Z początku miało to być tylko śniadanie. Zwykły poranek po niezwykłej nocy, ale od kiedy gra znów się zaczęła, nic nie było zwykłe. Zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy znów siedzieliśmy razem.
Zeszliśmy na dół do motelu, a właściwie do tego, co jego właściciele odważyli się nazwać jadalnią. Z sufitu zwisała jedna jarzeniówka, mrugająca nerwowo w rytmie, który przypominał mi bicie serca tuż przed paniką. Podłoga kleiła się lekko pod stopami, a powietrze pachniało starą kawą, kurzem i czymś jeszcze, jakby wspomnieniem czegoś, co umarło i nikt nie odważył się tego pochować.
Sara odsunęła jedno z krzeseł z takim wyrazem twarzy, jakby robiła to w lateksowych rękawiczkach. Stefania skrzywiła się i wyciągnęła z torebki mały żel antybakteryjny, którym od razu zaczęła pryskać blat. Logan westchnął ciężko, siadając i opierając brodę o dłoń.
— Nie chcę rozpoczynać dramy, ale jeśli dostaniemy tutaj salmonelli, to ktoś mnie będzie miał na sumieniu — rzucił Chris, przyglądając się temu, co miało być bufetem.
Zerknęłam w stronę stołu. Stalowe termosy z czymś, co udawało kawę. Smętnie wyglądające kromki białego chleba i jajka, które wyglądały jak plastikowe atrapy z katalogu IKEA. William uniósł brew i spojrzał na mnie porozumiewawczo. Josh nawet nie udawał zainteresowania, po prostu podszedł do termosu i powąchał jego zawartość, po czym bez słowa odstawił go z powrotem.
— Mam propozycję — odezwałam się nagle, patrząc na wszystkich. — W Meerbey City jest kawiarnia, do której chodziłam, gdy jeszcze uczyłam się w liceum. Może chociaż tam zjemy śniadanie, które nie zabije nas od środka?
— I może usiądziemy na krzesłach, które nie są skażone wirusem Eboli — dopowiedział Logan, już ruszając w stronę drzwi.
— Jedziemy jednym autem? — zapytał Lucas, a Sara momentalnie pokręciła głową.
— Zdecydowanie nie. Po wczorajszym zadaniu potrzebuję własnej przestrzeni i trzy kawy z karmelem — powiedziała, spoglądając na niego z uniesioną brwią. — A druga sprawa, jest nas szóstka — zauważyła.
Lucas nie odpowiedział. Po prostu się uśmiechnął. I jak zwykle odsunął jej krzesło, dając jej pierwszeństwo.
Byli tacy doskonali.
***
Pół godziny później wjechaliśmy w znajomą ulicę Meerbey City. Właściwie powinna być obca, przecież tak wiele się zmieniło ale mimo wszystko serce zabiło mi mocniej, gdy zobaczyłam ceglany budynek z błękitną markizą. Café Amour — napis nad wejściem wciąż był ten sam, choć nieco wyblakły. Tu wszystko się zaczęło. Tutaj wykonaliśmy jedno z zadań w Secret Game. Tutaj siedziałam z Williamem i Zedem dając im za zadanie napisanie swojej złej historii w perspektywie tej dobrej.
Zatrzymaliśmy się na małym parkingu. Wysiadłam pierwsza i spojrzałam na drzwi, jakby miały wessać mnie z powrotem do przeszłości.
— Kiedyś naprawdę tu przychodziłaś? — spytała Stefania, stając obok mnie.
— Codziennie. Czasem nawet dwa razy dziennie — uśmiechnęłam się lekko. — W liceum to było moje bezpieczne miejsce.
— Zdecydowanie inaczej się wychowywałyśmy. Ja uciekałam z lekcji, a jak już na nie chodziłam to w przerwach jadaliśmy pobliskiego food truck'a — stwierdziła delikatnie się przy tym śmiejąc.
— Nigdy szczegółowo nie mówiłaś o swoim dzieciństwie. Jesteśmy siostrami, ale pochodzimy z dwóch różnych domów — spojrzałam na jej krótkie, czekoladowe włosy.
— Bo nie ma o czym mówić. Richard i Isabel potraktowali cię źle pod koniec, ale zapewnili ci lepsze dzieciństwo niż ja miałam zapewnione — przyznała, a po moim ciele rozeszły się ciarki.

CZYTASZ
Secret Death
Teen Fiction"A gdy zwalczymy wszechświat, nie pozwól aby pokonała nas śmierć." 3 część trylogii "Secret" Dziękuję za okładkę: @facermela