5. Niech martwi prowadzą nas dalej

3.7K 208 153
                                        

— Mamo?

Usłyszałam jego głos jeszcze zanim się odwróciłam. Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając kubek z niedopitą kawą, jakby jego ciepło miało mnie ocalić od wszystkiego, co za chwilę miało się wydarzyć. Odetchnęłam cicho, zanim spojrzałam na chłopca, który właśnie wślizgnął się do kuchni w swojej piżamie w rakiety. Włosy miał potargane, na jednej z nóg wisiała tylko jedna skarpetka. Był taki mały. Taki mój.

— Nie śpisz już? — zapytałam łagodnie, próbując ułożyć twarz w coś, co przypominałoby spokój.

— Obudziłem się, bo było za cicho — odparł i potarł oko piąstką. — Zawsze jak jest za cicho, to znaczy, że myślisz za dużo.

Uśmiechnęłam się słabo. Miał dopiero cztery lata, a czasami brzmiał jakby przeżył całe życie.

— Chodź tutaj — wyciągnęłam do niego ręce.

Wspiął się na kolana, jak robił to zawsze. Ułożył głowę pod moją brodą i westchnął ciężko. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę. Próbowałam zapamiętać to uczucie — jego ciało wtulone we mnie, ciepło, zapach jego włosów.

— Mamo? — znów przerwał ciszę.

— Tak? — spojrzałam w jego bursztynowe oczy, przez które drobno przebijała się zieleń.

— Gdzie pojedziemy w tym tygodniu? Mason powiedział, że to będzie niespodzianka.

Zawahałam się.

— Pojedziecie do jego mamy na wieś — zaczęłam bardzo niepewnie, zastanawiając się jaka będzie jego reakcja. — Będziecie bezpieczni i... będziecie się dobrze bawić. Ona ma ogromny ogród, pamiętasz?

— Ale ty z nami nie jedziesz? — natychmiast odwrócił swoją głowę w moim kierunku, a jego drobne, ale pełne usta wykrzywiły się w niezrozumieniu.

Zacisnęłam powieki.

Tak bardzo nie chciałam się rozstawać z nim. Nigdy nie mieliśmy z Aresem rozłąki, dlatego też nie byłam pewna jak to zniesie. Miał dopiero cztery lata.

Po długiej rozmowie z Masonem stwierdziliśmy, że najbezpieczniejszą opcją będzie jeśli razem zostaną u matki Scotta. W naszym domu nie byli bezpieczni. Mason musiał również chodzić do pracy, dlatego pani Scott była idealna żeby przebywać z Aresem całymi dniami, zaprowadzać go do szkoły i odbierać.

— Nie mogę, kochanie. Mam sprawy do załatwienia — powiedziałam z wyraźnym smutkiem w głosie.

— Takie, których nie można zabrać do walizki? — zapytał z przechyloną głową. Mimo wszystko delikatnie parsknęłam śmiechem.

Czasami zastanawiałam się jak to było możliwe, że w wieku czterech lat był taki mądry, bystry. Nie miałam pojęcia czy to zasługa genów, czy takiego wychowania. Był przecież moim i Williama Blake'a synem - musiał być wyjątkowy.

— Takie, których nie da się spakować, ani zostawić — pokiwałam znacząco głową. — Ale wrócę zanim się obejrzysz — przeczesałam jego niesforne kosmyki włosów, które opadały mu na czoło.

— Obiecujesz? — zapytał na co pocałowałam go w czubek głowy.

— Obiecuję.

Nie byłam pewna, czy to kłamstwo. Ale był moim dzieckiem. Musiałam je powiedzieć. Musiałam do niego wrócić.

— Nie bój się o nas — wzruszył delikatnie ramionami, a na moje usta wkradł się niepostrzeżenie uśmiech. — Jakby co to będę tak głośno krzyczał, że tata wróci z kosmosu i mnie obroni — zadarł dumnie podbródek do góry, a w moich oczach stanęły łzy.

Secret DeathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz