4.

252 15 7
                                        

„Milczenie jest krzykiem"

---

Kanapa była za krótka.
Za wąska.
Za zimna.

A jednak Kai leżał na niej, skulony jak ktoś, kto nie wierzy, że zasługuje na łóżko.

Pozycja embrionalna.
Jakby próbował się odrodzić.
Albo chociaż zapomnieć, że kiedykolwiek powstał.

Koc zsunął mu się z ramienia, ale nie poprawił go.
Ramiona zaciśnięte na klatce piersiowej.
Palce wbite w materiał bluzy, jakby próbował złapać się za duszę, żeby nie uciekła.

Noah siedział przy stole, z głową opartą na ramieniu.
Zasnęli prawie w tym samym czasie.
W ciszy, która nie była niewygodna.
Raczej jak szkło między nimi. Kruchy spokój.

Jego okulary zsunęły się na czubek nosa.
Nie słyszał zegara.
Nie śnił.
Nie czuł.
Był tylko ciszą.

---

Było bladoniebiesko, gdy Kai wstał.
Świat jeszcze się nie obudził.
Noah też nie.
Tylko on.

Wyszedł z kanapy jak cień, cicho, bezszelestnie, jakby przepraszał powietrze za to, że je porusza.

Drzwi do łazienki zatrzasnęły się bez dźwięku.
Ale cisza... nie ukrywa wszystkiego.

Noah obudził się przez coś.
Nie hałas.
Nie ruch.
Tylko... intuicję.

Zerknął na pustą kanapę.
Zamrugał.
I wtedy —

Drzwi łazienki otworzyły się.

Kai stał w progu.
Nadal w tej samej bluzie, która wyglądała jak zbyt ciężka kurtka na za cienkie ramiona.
Ale ręce...

Zakrwawione.
Dłonie. Przedramiona. Palce.
Jak czerwone linie prowadzące gdzieś w ciemność.

Noah się nie ruszył.
Nie spanikował.

Spojrzał.
Tylko tyle.

Kai też patrzył.
Tylko że inaczej.
Jakby czekał na krzyk.
Na rozkaz.
Na karę.

Ale żadne z tych nie nadeszło.

Noah wstał.
Powoli.
Bez słowa.
Bez nagłych ruchów.

Otworzył jedną z szuflad.
Wyjął starą, szarą koszulkę.
Miękką. Pachnącą praniem i... domem.

Podał ją Kaiowi bez dotyku.
Przez przestrzeń.
Jakby podawał coś świętego.

Kai spojrzał na koszulkę.
A potem na Noah’a.

I w tych oczach, które zazwyczaj były martwe —
na moment zapłonęła niewiara.

Bo nikt nie krzyczał.
Nikt nie kazał mu przestać.
Nikt nie zadał pytania.

Wziął koszulkę.
Nie podziękował.
Ale Noah i tak to usłyszał.

Bo czasem „dziękuję” to po prostu spojrzenie.

I tego poranka, zanim świat na dobre się obudził —
w kuchni pachniało nie różą.
Nie herbatą.
Nie krwią.

Pachniało zaufaniem.
Jeszcze niepełnym.
Jeszcze nieświadomym.
Ale już żywym.

---

Chcecie rozdział 5?

3am (LGBTQ+) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz