Rozdział 20

8.2K 330 106
                                    

100 gwiazdeczek –> NEXT ROZDZIAŁ

Ten rozdział to wspomnienia, kluczowe dla głębszego zrozumienia postaci. Wstawiam je, ponieważ pozwolą lepiej poznać motywacje i przeszłość Cori.

Wróćmy do dzieciństwa..

*♡︎*
13 lat – Corinne

Park spowity był ciszą, przerywaną jedynie szeptem wiatru i drgającymi cieniami gałęzi. Lubiłam cienie. Były stałe, nienaruszalne. Nie miały uczuć, nie zmieniały się pod wpływem kaprysu. Nie to, co ludzie. Nie to, co Selene, która właśnie goniła motyle, śmiejąc się jak dziecko – głośno, beztrosko, idiotycznie. 

Obserwowałam ją, ale tak naprawdę widziałam coś innego. Wiewiórka przeskakiwała między gałęziami z niemal doskonałą precyzją. Ptaki obserwowały świat z góry, gotowe do ucieczki przy najmniejszym zagrożeniu. Spryt. Instynkt. Przetrwanie. To miało sens. Motyle? One nie miały instynktu. Były słabe, bezmyślne. Wpadały w pajęczyny, pozwalały się rozszarpywać na strzępy, jakby nie rozumiały, że świat nie jest dla nich bezpiecznym miejscem. 

Selene też była motylem. 

Różowe sukienki, słodkie słówka, uśmiechy, które wszyscy uwielbiali. Jej pokój był jak domek dla lalek – przesłodzony, zbyt jasny, pełen pluszowych stworzeń, które nigdy nie zaznały bólu. Mój był, szary, przytłaczający. Selene była oczkiem w głowie, ja – niechcianym dodatkiem, cichym cieniem na tle jej jasnego świata. Wszystko, co miałam, było po niej. Jej stare ubrania, jej zużyte zabawki. Jakbym istniała tylko po to, by odbierać to, co już nie było jej potrzebne. 

Nie przeszkadzało mi to. Ludzie myślą, że jeśli nie płaczesz, to nie czujesz. Że jeśli się nie skarżysz, to nie boli. Myślą, że jesteś jak oni, że w środku musi być jakaś iskra ciepła, że musisz chcieć miłości, akceptacji. 

Ale ja nie byłam jak oni. Nie potrzebowałam ich ciepła. Nie potrzebowałam ich spojrzeń, ich słów, ich dotyku. Czułam tylko wtedy, gdy chciałam czuć. A kiedy nie chciałam – nic mnie nie ruszało. 

Selene była motylem. A ja? 

Ja byłam pajęczyną.

Nie lubiłam jej. Ale czasami, co było jeszcze dziwniejsze – czułam coś, co przypominało miłość. 

– Cori! – zawołała, wyrywając mnie z myśli. 

Tylko ona mnie tak nazywała. Nikt inny. Reszta nazywała mnie Corinne, jakby nie mogli zauważyć, że to imię nie pasuje do mnie. 

– Co? – odpowiedziałam chłodno, nie ruszając się z miejsca. 

– Chodź, coś zobaczysz! – jej głos brzmiał jak zaczepka, jak obietnica czegoś, co miało mnie zaskoczyć, zaintrygować. 

Z westchnieniem podeszłam, chociaż wiedziałam, co mnie czeka. Znowu pokaże mi jakiegoś ślicznego kwiatka, znowu będzie oczekiwała, że się zachwycę. Znowu będzie to jej sposób na bycie w centrum uwagi. Ale kiedy wyszłam zza krzaków, coś mnie zaskoczyło. To nie był kolejny kolorowy motyl. Selene klęczała na ziemi, trzymając w dłoniach małego ptaka. Jego skrzydło było wygięte w sposób, który budził niepokój, a oddech przychodził z trudem. 

– Patrz – powiedziała cicho, jakby wcale nie chciała, by ktoś ją usłyszał. – Małe biedactwo, musiało spaść z gniazda. 

Ptak wydał cichy, rozdzierający dźwięk. Drżał w jej dłoniach, jakby wiedział, że nie ma już szans na ratunek. Ale to nie było coś, co wzbudzało we mnie współczucie. To był widok, który mnie fascynował. Przemoc, ból, bezradność. 

Adored [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz