Uznałam, że śnię, ponieważ żadne inne wytłumaczenie tego absurdu nie miało sensu.
Musiałam zasnąć w taksówce w drodze do domu, czego konsekwencją było pogrążenie się w przerażająco realistycznym śnie, w którym Shey, wyglądający jak pomyleniec urwany prosto z dżungli, wpada do mojego pokoju przez okno.
Przebudzenie jawiło mi się jako coś trudnego z uwagi na fakt, że dopadł mnie chwilowy niedowład kończyn, ale i tak zagryzłam zęby na śluzówce policzka z nadzieją, że dzięki temu Shey zniknie. Tak się jednak nie stało.
Degenerat nadal stał w moim pokoju, wciąż z liśćmi we włosach i miną trzynastolatka, którego przyłapano na paleniu papierosa. Niebieska zasłona zaczepiła mu się o kaptur, przez co chłopak wyglądał, jakby założył pelerynę. Unosił dłonie w obronnym geście na wysokości torsu, a poważnego spojrzenia nie spuszczał ze mnie nawet na ułamek sekundy. Jego ramiona z zawrotną prędkością unosiły się i opadały, aż niespodziewanie wstrzymał powietrze i ściągnął usta w wąską linię.
– Co ty tu robisz? – Mój pełen niedowierzania głos zakrawał o szept.
Shey natychmiast odchrząknął, wyprostował się i odrzucił zasłonę z pleców. Zerknął na otwarte okno, na mnie, znów na okno i jedną ręką zaczął poprawiać firanę, jakby uznał to za czynność pierwszorzędną. Po kilkusekundowym wygładzaniu materiału znów popatrzył mi w oczy.
– Żebyś nie musiała prasować – wypalił głupkowato, unosząc palce wskazujące.
Pokręciłam powoli głową. Moje tętno rosło, bo to nie był sen i Shey naprawdę wpadł do mojej sypialni.
– Żartujesz sobie ze mnie? – zapytałam wciąż bardziej zszokowana, aniżeli zła. – Co ty tu robisz? W moim pokoju? Jak ty... – urwałam, spoglądając na otwarte okno. – Co, do kurwy?
Widząc moje zachowanie, Shey zmienił swoją postawę. Niepewność i zakłopotanie go opuściły, w ich miejsce wstąpiło zadowolenie. Rozpoznałam to po uśmiechu, jaki rozciągnął się na jego twarzy. Był mały, ledwie zauważalny, ale w połączeniu z błyszczącymi oczami tworzył mieszankę, którą znałam, którą widziałam, ilekroć udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi lub zrobić coś, przez co miałam kłopoty.
– Nie zamknęłaś okna – stwierdził beztrosko, nonszalancko, jakby wcale nie wparował do mojego pokoju jak pocisk. Znów był nieznośnie pewny siebie.
Zacisnąwszy dłonie w pięści, zazgrzytałam zębami.
– I wziąłeś to za zaproszenie? – sapnęłam słabo. – Dlaczego, do cholery, przez okno? Wiesz, która jest godzina? Jest...
– Północ – przerwał mi spokojnie. Uniósłszy zawadiacko brodę, zmrużył powieki i założył ręce na piersi. – Powiedziałem ci, że przyjadę o północy, a ty rozkazałaś mi wejść oknem. Wykonuję rozkazy, bo jestem posłuszny. – Ostatnie słowo wyszeptał, pieczętując je delikatnym przygryzieniem kącika ust. – Cóż, właściwie spóźniłem się kilkanaście minut, ale mam nadzieję, że ten grzech zostanie mi wybaczony.
W kompletnym amoku zamierzałam spytać o czym on bredzi, ale wtem spojrzałam na swój leżący na łóżku telefon i przypomniałam sobie o SMS-ach, które wymienialiśmy, gdy siedziałam u Mii.
– Jesteś niepoczytalny – wyszeptałam. Wściekłość coraz mocniej na mnie napierała, chciała przebić się przez moją skórę, by zaatakować tego cholernego degenerata. – To były żarty...
– Ja nie żartowałem. – Spokojnie rozejrzał się po moim pokoju. – Nie chciałem, żebyś miała ostatnie słowo. Nie lubię, gdy ktoś mnie podpuszcza. To jest... frustrujące – zerknął na mnie z kpiącym półuśmieszkiem. – Nie przewidziałaś takiego obrotu spraw, co?

CZYTASZ
Bitter. Rozkwit. Faza II
RomancePlan Victorii Clark działa, choć nie do końca tak, jak się tego spodziewała. Druga część drugiego tomu trylogii "Bitter". ____________ © Pizgacz 2025 Dostępnych jest tylko 7 rozdziałów, ponieważ opowiadanie zostanie wydane w formie książki papierow...