twoim narzędziem. Ty jesteś jego — powiedział. — Naucz się nie prowadzić, ale tańczyć.

To było trudniejsze. Ogień nie chciał mnie słuchać. Fred radził sobie lepiej – stworzył wokół dłoni ciepłą aurę. Ja... prawie spaliłem rękaw.

Merlin tylko uśmiechnął się lekko.

— Dobre początki zawsze są najbrzydsze.


Galiena była przeciwieństwem Merlina. Gdzie on był ciszą, ona była dźwiękiem. Miała w sobie grację i dzikość – jak las, który jednocześnie karmi i zabija.

— Magia rytualna to nie tylko słowa. To język natury i duszy. — Jej głos był melodyjny, jakby każde zdanie było zaklęciem.

Rozdała nam pergaminy z symbolami, po czym kazała rysować je... nie piórem, a palcem, we własnej krwi. Fred zrobił wielkie oczy, ale posłuchał. Ja zrobiłem to wolniej.

— Krew pamięta. Runy są bramą. — Galiena przeszła między nami, poprawiając kształty zaklęć. — Złe linie dają złe sny.

Potem uczyliśmy się podstaw rytuału oczyszczenia – czułem, jak magia krąży w powietrzu. Nie była gwałtowna. Była obecna. Jak oddech.

Na koniec pokazała nam, jak łączyć runy w sekwencje.

— Rytuał to nie teatr. To rozmowa ze światem. Lepiej milczeć niż kłamać.

Fred był wyraźnie pod wrażeniem.

— Ta kobieta to połączenie wróżki, wiedźmy i profesora Binnsa... ale w ciekawej wersji — szepnął.


Wieczorem, przy wspólnym stole, dołączyli do nas Tonks, lili, Moody, Remus, a nawet Bartemiusz Crouch Junior, który od jakiegoś czasu siedział z tyłu, słuchając, jakby kalkulował coś we własnej głowie.

— Więc... jak wygląda nauka z Merlinem? — spytał Moody, przechylając się nad stołem. — Pokazuje wam, jak zamienić kamień w ogień?

— Bardziej jak ogień w siebie — powiedział Fred. — Mało mówi, dużo pokazuje. Nie lubi... rozpraszać się. Wszystko robi się przez odczucie.

— A Galiena? — zapytał Remus. — To ta, która kiedyś żyła wśród driad?

— Tak. I naprawdę zna się na rytuałach. Ale... jej zajęcia są intensywne. Krew, symbole, sny.

— Krew? — powtórzył Crouch, wbijając wzrok w pergamin, który trzymał. — A więc zaczynacie już z magią krwi.

— To jeszcze nie nekromancja — zauważyłem. — Ale chyba się zbliżamy.

Tonks wyglądała na zmartwioną.

— Nie podoba mi się to. Rytuały, magia krwi... Gdzieś trzeba postawić granicę, Harry.

Spojrzałem na nią spokojnie.

— A jeśli nikt jej nie zna?

Nie odpowiedziała.


Wracaliśmy korytarzem do naszej komnaty. Fred zdjął buty i rzucił się na łóżko z jękiem.

— Dobra, Galiena jest niesamowita... ale moje palce nadal czują runy zrobione krwią. Czuję się jak w szkole mordujących poetów.

Usiadłem naprzeciw niego.

— A Merlin?

Fred spojrzał w sufit.

— On nie mówi. On... sprawia, że chcesz zrozumieć. Nigdy wcześniej nie widziałem nikogo, kto mógłby tak po prostu być magią.

— Ja też nie.

Byliśmy zmęczeni. Ale inaczej niż po zwykłych lekcjach. To było zmęczenie, które zostawiało w tobie coś więcej niż ból mięśni – zostawiało pytania.

— Harry?

— Tak?

— Myślisz, że wyjdziemy stąd tacy sami?

Zawahałem się.

— Mam nadzieję, że nie.

Harry Potter Echo CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz