Krok 34. Zima nie jest taka zła.

40.4K 1.2K 6.1K
                                        

– Śledzisz mnie? – było pierwszym, o co zapytałam.

Shey uniósł brwi, dalej był pijany i wciąż trwał w tym, jak na moje oko, zbyt wesołym nastroju.

– Ja cię śledzę? – wskazał na siebie. – Pragnę ci przypomnieć, że to ty jesteś w moim domu.

– Tylko i wyłącznie po to, aby okraść cię z alkoholu. – Na potwierdzenie tych słów, przechwyciłam swoje zamówienie od barmana.

Kaptur czarnej bluzy degenerata opadł mu na bark, więc jednym ruchem zarzucił go z powrotem na plecy. Złoty wisiorek wydostał się na wierzch spod materiału ubrania.

– Jak zwykle twoje ulubione Long Island? – zainteresował się.

– Skąd wiesz, że ten drink jest moim ulubionym? – Byłam szczerze zaintrygowana, bo nie dzieliłam się tą wiedzą ze wszystkimi.

– Twój brat kiedyś mi powiedział. – Wzruszył spokojnie ramionami, jednocześnie dając znak barmanowi, by przygotował dla niego whisky z colą. – Czasami zapamiętuję bezwartościowe informacje.

Uznałam, że ma to sens i po zapisaniu w głowie, by skarcić Theodora za ten występek, upiłam łyk smacznego koktajlu.

Liczyłam, że po odebraniu drinka Shey sobie pójdzie, ale on ciągle stał w tym samym miejscu, obserwując salę.

– Po co tu jesteś? – westchnęłam niechętnie. Poczułam pieczenie w gardle, więc dyskretnie odchrząknęłam. – Nie możesz zatruwać życia komuś innemu?

Z delikatnym, ale perfekcyjnie kpiącym uśmieszkiem rozejrzał się ostatni raz po tłumie gości i spojrzeniem powrócił do mojej twarzy. Jego szklane oczy zaczepnie błyszczały.

– Po co szukać kogoś innego, skoro mam ciebie? – Przechylił głowę. – Z nikim innym nie mam takiej zabawy, bo tylko ciebie tak drażni mój widok.

– Oj, zdecydowanie masz o sobie zbyt wysokie mniemanie. Tak, w tym mieście jest zdecydowanie zbyt wielu zakochanych w tobie ludzi, ale jestem pewna, że znalazłabym w tej sali co najmniej dziesięć nazwisk, które irytujesz samym istnieniem – wyszeptałam kąśliwie, lekko nachylając się ku niemu.

Nie przerwał naszej bitwy na wzrok. Zadarł wyniośle brodę, mrużąc oczy.

– Ale tylko twoje nazwisko jest na tyle kuszące, by opłacało się poświęcić ci uwagę – odpowiedział cicho, szyderczo.

Prychnąwszy na tę mierną i dość nieudolną próbę wyprowadzenia mnie z równowagi, wyprostowałam się na stołku. Łapczywie piłam swojego drinka, za wszelką cenę pragnąc ugasić łaskoczące mnie po gardle pragnienie. Przechyliłam szkło i opróżniłam naczynie. Gestem ręki wskazałam, aby barman zrobił mi kolejny koktajl.

Shey przyglądał mi się z uniesionymi brwiami. Uśmiech czaił się w kącikach jego drżących warg.

– Czy masz coś do powiedzenia? – wycedziłam oschle.

– Absolutnie nic. – Uniósł płasko dłonie. – No może oprócz tego, że wyglądasz jakbyś chciała mnie zabić.

– Bo chcę cię zabić. Myślę o tym średnio cztery razy dziennie.

– Myślisz o mnie cztery razy dziennie? To brzmi jak spory problem – zacmokał, po czym się cicho zaśmiał, jakby sam siebie rozbawił.

Wzniosłam oczy ku górze, licząc, że spłynie na mnie większa doza cierpliwości.

– Może jak wytrzeźwiejesz to z tobą porozmawiam. Po pijaku jesteś nie do wytrzymania.

– Nieprawda – bronił się oburzony.

Bitter. Rozkwit. Faza IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz