SIEMA, TĘSKNIŁ KTOŚ? <33
---
Była dokładnie 3:00.
Nie 2:59. Nie 3:01.
Trzecia. Równa. Jak wyrok. Jak impuls serca, który przestaje bić tylko po to, żeby na nowo wrzasnąć: żyjesz.
Noah szedł wzdłuż mostu, otulony szarym kapturem, z rękami głęboko w kieszeniach bluzy, próbując nie zwracać uwagi na to, że świat pachniał jak plastik i spaliny. Noc była pusta, wyprana z ludzi, dźwięków i nadziei. Takich nocy nienawidził. Albo kochał. Już sam nie wiedział.
I wtedy — jakby ktoś wrzucił granat do jego klatki piersiowej — poczuł to.
Czarna porzeczka. Słodka, duszna, lepka jak krew z rozdartej wargi.
Zamarł.
To nie był przypadek. Taki zapach nie należał do powietrza.
On należał do kogoś.
I nie do jakiegokolwiek kogoś.
Do jego Omegi.
Serce mu przeskoczyło jak popsuty kasownik w starym autobusie. Ciało zadrżało, jakby powietrze nagle stało się za gęste do oddychania. A potem — zobaczył go.
Po drugiej stronie barierki.
Drobny. Za drobny. Zbyt chudy. Skóra jak papier, spodnie jak na kości, nie na nogi. Wiatr łopotał jego koszulę jak chorągiewkę ostrzegawczą.
I jego zapach... Boże. Słodszy, niż powinien być. Jakby próbował ukryć coś obrzydliwego pod perfumami.
Noah ruszył.
Nie myślał. Nie analizował. Nie liczył kroków. Tylko biegł, jakby między nim a tamtym chłopakiem był cały jego sens.
Barierka zaskrzypiała, kiedy chłopak przechylił się niebezpiecznie do przodu.
— Stój! — głos Noah'a nie był jego. Był ostry. Ranny.
Omega — chłopak — obrócił głowę. Oczy jak szkło. Jakby w środku już nie było światła. Jakby już dawno umarł, tylko ciało się nie zorientowało.
Noah nie pytał.
Po prostu złapał go za nadgarstek.
I wtedy świat wybuchł.
— NIE! — wrzask, którego nie powinno wydawać żadne gardło.
Chłopak zaczął się wyrywać, jakby był z drutu, nie z ciała. Paznokcie zostawiły ślady na betonie. Ramię rozcięło się o metal barierki, ale on nawet tego nie zauważył.
Noah nie puszczał.
Czuł pod skórą, jak ten chłopak się rozpada. Dosłownie. Każdy jego ruch to była agonia.
— Nie dotykaj, NIE DOTYKAJ, nieee… — z każdym słowem głos stawał się bardziej zdarty.
— Hej. Hej. Spokojnie. Nie jesteś sam — powiedział Noah, chociaż wiedział, że żadne słowa teraz nie mają sensu. Ale mówił. Bo cisza byłaby gorsza.
Chłopak osunął się na kolana. Całe jego ciało trzęsło się jak w gorączce, jakby skóra parzyła go od środka.
Noah klęknął obok.
Nie dotykał. Już nie. Tylko był.
Obok.
Blisko.
Ale nie za blisko.
— Oddychaj — szepnął.
Chłopak oddychał. Nierówno. Płytko. Ale jednak.
Zapach porzeczki był coraz cięższy. Noah miał wrażenie, że przykleił mu się do duszy.
W końcu — chłopak podniósł na niego oczy. Takie martwe, że serce Noah'a przestało na chwilę bić.
I szepnął, ledwo słyszalnie:
— Nie powinieneś mnie znaleźć.
I wtedy Noah zrozumiał coś, co zmieniło wszystko.
To nie on go znalazł.
To los go wepchnął prosto w to miejsce.
O trzeciej nad ranem.
Na zimnym moście.
Z chłopakiem, który nie chciał żyć.
I który pachniał jak przeznaczenie.
---
Inaczej sobie ten rozdział wyobrażałam...
CZYTASZ
3am (LGBTQ+)
RomanceGatunek: omegaverse, angst, hurt/comfort, mega slow burn, slow and not full healing, trauma, found family --- Bo właśnie o tej godzinie Noah po raz pierwszy poczuł zapach swojego przeznaczenia. A potem nic już nie było takie samo. #1 w lgbt 28.06.25
