— Kurwa! — Krzyknąłem do siebie.
— Skup się! — Odkrzyknął Lewy, który był równie poirytowany, co ja.
— Staram się — Burknąłem pod nosem i truchtem wróciłem na swoją pozycję.
Spotkanie trwało już od pół godziny, a my przegrywaliśmy dwoma golami. Skłamałbym, gdybym stwierdził, że nie spodziewałem się takiego scenariusza, ale ego nie pozwalało mi się poddać. Starałem się dawać z siebie sto procent, ale nie byliśmy w stanie się przebić, jeżeli w grę zaangażowanych było maksymalnie trzech piłkarzy, z czego jeden to bramkarz. Kląłem co chwila pod nosem, nie dowierzając, jak żałośni jesteśmy na własnym stadionie. Zdawałem sobie sprawę, że mało kto w nas wierzy, skoro gramy z tak mocną reprezentacją, jaką jest Portugalia, ale nie mogliśmy o sobie myśleć, jak o przegranych.
Pierwsza połowa jeszcze się nie zakończyła, a nasze morale spadły praktycznie do zera. Kapitan przeciwnej drużyny strzelił trzeciego gola, a dla naszych głów to był gwóźdź do trumny. Nie mogłem zebrać myśli, ciągle zerkając na trybuny, gdzie siedział Patryk, jakby pilnując, żeby nie znalazł się po drugiej stronie stadionu, przy Lenie i Antosiu. Nie mogłem się skupić też z powodu mojego synka, który był pierwszy raz w życiu na meczu, a jego tata dostawał w pizdę od czterdziestolatka.
Mam nadzieję, że Antoś nie będzie pamiętał tego dnia, gdy już podrośnie.
Kopnąłem w swoją szafkę, gdy tylko znaleźliśmy się z resztą drużyny w szatni. Właśnie zaczęła się piętnastominutowa przerwa, podczas której trener zapewniał nas, że jeszcze nic straconego, ale te bzdury nie mogły się do mnie przebić. Zdawałem sobie sprawę z powagi sytuacji i z tego, że ten wynik jest nie do odrobienia. Z całego serca pragnąłem dziś wygrać, ale to nie był równy przeciwnik. Rozglądałem się po szatni i widziałem tylko rozczarowanych mężczyzn, którzy nie wierzyli we własne umiejętności, co przekładało się również na moje myślenie. Miałem tego naprawdę dosyć, ale jednocześnie chciałem grać dla tego kraju. Byłem, i czułem się Polakiem, więc to było dla mnie naturalne, że tu siedzę, choć nie były to łatwe chwile.
Kiedy przerwa dobiegała końca, powoli zaczęliśmy wychodzić z powrotem na murawę, a ja próbowałem się uśmiechać do mojej rodziny, która wciąż siedziała na tych samych krzesełkach, i dla której nie był ważny wynik. Dla Leny liczyło się tylko, że mogłem wrócić do regularnej gry, co przecież kochałem, a nie same wygrane. Wydawało się, że ona rozumie to bardziej niż ja, który zaślepiony był wyłącznie celem zdobycia bramki czy punktów za spotkanie. Cieszyłem się, że ją mam, bo dzięki niej chyba jeszcze nie oszalałem.
Gwizdek zabrzmiał, a druga połowa rozpoczęła się na korzyść przeciwników, którzy od samego początku przejęli piłkę i naciskali z nią na naszą połowę. Szczęście w nieszczęściu, że mieliśmy na bramce Wojtka, który starał się jak nikt, aby więcej piłek nie znalazło się w siatce. Nie mogliśmy go winić za gole z pierwszej połowy, bo jeśli obrona sobie nie radzi, to najlepszy bramkarz nie byłby w stanie złapać czy wybić futbolówki.
Gdzieś po dwudziestu minutach walki o piłkę, w końcu jej dotknąłem i zacząłem biec z nią jak szalony, uważając przy tym na przeciwników. Szukałem wzrokiem kolegów z drużyny, aby podać przedmiot dalej, ale nie było nikogo, do kogo mógłbym bezpiecznie kopnąć, więc gnałem z piłką dalej ku bramce, na której stał już przygotowany do obrony bramkarz.
Dobra, Zalewski, teraz albo nigdy
Kopnąłem okrągły przedmiot z całych sił, a ten poleciał ku bramce. Miałem wrażenie, że wszyscy na moment wstrzymali oddech, oczekując, czy trafię. Podążałem wzrokiem za futbolówką, krople potu lały mi się po czole, a usta miałem delikatnie otwarte, łapiąc oddech, którego tak mi brakowało.
Teraz albo nigdy, powtarzałem w myślach

CZYTASZ
Dla Was / Nicola Zalewski
FanfictionZapraszam Was na krótką kontynuację mojej książki pt. Dla Ciebie z Nicolą Zalewskim! Stabilizacja w życiu Nicoli była czymś tak nieosiągalnym, że kiedy tego doświadczył, postanowił trzymać się jej kurczowo i już nigdy nie wypuszczać z rąk. Po trzech...