„Nie znam Cię, ale zabiorę Cię do domu"
---
Światło niebieskich sygnałów odbijało się od jego policzka jakby chciało go spalić. Kai siedział na zimnym betonie, kolana podciągnięte miał pod brodę, a cała reszta świata była po prostu hałasem. Krzyki. Krótkofalówki. Męskie głosy. Komendy.
I zapachy.
Za dużo zapachów.
Spaliny, pot, metal, strach, krew.
I róża.
Róża.
Ten zapach… jeszcze tu był.
Zbyt blisko. Zbyt ciepło.
Kai zadrżał.
— Proszę się odsunąć, musimy go zbadać! — glos funkcjonariuszki był stanowczy, ale mechaniczny. Jakby mówiła to setny raz.
Ręce próbowały zbliżyć się do jego ramion.
Kai wrzasnął.
Nie słowem.
Sercem.
Odruchowy wstrząs, jakby ktoś wlał mu wrzątek do kręgosłupa.
— Nie! — wychrypiał. — Nie dotykajcie mnie! Nie… Nie, nie, nie…
I wtedy Noah wszedł między nich. Dosłownie.
Stanął przed Kaiem jak tarcza.
— Nie możecie go zabrać. Jest pod moją opieką.
— Pana opieką? — powtórzyła kobieta, unosząc brew.
Noah sięgnął do wewnętrznej kieszeni bluzy i wyciągnął plastikową kartę.
Nie była nawet aktualna. Ale miała logo akademii terapeutycznej dla alf zajmujących się traumatyzowanymi omegami.
Czasem kłamstwo to jedyne narzędzie, jakie masz.
— Stażysta. Program dla opiekunów specjalnych. Rozpoznaję reakcje pourazowe. On nie przeżyje karetki. Nie w takim stanie.
Funkcjonariuszka spojrzała na Kai'a.
Mały, trzęsący się wrak. Oczy wbite w asfalt, a ręce zaciśnięte na rękawie, jakby tylko materiał trzymał go przy ziemi.
Po minucie — odsunęli się.
— Bierz go. Ale masz go zgłosić jutro rano. Nazwisko?
— Noah Evens.
Kai nawet nie drgnął.
Nawet kiedy policja zniknęła.
Nawet kiedy zapadła cisza.
Samochód Noah'a był stary. Pachniał kawą i kurzem. I różą.
Kai wsiadł, ale nie dlatego, że chciał. Po prostu... nie miał już gdzie być.
Zapiął pas jak automat.
I utkwił wzrok w oknie.
I tak jechał.
I jechał.
Przez cały czas, jakby był wewnątrz akwarium. Jakby za szybą był film, który znał na pamięć, ale nie potrafił go zatrzymać.
Jego dłoń nie puszczała rękawa bluzy.
Skóra na kostkach była biała od napięcia.
Noah zerkał na niego kątem oka.
Nie mówił nic.
Bo słowa to przemoc, kiedy nie są potrzebne.
— Jesteśmy.
Kai nie zareagował.
Więc Noah po prostu wysiadł, przeszedł na jego stronę i otworzył drzwi.
Kai spojrzał na niego pierwszy raz od mostu.
I wtedy Noah zobaczył to, czego się nie spodziewał.
Nie tylko strach.
Nie tylko przerażenie.
Ale… przeprosiny.
Jakby Kai przepraszał go samym spojrzeniem za to, że istnieje.
— Chodź — powiedział Noah cicho. — Nie dotknę Cię. Obiecuję.
Kai wysiadł.
I poszedł za nim do mieszkania.
Mieszkanie Noah’a było ciche. Pachniało czymś bezpiecznym.
Drewnem. Książkami. Różą.
Kai stanął na progu jak duch.
Noah podał mu koc.
Nie ręką. Położył go na krześle i odsunął się.
— Kanapa jest czysta. Wanna też. Nie musisz mówić nic.
Kai nic nie powiedział.
Ale spojrzał na niego jeszcze raz.
I w tych oczach, przez sekundę — tylko przez sekundę — nie było śmierci.
Tylko zmęczenie.
I coś, co wyglądało bardzo jak: dlaczego?
Gdy Noah zamykał drzwi do swojego pokoju, usłyszał cichy szept zza ściany:
— Nie powinienem tu by się.
Ale Noah odpowiedział szeptem do siebie:
— Ale jesteś. I nie idziesz nigdzie.
---
Ja jebię, jakie to okropne.
CZYTASZ
3am (LGBTQ+)
RomanceGatunek: omegaverse, angst, hurt/comfort, mega slow burn, slow and not full healing, trauma, found family --- Bo właśnie o tej godzinie Noah po raz pierwszy poczuł zapach swojego przeznaczenia. A potem nic już nie było takie samo. #1 w lgbt 28.06.25
